Za co wyleciał Chlebowski

Warto przypomnieć stary kawał. Otóż trzej towarzysze wracając z zebrania partyjnego przechodzili rzekę przez rozpadający się most. Jeden z nich wpadł do wody i zaczął gromko wzywać pomocy. Towarzysze z góry dają mu dobre rady.

- Łokciami trzeba!... taaak!... rozpychaj łokciami! – pokazują.

- Nie umiem! – wrzeszczy ten z wody.

- Idziemy, co to za towarzysz, który nie umie rozpychać łokciami! – stwierdzają i porzucają tonącego na łaskę losu...

 

Tak przeto – a ćwierkają o tym od rana wróbelki – pan Chlebowski wyleciał z zajmowanych posad nie za aferę hazardową lecz za język ciała, którym mówił zgoła  inaczej niż ustami. Chodzi oczywiście o jego występ na konferencji prasowej w dniu 1 października. Wypowiadane słowa były posłuszne nakazowi chwili i wyrażały organizacyjny imperatyw: lecieć w zaparte,  ale oblewające się potem przerażone oblicze mówiło wprost coś zupełnie innego...

 

Może bym tego tak dobrze nie zauważył, ale akurat dzień wcześniej na TV4 bodaj puścili poglądowy materiał z Discovery,  w którym konstruktor wykrywaczy kłamstw  omawiał mimowolne reakcje organizmu delikwenta poddawanego intensywnej indagacji. Ten niewątpliwy ekspert podawał nadmierne pocenie jako podstawową reakcję mimowolną towarzyszącą poważnemu mijaniu się z prawdą. Dla spindoktorów,  sterujących PO, ta wiedza też pewno nie jest obca...

 

A dla chłopaków sprawa nie była zaskoczeniem, o czym świadczy odmienne zgoła zachowanie się pana ministra od sprawiedliwości. Wyrokował z pokerowym wyrazem twarzy o niewinności swoich, partyjnych towarzyszy. Do lekcji przygotowywali się zaś od połowy sierpnia. Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie była już bliska umorzenia śledztwa przeciwko CBA w sprawie afery gruntowej mimo tego, że jej szefowa otrzymała awans z rąk pana Ćwiakalskiego. Jednak po zdymisjonowaniu pani Elżbiety Kosior, udało się niezwłocznie sprokurować szefowi CBA status podejrzanego, co ogłoszone zostało owego 1 października...

 

Wzmiankowany szef CBA ujawnił 12 sierpnia panu premierowi fakt śledztwa w sprawie afery hazardowej, z uwagi na zamieszanych w nią wysokich funkcjonariuszy państwa. Teraz Donald Tusk legalnie  może wyrzucić Mariusza Kamińskiego, bo ten jest podejrzanym w śledztwie. Natomiast afery hazardowej nie ma, bo delikwentów ktoś uprzedził, zanim CBA zgromadziła niezbite dowody.

 

I gitara! – jak powiada niejaki pan Ferdynand Kiepski...