Dwa Sopoty, dwa teatry

Tak się składa, że związany jestem z Sopotem od niepamiętnych czasów. Mój dziadek z babcią mieli kiedyś mieszkanie w Sopocie przy ulicy Tatrzańskiej i kiedy byłem małym smykiem pomieszkiwałem sobie tam podziwiając uroki tego wspaniałego cudu natury. Morze, molo, lody i gofry jakież to wszystko urocze. Później przeprowadziłem się do Gdyni, ale wróciłem do Sopotu w czasach studenckich, o czym na pewno będzie w odcinkach o Józefie Pleśniaku. Sopot zawsze był dla nas takim wolnym miastem. Czy to w Gdyni, czy to w Gdańsku ludzie zasuwali, pracowali, żyli, robili zakupy, a do Sopotu każdy przyjeżdżał na odpoczynek, aby miło spędzić czas. Tak się składa że my studenci sopoccy zamiast do auli A, czy B chodziliśmy od rana do auli E, czyli baru Elita i tam odbywał się nasze wykłady. Pisałem już o sławetnym konkursie 1000 Gdańskich na 1000 – lecie Gdańska. To właśnie w barze Elita po którymś gdańskim jeden z nas wymyślił tę szlachetną rywalizację prawdziwych mężów stanu. Dochodziło do tego że już o 10 rano meldowaliśmy się w pełnym rynsztunku w barze i nie było mowy o żadnej absencji, wszyscy byli na miejscu. Graliśmy w karty, w kości i w kapsle między stolikami i nikt nie narzekał na wykładowców, ani komunistów. Pewnego razu gdy brakowało mi 15 punktów do zaliczenia semestru postanowiłem dorwać wykładowcę od leasingu. Nie mogłem go namierzyć na uczelni. Pani w sekretariacie powiedziała że nawet jego żona nie wie gdzie mój pan profesor przebywa i poleciła żebym udał się do różnych barów w poszukiwaniu. Okazało się, że znalazłem dzielnego profesora właśnie w barze Elita, on również wolał tę aulę od chłodnych uczelnianych kolosów. Oczywiście otrzymałem wpis za wytrwałość w dążeniu do celu.Sopot miał zawsze dwie twarze, jedna to było miasteczko studenckie, miejscowość dla miejscowych, restauracje, szkoła i życie. Druga twarz to był Sopot dla turystów, czyli dla stonki jak ich nazywaliśmy. Stonka, jak to stonka przyjeżdżała nad morze poopalać się, wykąpać, pochodzić po Monciaku tam i powrotem, zjeść gofry czy lody, zostawić kasę i pojechać do domu. Mogli się jeszcze wykąpać w brudnej wodzie lub zostać okradzionym przez kumpli prezydenta, nie ważne. Dzisiaj w Sopocie od przejścia ustrojowego i fikcyjnego przewrotu w 1989 roku, jak i w całym Trójmieście, rządzi miłościwie nam panująca Platforma Obywatelska. Są to tak zwane liberały, choć o liberalizmie mają raczej blade pojęcie, jak i o historii. Są to ci, którzy udają prawicowców, a w rzeczy samej są gorszymi betonami niż komuniści. Do tego mają czelność wyśmiewać się z komunistów, bo taką modę narzuciła wszechpotężna Die Jaden Zeitung, czyli gazeta która sączy nam w żyły jad. Rządzą niepodzielnie, bo Trójmiasto to taki bastion Platformy. Tu mieszka sobie w dostatku Lechu Wałęsa – wielki rewolucjonista który sam obalił komunę. Razem z nim mieszka tutaj cała mafia esbecka. 18 lat rządzą u nas ci wspaniali faceci i dalej ludzie się nie połapali, że są to zwykłe buraki, którzy znają się tylko na jednym, jak oszukiwać i okradać ludzi i jak się na ich naiwności bogacić. Jak to się robi? Bardzo proste, gdy ma się za sobą przychylną prasę, Der Balic Zeitung oraz sławetne Die Jaden Zeitung, nie wspominając o Radiu Gdańsk, czy TVP Gdańsk, nie jest to trudne. Jeżeli przez 18 lat wmawia się ludziom, że Wałęsa był dobry, przewrót miał miejsce, oszołomy są stuknięte, a prezydenci Adamowicz, Karnowski i Szczurek to wspaniali muszkieterowie zaprawieni w walce o wolność, to lud to kupuje, bo nie ma nigdzie żadnych słów krytyki, wszystko jest cacy. Ja również w to wierzyłem, gdy sprzedano browar gdański i wyprawiono ludzi na bruk, również się nie dziwiłem, nikt nie podnosił krzyku, a prasa zdawała się pisać że jest to normalna cena demokracji. /Oglądałem ostatnio Pułkownika Kwiatkowskiego i tam również mowa była o demokracji, z tym że ludowej, a Polaków nazywano faszystami, nic się nie zmieniło to samo było w radiu/. Mógłbym powiedzieć że nic się nie zmieniło w Sopocie. Otóż to nie prawda, zmieniło się i to sporo. Sopot stał się takim miastem na sprzedaż gdzie przez 2 miesiące kręci się lody na jełopach zwanych turystami, a przez resztę roku usiłuje się sprzedawać mieszkania bogatym burakom z Warszafki i oczywiście wysiedlać prawowitych właścicieli. Zmieniło się. Dawniej były knajpy dla miejscowych: Wczasowa, Bungalow i inne. Były wyścigi, było gdzie się zabawić w kulturalnym towarzystwie, było gdzie pogadać, dzisiaj ostała się tylko jedna knajpa, dokąd można sobie pójść w nadziei że spotkasz prawdziwego sopocianina. Puby, które powstają jak grzyby po deszczu, to zwykłe miejsca dla wykształciuchów, młodzieży, czyli Patafianów, turystów, czy innej stonki. Tam nie pogadasz o życiu bracie, pogadasz jednak o swoich problemach, o stresach, o Donku z Bażin, o różnych innych pierdołach, tak jak w tych serialach na TVN-ie, ale nie o życiu prawdziwym. Dla mieszańców tego kurortu ich miasto razem z buraczanymi władzami stało się utrapieniem, ludzie nie mogą wykupić swoich lokali na własność, bo władza liczy na to, że te lokale sprzeda Warszafce po najwyższych cenach. Mój kumpel – kloszard Brat Albert od 10 lat stara się o przydzielenie mieszkania zastępczego, po tym jak poprzednie sprzedała jego niedobra żona. Żona, którą nazywa złodziejką, nie omieszkała okraść swojego mężusia doszczętnie. Brat Albert cierpi, ale swoje cierpienie leczy codziennym browarkiem. Jest to wspaniały osobnik, który za porządnego króla miałby wokół siebie wpływową kompaniję. Dzisiaj został na bruku bez środków do życia i wziął się za pisanie fraszek. Właściwie to Frach – bo to taki nowy typ wiersza, polega na długim, nudnawym rymowaniu bez puenty i sensu. To antyteza fraszki. Nazywam go wodolejem. Brat Albert jest parodią poety, wszyscy uwielbiają gdy czyta te swoje wypociny i do tego samemu uwielbia wszystkim swoje Frachy prezentować. W swoich frachach kadzi wszystkim na około jak może, czyli tym u których pije na krechę, ale również miłościwie nam panującym władzom. Brat Albert jest bezkrytyczny i zawsze powtarza wszystko to, co mówią inni. Ta wyjątkowa postać od 10 lat próbuje założyć w Sopocie własny kabaret o pięknej nazwie Rybitwa. Przy każdym spotkaniu przekonuje mnie że wszystko jest już zapięte na ostatni guzik, że Anusia, czy Halinka z Atelier się zgodziła i że ja mam być gwoździem programu. Jest w tym tak przekonywujący że wziąłem go na swojego menagera. Nie muszę wam mówić że niczego mi nie załatwił, ale wszystko już jest dopięte i ugadane z Wojtusiem Fułkiem – wiceprezydentem Sopotu. Brat Albert ma słabość do artystów. Cały czas opowiada o swoich znajomościach, o tym że Wojtuś Młynarski swego czasu podwędził mu panienkę, no i oczywiście o tym że to właśnie on, Brat Albert wylansował Klenczona. Jak to się stało? Kiedyś Albert płynął sobie po mazurskich jeziorach jachtem, wyszedł na brzeg aby się zaopatrzyć w alkohol, patrzy a tam ognisko, a przy ognisku śpiewa jakiś młodziutki, wspaniały chłopiec z akompaniamentem gitary. To był właśnie Krzysiu Klenczon. Brat Albert od razu zaproponował mu przeprowadzkę do Sopot i tam poznał go ze swoim wujaszkiem – Walickim, nestorem Trójmiejskiej sceny muzycznej. Walicki od razu docenił jego talent i poznał Krzysia z Czerwonymi Gitarami. Klenczon dalej siedziałby sobie w Szczytnie przy ognisku, gdyby nie wszędobylski Brat Albert, który niczym wytrawny wędkarz wyciągnął muzyka na wielką scenę. Albert opowiada również o swojej znajomości z Agnieszką Osiecką. Agnieszka ponoć wygrała jakąś ważną nagrodę literacką i chciała kupić sobie jacht. W tym celu od razu zadzwoniła do Brata Alberta, który w środowisku sopockim uchodził za znawcę od jachtów. Brat Albert wyszukał jej taki jacht i już po tygodniu mogli sobie wypłynąć na mazurskie jeziora. Płynęli przez tydzień, śpiewali i popijali sobie dżin z tonikiem. Agnieszka wręcz zakochała się w Albercie i była bardzo szczęśliwa w jego towarzystwie. Na koniec tej opowieści spytałem się Brata Alberta:- Bracie Albercie to dość osobliwe. Osiecka pisała wiele wspomnień. Wiersze dedykowała swoim ulubieńcom i nie ma tam śladu o przygodzie z Tobą. Czy Agnieszka napisała jakiś wiersz o Tobie? Jesteś tak wspaniałą postacią że ja poświęciłem Tobie już dwie piosenki, myślę że również Agnieszka nie omieszkałaby złożyć tobie w darze jakiegoś hołdu.- Wiesz ona przez cały czas pływania na tym jachcie coś pisała, że niby to dla mnie. Miałem niestety pecha, gdy chciała to przeczytać silny wiatr właśnie zawiał i kartkę z wierszem zwiało do wody, a później to już poszliśmy się napić. Taki jest właśnie Brat Albert, o którym dużo będzie w kolejnych odcinkach, ale wszystko po kolei. Wracając do Sopotu dochodzi do tego że przychodzisz sobie do swojej knajpy w której pijesz zdrowo przez cały rok, a tutaj barmanka - właścicielka knajpy nie chce cię obsłużyć. Dlaczego? Bo są w restauracji turyści, albo bardzo ważni goście z zagranicy i oni najpierw muszą zostać obsłużeni. Tak właśnie jest z całym tym kurortem, obowiązuje zasada, swojego ignoruj, utop, wysiedlaj za to obcego proszę bardzo, otwieraj wszelkie swoje podwoje. Przed turystą na kolanach, a jak już przyjedzie wielka Warszafka, aktorzy, czy dziennikarze zwani mendami, to już możesz nawet się zacząć rozbierać. To coś takiego jak za Niemca, albo później za komuny, nic się nie zmieniło. Nic? A jak jest u naszych sąsiadów Czechów. Jesteś u nas w gościnie? Proszę czekać. Chcesz coś zamówić? Naucz się czeskiego. Proszę bardzo tak powinno być. U nas jest odwrotnie, tak jak dawniej, przyjezdny jest ważniejszy od swojego. Weźmy taki Spatif - miejsce z historią. Dawniej Spatif to była knajpa dla prawdziwych artystów, twórców, którzy żyli swoim życiem, nie akceptując wszechogarniającego kłamstwa. Dziś Spatif to miejsce dla snobów, baranów, jełopów z kapustą, którzy dają się łatwo okradać. Przepych jak w Odessie, a w środku pustka, pustka jak na pustyni. Pytacie czy są jeszcze prawdziwi artyści nie tacy co to fikają u mend w telewizorni i nabijają sobie kabzę, ale tacy co tworzą i robią to, do czego zostali powołani? Oczywiście że są, tylko ich nie widać. Chowają się w swoich domach, chadzają do zwykłych, portowych knajp dajmy na to w Gdyni i jakoś tam bytują. Od czasu do czasu coś tam napiszą, ale głośno to o nich może być tylko po śmierci, w tym temacie nic się nie zmieniło. Najgorsze jest jednak sytuacja kiedy taki prawdziwy artysta uwierzy w siłę mend z prasy, czy z telewizorni i da sobie wyprać umysł. Wtedy jest już po artyście, zmienia się w niewolnika i zaczyna myśleć tak jak mendy chcą, czyli żeby zaistnieć, pokazać ryja, nie ważne z czym, żeby wziąć udział w wyścigu o sławę, zaszczyty i pieniądze. Mamy sporo takich przykładów w naszym Szołbiznesie. Również i ja miałem różne przejścia z mendami, ale szczęśliwie pan Bóg mnie ocalił i pozwolił nie myśleć ich kategoriami. Powiedziałem pan Bóg? Już przegrałem w Die Jaden Zeitung, tam miejsca dla pana Boga nie ma, za to jest miejsce dla pedałów, bazunowców, kiepskich poetów, debili z szołbiznesu, bardów bez ikry i mózgu, no świrów udających satyryków, jednym słowem miernoty i bezmózgowia wszelkiej maści. Wracając do festiwalu Dwa Teatry. Jak ja widzę całą tę śmietankę tych wspaniałych naszych artystów, którzy zawsze rozdają sobie nagrody, wchodzą w tyłek, walczą o zaszczyty, sławę, pieniądze uścisk prezydenta, to mi się nóż w kieszeni otwiera. Przegnałbym ich na cztery wiatry, do Korei lub do Chin, tam jest wasze miejsce pracownicy instytucji teatralnej. W pewnym momencie gali zbieranina jakiś odznaczonych aktorzyn zaśpiewała piosenkę „Nie wszystko było złe nie wszystko”, rzecz dotyczyła czasów komunistycznych. Podmiot liryczny zdawał się naigrywać z lat komunistycznych, z cenzury i tym podobnych rzeczy. Aktorzy autentycznie potwornie wierzyli w to co śpiewają. Oczywiście żaden aktor nie powinien myśleć tylko wykonywać rozkazy, nie można ich tu za to winić. Jednak piosenka była obłudna, większość ludności w Polsce po 40 roku życia tęskni za komuną. Komuna wydaje im się normalna, taka swojska, a czasy obecne czymś wynaturzonym, czymś co przeszkadza nam wyjść sobie do knajpy z rodziną, wziąć gitarę i pośpiewać pioseneczkę dla przykładu „Prezydent Don Karnowski co z układu wioski”. Pojechać na wczasy pod gruszę i tak dalej. Jak taki człowiek zobaczy tych patafianów naigrywających się z ich dobrych lat, podczas gdy teraz nie ma czego do garnka włożyć, to taki obywatel chce wziąć procę i strzelić takiemu aktorzynie prosto w ten zakuty łeb. Powinien to śmiało zrobić tylko trochę się boi. Boi się również kompromitacji i słów prawdy. Od wielu lat Die Jaden Zeitung stara się skutecznie wciskać Polakom kit że teraz to już jest normalnie, a wtedy to było strasznie. Jest dokładnie odwrotnie, system ekonomiczny był niewydolny, ale żyło się nie najgorzej bez oszołomstwa, wyścigu szczurów, czy innych absurdów dnia dzisiejszego. Wystarczy sobie przypomnieć piosenki które śpiewało się za komuny, pamiętacie? Na okrągło je grają w Radiu Złote Przeboje, czy jakimś innym, a dzisiaj? Kto zanuci coś dzisiejszego, jedyne co można to strzelić sobie w łeb słuchając tych importowanych shitów. Jeżeli ci aktorzy uważają rzeczywistość „M jak miłość” za normalną, a „Czterech pancernych” za coś wynaturzonego, to nie są już aktorzy tylko zakładnicy mendów i instytucji teatralnych. Dobrze wiedzą jakie kiedyś się kręciło filmy, jakie były teatry, aktorzy. To wszystko żyło i wydawało wspaniałe owoce. Dzisiaj żyją tylko kukły tacy jak oni i prezydenci o buraczanym podejściu do reżimowych interesów. Strach obywatela przed strzeleniem z procy do prezydenta to pikuś wobec strachu włodarzy naszych wspaniałych miast przed kompromitacją. Na festiwalu Dwa Teatry widzowie mogli zobaczyć prezydenta Sopotu Don Karnowskiego jak wręczał nagrodę jakiemuś odznaczonemu artyście. Karnowski wyglądał jak upiór, widać było że brzemię władzy mu strasznie ciąży. Pamięta dobrze o tym, że koledzy dla których pracuje obiecali mu nietykalność, ale po ostatnich rządach Kaczyńskiego już tą pewność jakby traci. Ostatnio chciał nawet kandydować do sejmu, żeby zdobyć immunitet, ale mu Donek nie pozwolił. Tak, uczciwy człowiek nie lęka się niczego, a on Karnowski tylko przebiera tymi swoimi oczkami jakby obawiał się właśnie tego strzału z procy od wkurzonego obywatela. Nie wychodź Jacuśna scenę, dbaj o swoje zdrowie, puszczaj Fułka wiceprezydenta, ten wszędzie polezie. Niedługo już festiwal w Sopocie, znowu będą chłopaki z TVN-u, znowu będą utwierdzać że nic sięnie stanie, że nas nie rozliczą. Oj rozliczą was, rozliczą i to prędzej niż później, kochany mecenasie sztuki. Aktorzy zdawali się mu rzucać na szyję i dziękować za ten wspaniały kurort, ich miasto, w którym są gospodarzami, może nawet mają mieszkania nad morzem. Na tym muszę kończyć, bo lecę do roboty zbierać puszki po turystach. Tak, tak, z czegoś trzeba żyć, a zbieranie puszek wcale nie jest takie proste. Wolę jednak zbierać puszki niż być prezydentem. Nie zazdroszczę im, no i tym przyszłym. Znam takiego który bardzo by chciał być prezydentem, bo do innej roboty się nie nadaje. Tak to jest, władza zawsze ciągnie takich co na boisku i na podwórku dostawali po tyłku od wszystkich i takich, co nie nadają się do niczego innego tylko pieprzenia nie na temat i pokazywania głupiej gęby. Moi drodzy jak następni dojdą do władzy to również bądźcie czujni, bo mogą was nieźle wydymać. Wszystko zależy od ludzi, a normalny, zdolny człowiek do polityki się nie pcha, no, ale co ma robić zdolny człowiek w tym kraju? Może się tylko powiesić ,albo napić browara.

Niedawno oglądałem sobie w publicznej telewizorni galę rozdania
nagród Festiwalu Dwa Teatry. Festiwal jak i gala odbywała się w mieście
jakże mi bliskim, w sopockim kurorcie