Żołnierz i Jego Święto

Na przedpolach Warszawy rozegrało się szereg większych i mniejszych epizodów, których suma dała zwycięstwo w tej bitwie. Inicjatywę przejęło Wojsko Polskie i nie oddało jej do zwycięskiego końca wojny. Jeden z tych epizodów, był nie tylko kamykiem, który uruchomił lawinę odwrotu Armii Czerwonej, ale również przykładem niezwykłej ofiarności, bowiem Ojczyźnie poświecono nie tylko życie, ale – z powodu niesubordynacji – również oficerski honor!

 

Porucznik Stefan Pogonowski, dowódca 1. batalionu 28. Pułku Strzelców Kaniowskich otrzymał rozkaz, aby 15 sierpnia o świcie zaatakować w kierunku Wólki Radzymińskiej. Z nie wyjaśnionych przyczyn, poderwał do ataku swój oddział o 1.00 w nocy. Przypuszczalnie dowiedział się, że w okopach rosyjskich dokonuje się właśnie zmiana jednostek. Batalion Pogonowskiego gładko pokonał linię okopów, przeniknął na tyły i narobił tam niesamowitego zamieszania z rozgonieniem sztabu dywizji włącznie. Na tym odcinku nastąpiła paniczna ucieczka Rosjan...

 

Śmiertelnie ranny Pogonowski ostatnie słowa wyrzekł do por. Boskiego, przekazując mu dowodzenie batalionem – „Pamiętaj, abyś mi ludzi nie wygubił!” Nie potępił jego niesubordynowanej decyzji dowodzący na tym odcinku gen. Lucjan Żeligowski. W swym opracowaniu „Wojna w roku 1920...” stwierdził, że atak ten spowodował przełom w bitwie...

 

Por. Stefan Pogonowski, Dowborczyk, odznaczany w I wojnie oficer rosyjski, był dowódcą doświadczonym i cenionym za profesjonalizm. Świadczy o tym choćby to, że w wieku 25 lat dowodził batalionem. Jego czyn, godny antycznych bohaterów, można uzasadnić chyba tylko tym, iż dostrzegł niezwykle korzystny moment do ataku i to tak sprzyjający, że warto było dla dobra Ojczyzny zaryzykować nawet nie wykonanie rozkazu...

 

Niektórzy – szczególnie wrogowie Józefa Piłsudskiego – twierdzili, że owo zwycięstwo nie było efektem umiejętnego dowodzenia, ofiarnego poświęcenia żołnierzy i trudu całego społeczeństwa. Głównodowodzący i jego żołnierze nie mieli powodu do chwały, bo to miał być „cud uczyniony przez Matkę Boską”. Z perspektywy dnia dzisiejszego, poważne upieranie się przy poglądzie o ówczesnej, cudownej interwencji sił nadprzyrodzonych jest ryzykowny z teologicznego punktu widzenia. Przecież w XX wieku mieliśmy dwie, sierpniowe Bitwy Warszawskie: w roku 1920 oraz w roku 1944...

 

A co wtedy, w 1920 r. działo się w polskim Kościele? Ks. Prymas Aleksander Kakowski pisał we wspomnieniach, że gdy spotkał się z Józefem Piłsudskim, ten poskarżył mu się na „brak kapelanów, którzy by szli w szeregach razem z żołnierzami”. Spełnił życzenie Naczelnika i sam po bohatersku wspierał duchowo żołnierzy na pierwszej linii pod Radzyminem. Ogłosił też stosowne wezwanie do duchowieństwa. Gdy zgłosił się ponownie notariusz Kurii Warszawskiej, ks. Ignacy Skorupka ks. Prymas tym razem nie odmówił i rzekł – „Zgadzam się, ale pamiętaj, abyś ciągle przebywał z żołnierzami, w pochodzie, w okopach, a w ataku nie pozostawał w tyle, ale szedł w pierwszym rzędzie”. Na prośbę Naczelnika Prymas zachęcał do czynu podległe mu duchowieństwo, a sam dawał dobry przykład!

Dzień Żołnierza obchodzony był od roku 1923 dla upamiętnienia chwały oręża polskiego zdobytej w zwycięskiej Bitwie Warszawskiej. Właśnie 15 sierpnia dokonał się pomyślny przełom, który przyniósł sukces w tej bitwie, a następnie zwycięstwo w wojnie z Rosją w 1920 r.