Naddniestrze, mołdawskie wina, mołdawska korupcja

Taksówkarz słyszy, jak z Aleksandrem rozmawiamy w naszym języku ojczystym. Upewnia się:

- Gawaritie po polski?

- Da - potwierdzam. 

Prostuje się, podnosi głowę znad kierownicy:

- Ja toże Paliak. Mówi to takim tonem, jakby zaświadczał o swoim arystokratycznym pochodzeniu. I rzeczywiście po chwili słyszymy śmiech i słowa:

- Ja polskij pan...

 

Trochę w tym żartu, ale głównie duma.                                     

 

Mikołaj Miropolski, syn Anatola, urodził się pod Kiszyniowem, ale jego ojciec przywędrował z dawnych Kresów Wschodnich RP, z terenów obecnej Ukrainy. I tak zresztą Związek Radziecki zapisał Miropolskich - jako Ukraińców. Nasz rodak tylko wzrusza ramionami:

- Mój dziadek był Polakiem i pradziadek też...

 

Po polsku nie mówi, bo w Mołdawii nie było "za Sojuza" polskich szkół, mimo że mieszka tu bardzo dużo ludzi o polskich korzeniach, jak Mikołaj. Pytam taksówkarza ilu jest w Kiszyniowie takich, jak on, obywateli Mołdowy polskiego pochodzenia, tych, którzy mają poczucie polskiej tożsamości, jeśli nawet nie rozmawiają po polsku. Słyszę, że dużo, bardzo dużo i że nie wie, czy 10 tysięcy czy więcej.

 

Mikołaj w Polsce nigdy nie był. - Na to trzeba mieć tam rodzinę - wzdycha. Podkreśla, że w całej Mołdawii jest tylko jedna rodzina Miropolskich, ale są też tacy na Ukrainie, ba, w Kijowie nawet jest ulica Miropolskiego i pomnik jakiegoś jego przodka, który "tam wojował".  Może to i mitologia, ale polska mitologia.

 

Nasz rodak podkreśla, że wszyscy, którzy noszą nazwisko na "-ski" tutaj, w Mołdawii to Polacy. Mówi o Mierosławskich, wymienia jeszcze inne polskie nazwiska. Rozstajemy się wierząc, że góra z górą się nie spotka, ale rodak z rodakiem na pewno.     

 

                                                                                         ***

 

Kiszyniów spowity ciemnością i mgłą. Noc nad stolicą kraju powstałego z nieco sztucznie utworzonej sowieckiej republiki. Ale ludzie są realni. Ludmiła, czyli Luda, była sportsmenka, lekkoatletka (skok w dal, a może wzwyż) do dziś wspomina podróż do Polski sprzed przeszło 20 lat jako podróż swojego życia. Był rok 1986 albo 1987.

  

Była tylko - i aż - w Warszawie. Zapamiętała Dworzec Centralny, olbrzymie ilości jedzenia i ludzką serdeczność. Nie mogła wszystkiego zjadać i zawsze koło niej siadali mężczyźni z drużyny - oddawała im wielkie porcje mięsa... Polska stanu powojennego obfitująca w jedzenie? Może nas to dziwi, ale uszanujmy cudzą fotografię pamięci.

 

                                                                                          ***

 

Naddniestrze jest w Mołdawii państwem w państwie. To rosyjska enklawa w rumuńskojęzycznym kraju. Poza Rosjanami mieszka tam też sporo Ukraińców, zresztą Naddniestrze z Ukrainą właśnie graniczy. Wszystkich uderza olbrzymia ilość mundurowych - pod tym względem ten region przypominać może Demokratyczną Republikę Cypru Północnego (czyli turecką część Cypru) lub Syrię. Co piąty dorosły mężczyzna w Naddniestrzu jest umundurowany - dokładnie 22 proc. - wliczając w to milicjantów, wojskowych, straż graniczną, celników oraz... oddziały kozackie. Tu zresztą stacjonowała rosyjska 14. Armia słynnego generała Lebiedzia, niegdyś kandydata na prezydenta Rosji (miał bodaj trzeci wynik). Lebiedź zginął w wypadku lotniczym nad Syberią - nie znam nikogo, kto by twierdził, że był to przypadek, a nie zamach. Temu kontrowersyjnemu 

generałowi Mołdawia zawdzięcza to, że nie doszło tu do krwawej jatki. Chodzi o rok 1991. Zginęło wtedy 800 do 1000 ludzi. A mogło znacznie więcej...

 

Naddniestrze jest więc daleko wysuniętą rosyjską placówką. Na jego czele stoi "prezydent" Smirnow, doradzają mu doradcy z Moskwy, o których powszechnie wiadomo, że są z KGB. Tam zlokalizowany jest zresztą główny przemysł Mołdawii - hutnictwo. Przemysł stalowy powoduje, że wciąż Naddniestrze jest wyraźnie bogatsze od reszty kraju. Tak zresztą było za czasów ZSRR, tak jest teraz, wiele się nie zmieniło. Trzeba zresztą przyznać, że ich huty są na bardzo wysokim poziomie. Tamtejszą stal importują także polskie firmy, paradoksalnie wspierając rosyjskie panowanie w tym quasi-państewku. Tylko w zeszłym roku Polska kupiła tam stal za kwotę 50-60 milionów dolarów.  Plotka głosi, że współwłaścicielem tych hut ma być mer Moskwy Jurij Łużkow.

 

Naddniestrze jest rosyjską wizytówką Mołdawii, ale rosyjskie wpływy są znacznie silniejsze i nie ograniczają się tylko do tego regionu. Na 38 kanałów telewizyjnych nadających na terenie republiki, aż 28 (74 proc.!) to telewizje rosyjskojęzyczne. Podobnie gdy chodzi o stacje radiowe: 3/4 nadaje po rosyjsku. Język przekłada się na sympatie polityczne - rosyjskojęzyczne media wspierały komunistyczną partię Mołdowy, gdy ta przez 8 lat rządziła i wspierają ją, gdy od zeszłego roku jest w opozycji. Pytanie: jak długo w niej będą? Zachodni dyplomaci mówią wprost "komuniści mogą szybko wrócić do władzy". Prozachodni rząd składa się z czterech partii, dość zróżnicowanych i często skłóconych. Nowa władza już zafundowała szereg podwyżek cen, gdy komuniści prezydenta Woronina nie robili praktycznie tego wcale. Czasem wstrzymywali ludziom płace, ale i to potrafili przekuć na swój sukces, kumulując wypłaty w roku wyborów. W kwietniu 2009 i lipcu 2009 roku dwukrotnie wygrywali wybory, ale rząd tworzony był przez ugrupowania demokratycznej opozycji. Mołdawia to mały kraj, elity też są małe, i część liderów demokratów zaliczyła staż jeszcze w komunistycznej Partii Związku Radzieckiego…

 

W ostatnich wyborach komuniści dostali 45 proc. (!) głosów, są dobrze zorganizowani, a jeden z ich liderów, Grigorij  Petrenko, były szef Komsomołu w Mołdawskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej, po angielsku mówi jeszcze lepiej niż Kwaśniewski, ba, do zeszłego roku był szefem parlamentarnej komisji ds. Unii Europejskiej…  Za ich rządów Kiszyniów podpisywał wszelkie porozumienia o współpracy z Brukselą, ale z deklamacji o integracji z Unią niewiele wychodziło w praktyce - Moskwa była jednak bliższa. Chociaż mołdawscy komuniści mieli jednak żal do Kremla, że w praktyce poświęcono ich na ołtarzu wielkiej polityki i przez lata musieli sobie radzić bez wsparcia "centrali". Realne zbliżenie z Unią nastąpiło za obecnego rządu. Jednak Bruksela powinna uderzyć się w piersi: z szumnie ogłoszonego Partnerstwa Wschodniego kompletnie nic dla Kiszyniowa nie wynika, żadne dodatkowe pieniądze, na słowach się kończy. Stąd tak dobrze przyjęto wczorajszą decyzję Zgromadzenia Parlamentarnego Unia UE-Mołdawia, które po raz pierwszy wprost opowiedziało się za przystąpieniem tego kraju do eurostruktur.  

 

                                                                                         ***

 

Wybory prezydenta wciąż są tu odkładane. Nie są to wybory powszechne, decyduje o tym parlament. Póki co, urzędującym prezydentem jest szef parlamentu właśnie - Mihai Ghimpu.  Opowiada nam anegdoty z kamienną twarzą, ma duże poczucie humoru sytuacyjnego. "Urzędujący prezydent" - bo tak się go określa - mocno wspiera mołdawską odmianę IPN, czyli specjalną komisję, która ma rozliczyć komunizm. Komisja jest "słuszna", ale jednocześnie jej działalność niewątpliwie integruje elektorat komunistyczny, co przed kolejnymi wyborami stanowi problem. Jest ona krytykowana tym bardziej, że w jej składzie też można znaleźć byłych, nieraz wysokich funkcjonariuszy partyjnych.

 

Ghimpu, 58-latek, nałogowy palacz do tego stopnia, że nawet na oficjalnej kolacji musi wyjść, aby zapalić kilka papierosów pod rząd, nie jest zwolennikiem szczególnie mocnych więzi Mołdawii z Rumunią. Mocno podkreśla suwerenność państwa, którym kieruje. Ciekawe, że nikt nie oskarża go o nepotyzm. Tymczasem jego bliski kuzyn, 30-latek, Dorin Chirtoaca, jest… merem Kiszyniowa. O fatalne drogi w stolicy kraju nie dba, ale pcha się ostro do wielkiej polityki. Jego zwycięstwo z kandydatem komunistów było wielką sensacją. Znający języki, z europejskim sznytem i na razie bez pomysłu na miasto, którym rządzi. Ostatnio zasłynął księżycowym stwierdzeniem, że Mołdawia wejdzie do UE do końca 2011 roku! Jednak taki "nepotyzm" to żaden nepotyzm w porównaniu z "klanem Woronina". O byłym prezydencie-komuniście zachodni dyplomaci mówią, że decydował o każdej posadzie, nawet kierowcy w ambasadzie, np. w Warszawie. Podobnie zresztą było i jest z "klanem Smirnowa" w Naddniestrzu.

 

 

Mihai Ghimpu chce być prezydentem nie tylko rumuńskojęzycznej większości, ale zwraca się do rosyjskojęzycznego zaplecza komunistów, wchodzi na ich rewir, coraz częściej podkreśla, że jest prezydentem wszystkich Mołdawian i w wystąpieniach publicznych używa także rosyjskiego. To akurat dobrze świadczy o jego politycznej zręczności. Na spotkaniu z nami podkreśla, że komunizm przyszedł do Mołdawii z zewnątrz. Pewnie było to bardziej skomplikowane, ale niech tam…

 

                                         ***

 

Na ulicach Kiszyniowa, w centrum i dalszych dzielnicach, wszędzie, pełno reklam telefonii komórkowej. Reklamy te są bliźniaczo podobne do tych w innych krajach Europy czy Afryki. Komórka symbolem globalizacji? Jak zwał, tak zwał, ale tu wszędzie króluje Moldcell…

 

                                                                                         ***

 

Wiele wody upłynęło w Dniestrze, gdy wojewodą Transylwanii był… Stefan Batory - późniejszy książę siedmiogrodzki, a następnie wielki władca Polski. Dziś nasz kraj jest największym importerem wina z Mołdawii (!), do czego, paradoksalnie, przyczynili się Rosjanie, wprowadzając czasowe embargo na mołdawskie wina. Blokada została zniesiona, ale Kiszyniów nie odzyskał już w takim stopniu rosyjskiego rynku.

 

Polskie inwestycje w Mołdawii są minimalne, ostatnio rzędu zaledwie 450 tys. dolarów rocznie. Nasze obroty handlowe były jednak jeszcze niedawno znakomite: w 2008 roku wyniosły ok. 300 milionów USD. Nie ma dotąd dokładnych danych za 2009 rok, ale szacunkowo spadły one aż niemal dwukrotnie do 150 -160 milionów USD. 

 

                                                                                          ***

 

Na papierze statystycznie Mołdawia bije się z Albanią i Kosowem o miano ekonomicznej "czerwonej latarni" Europy. Ale statystyki nie uwzględniają faktu, że Mołdawianie mieszkający i pracujący poza granicami kraju przekazują swoim rodzinom rocznie ok. 1 miliarda dolarów. Państwo funkcjonuje w pewnym stopniu na kroplówkach zewnętrznej pomocy bezzwrotnej i kredytowej. W ostatnich miesiącach Rumunia podjęła decyzję o przekazaniu Kiszyniowowi 100 milionów euro w czterech ratach. USA, po amerykańskiej wizycie nowego premiera - Vlada Filata i jego spotkaniach z wiceprezydentem Joe Bidenem i Hillary Clinton, mają w ciągu trzech lat przekazać 269 milionów USD (widocznie jako forma rekompensaty za praktyczne wycofanie się Amerykanów z tego kraju w drugiej części rządów komunistów…). Skądinąd szef mołdawskiego MON był szkolony w USA i to, ciekawostka, w siłach szybkiego reagowania. 

 

Właśnie dziś Polska podpisała, jako pierwsze państwo-kredytodawca dla Mołdawii w UE, kredyt na 15 milionów USD (też na trzy lata).

 

                                                                                          ***

 

Pora żegnać się z Mołdawią, no niech będzie Mołdawianom, Mołdową. Popijając piekielnie mocną, typową dla Bałkanów, kawę i wodę mineralną "Manastirea Hangu" (naturalnie "gazata"), myślę sobie o ponoć wszechobecnej tu korupcji. Podobno tutejsi policjanci mieli wręcz dzienny cennik: wymuszali od kierowców i handlarzy 500-600 euro każdego dnia, ale i tak zostawało im ok. 100 euro, bo musieli dzielić się ze swoimi zwierzchnikami.  

 

Czy mołdawska korupcja będzie mniejsza, im krótsza będzie droga do Unii Europejskiej? Dobre pytanie.

Mołdawia (Mołdowa), dzień czwarty. Czas na podsumowanie. Spisuję notatki z pobytu, który z powodu mgły na lotnisku w Kiszyniowie niespodziewanie przedłużył się o jeden dzień, a w zasadzie o jedną noc. Cóż, może to i dobrze, że w międzynarodowym porcie lotniczym w stolicy kraju nie ma odpowiednich urządzeń do rozpraszania mgły.