Z przyrodą z bliska

Piękny motyl postanowił odpoczywać sobie na werandzie naszego drewnianego, leśnego domku. Ma brunatne, efektownie aksamitne płaty skrzydeł, powycinanych w ząbki, jak to u rusałek. Ich obrzeża są beżowo żółte, a między nimi i tym aksamitnym brązem biegnie rząd jaskrawo błękitnych plamek, nieomal gwiazdek – rusałka (nie wiem czemu?) żałobnik. Od wczoraj pojawia się co jakiś czas i siedzi sobie w cieniu, a to na poprzeczce barierki, a to pod werandowym stolikiem, albo w kąciku za belką. Wygląda na to, że ucina sobie tu drzemkę...

 

Kilka dni temu przeprowadziliśmy akcję ratunkową bestii, która gimnastykowała się dość nieporadnie na ścieżce przy leśnym domku. Była to ponad 4-centymetrowa kałużnica czarnozielona. Leciała pewno w poszukiwaniu nowego siedliska i nieopatrznie wylądowała u nas, w lesie. Małżonka odniosła ją w plastikowym wiaderku w pobliże niedalekiego bełchu, który jest dawnym meandrem Narwi.

 

W ubiegłym roku, gdy pluskaliśmy się w pobliskiej, wydłużonej zatoczce Narwi, tam gdzie cofka tworzy fajny basen, moja Pani podniosła krzyk – Och! Jakie paskudztwo, zrób coś z TYM! – Zdjąłem toto z kobity i stwierdziłem od razu, że nigdy w życiu nie widziałem takiego stworzenia. Przypominało trochę pijawkę, stąd paniczne reakcja żony, ale było grubsze i nie tak oślizłe. Liczyło sobie ok. 5 cm i przypominało larwę jakiegoś owada, ale jaki owad jest tak wielki? Po przewertowaniu atlasu Chrząszcze, stworzenie zostało zidentyfikowane jako larwa kałużnicy czarnozielonej...

 

Jest letnie popołudnie. Postanowiliśmy dziś posmakować też skwarnego, letniego popołudnia zaklętego w czerwonym, wytrawnym winie. Za chwile odkorkuję butelkę cabernet sauvignon, niestety chilijskiego. Nie wiem czemu bratankowie Węgrzy i bracia Bułgarzy dali się tak łatwo wyćwierkać z naszego rynku ze swoimi tanimi i dobrymi winami? Może zbytnio zawierzyli naszym złodziejowatym biznesmenom, którzy przywieziony stamtąd surowiec rozrabiają pół na pół z wodą i dodają okowity dla wyrównania voltażu...