Uciekłem do lasu

Jestem co prawda w okolicy po której widać nader wyraźnie zamieranie tego kraju,  ale przyrodzie to nie szkodzi, a nawet przeciwnie – pomaga. Wiosna tu jeszcze nie przyszła, mimo to postanowiłem tu na nią poczekać, w naszym Leśnym Domku...

 

Taką sielską prowincję odwiedzałem też w dzieciństwie, w latach 50. Moi rodzice mieli żyłkę  włóczęgowską, a ojciec był fanatykiem motoryzacji i w każdą, dogodną ku temu porę, ganialiśmy całą rodziną na poniemieckim motocyklu, ja na tylnym siodełku, a mama z młodszym bratem w przyczepce. W odległości ok. 50 km od Warszawy znajdowały się już wsie, do których prowadziły drogi wyłącznie gruntowe. Przez wieś jechać trzeba było wolno też przez to, że na drodze pełno było świniaków różnej wielkości oraz mnóstwo kur, gęsi, kaczek itp. Nieodmiennie za naszym wehikułem biegł gęstniejący tłumek wrzeszczącej dzieciarni...

 

Te nadnarwiańskie strony odwiedzam od dwudziestukilku lat. Bardzo wyraźnie daje się tu zaobserwować zanik życia społecznego zarówno w sensie gospodarczym jak i demograficznym. Tam gdzie kiedyś pasły się wielkie stada bydła, dziś pastwiska porosły samosiejką sosny i brzozy, wśród których jesienią zbierałem rydze. Tylko gdzieniegdzie profesjonalnie zalesiane są nie uprawiane pola. Częściej pozostawia się je własnemu losowi, aby pokryły się samo posianymi zagajnikami...

 

Gdy idzie się tu i teraz przez wieś, w pierwszej chwili sprawia ona wrażenie niezamieszkałej. Nie widać żadnej żywiny. Wiele zagród jest opuszczonych, o czym świadczą podwórza porośnięte chwastem i walące się płoty. Oznaki życia najwyraźniej widoczne są wokół chałup wykupionych przez miastowych  na letniska. W centralnych rejonach niektórych wsi daje się zauważyć koszmarny beton ruin po jakichś ośrodkach maszynowych, mleczarniach itp.

 

Te wsie od wielu pokoleń zasilały liczebnie ludność miejską, która może nie wymierała w trzecim pokoleniu jak to opisywał Jack London, ale degenerowała się niewątpliwie. Ja doskonale pamiętam lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte oraz ludzi pracujących w przemyśle właściwie bez żadnej ochrony przed czynnikami, zwanymi eufemistycznie szkodliwymi. Stąd tak wielu robotników wielkoprzemysłowych nie dożywało wieku emerytalnego...

 

Teraz te wsie same wymierają. Tak mało tu dzieci, a za to dużo samotnych mężczyzn w wieku 40, 50 lat. Jest tu taki bar przy drodze. Siedzą w nim wiecznie goście w takim właśnie przedziale wiekowym. Co jakiś czas zajrzy tam też jeden z nielicznych żonatych, ale rychło go stamtąd wyciągnie ślubna połowica. W sklepie w miasteczku kiedyś kupowali wódkę na butelki. Teraz zdarza mi się coraz częściej widzieć jak kupują ją na skrzynki...

 

Tak jak wspomniałem na wstępie przyrodzie to wszystko nie szkodzi. Podziwiam gęstniejącą z każdym rokiem sieć tropów dzikiej zwierzyny i krajobraz obracający się w puszczański. Wczoraj z zapartym tchem patrzyłem na nadnarwiańskie łęgi aż po horyzont poprzecinane poroztopowymi rozlewiskami, w których przeglądał się błękit nieba. Chodząc tu całymi dniami można nie spotkać człowieka. Czasem wydaje mi się, że jestem ostatnim Mohikaninem...