W kwietniu, czyli… jesienią

A to ciekawe! Trzy miesiące temu premier i rząd oświadczali, że lada moment, na dniach, wręcz na godzinach, nasi archeolodzy wyruszą pod Smoleńsk. Ale jakoś nie wyruszali. Minął tydzień, jeden, drugi, minął miesiąc jeden, drugi, trzeci - i nic. Obiecali, pogadali, poszli i zamiast kwietnia zrobił się - no, właśnie: koniec września, październik, listopad, grudzień? Jesień. A którego roku?

 

A w ogóle, jeśli tak bardzo poprawiły się relacje z Moskwą i jest ponoć inaczej niż było przez wieki, to dlaczego prokuratorzy rosyjscy zwlekają ze zgodą dla nowego zaprzyjaźnionego kraju??? Może ta sytuacja jednak pokaże naszym rodakom, że Rosjanie są mistrzami bajeru i robienia świetnej atmosfery na szczytach władzy, która jednak w ogóle się nie przekłada na konkretne działania podległych im służb. Dziwne? To taka metoda rosyjskiej gry "w głupka": dobra władza, dobroduszna władza serce otwiera, chciałaby jak najlepiej… Co, nasi urzędnicy czegoś nie robią? No to my ich tu zaraz pogonimy? Co, jeszcze nic nie robią?  To my to zaraz migiem… Itp., itd. - kontredans trwa, czas ucieka. Ale tak mi się jakoś wydaje, że ten stracony czas całkiem dobrze się wpisuje w rosyjską politykę. Tymczasem my, Polacy, ws. śledztwa odnośnie katastrofy pod Smoleńskiem czasu nie mamy.

 

A swoją drogą rząd dokonuje swoistej rewolucji językowej. Nie powstydziłby się jej Wielki Językoznawca, Józef Stalin. Dla rządu premiera Tuska i jego rzecznika wyjazd polskich archeologów na miejsce katastrofy w miesiącu kwietniu oznacza wyjazd jesienią… I kto za pół roku będzie pamiętał o solennych przyrzeczeniach, że nasi ludzie już za chwilę, zaraz, wyjadą przekopać ziemię w pobliżu Katynia?

 

Dzisiaj na portalu Wprost.pl rzecznik rządu Paweł Graś (niegdyś bloger, ale potem się chłopina stoczył na rzecznika Tuska) powiedział ni mniej, ni więcej, że: "na jesieni polscy archeolodzy pojadą na miejsce katastrofy smoleńskiej. Naukowcy nie mogli do tej pory pojechać na miejsce katastrofy ze względu na obiekcje rosyjskiej prokuratury"…