Mołdawia: mecz Zachód kontra Rosja

Mimo że Mołdawia to dawne terytorium lenne Rzeczpospolitej (!), nie ma żadnego bezpośredniego połączenia lotniczego z Polski do stolicy Kiszyniowa. Można lecieć przez Budapeszt i Wiedeń. Ja wybieram wcześniejsze połączenie, przez Austrię.

 

Chisinau, czyli Kiszyniów, na pierwszy rzut oka, gdy jedzie się z lotniska, przypomina szereg niemal identycznych stolic dawnych republik związkowych ZSRR. I w Mińsku i w Kijowie i tutaj, po części nawet na południowym Kaukazie, po obu stronach głównej drogi roją się podobne, jak dwie krople wody, wysokie bloki mieszkalne. Taka symetria architektoniczna. Tylko rumuńskie napisy świadczą o tym, że jesteśmy w Republice Mołdawii. Ten język tu króluje, jest oficjalnym językiem urzędowym, choć w niektórych regionach kraju mówi się też po rosyjsku (Naddniestrze!), ukraińsku i gagausku. Ten ostatni w autonomicznej Republice Gagauzji jest - zdaje się - odmianą tureckiego, choć - co świadczy o skomplikowanych losach tej części Europy, będącej od wieków terenem starcia między Imperium Ottomańskim a Zachodem - posługują się nim prawosławni chrześcijanie.

 

Przybywam tu z oficjalną, pierwszą w tej kadencji Parlamentu Europejskiego, delegacją, która odbywa się w szczególnym dla tego kraju czasie, gdy po zmianie rządu Mołdawia (oficjalna nazwa rumuńska - Republica Moldova) przeorientowuje swoją politykę na prozachodnią i prounijną. Skądinąd bardzo o to zabiega Bukareszt, zapewne po cichu marząc o powrocie do idei "Wielkiej Rumunii".

 

W programie naszej wizyty jest spotkanie z szefem parlamentu mołdawskiego, pełniącym jednocześnie obowiązki prezydenta kraju, Mihai Ghimpu oraz ministrami: spraw zagranicznych, sprawiedliwości, spraw wewnętrznych, gospodarki i finansów. Ale to dopiero jutro.

 

Mołdawia to jeden z ostatnich, bodaj obok tylko Islandii, krajów, w którym jeszcze nie byłem. Dziś jest ten pierwszy raz.  Przyjeżdżam do państwa, które jest terenem ostrego ścierania się wpływów rosyjskich oraz unijnych. Rząd w Kiszyniowie, skądinąd podobnie, jak rząd gruziński w Tbilisi, nie kontroluje, niestety, całego terytorium kraju. Obszar na wschód od Dniestru, czyli tzw. Naddniestrze, jest sam w sobie "sterem, żeglarzem, okrętem". Utworzono tam nieuznawane, niemal przez nikogo, poza Moskwą, quasi-suwerenne państewko - Mołdawską Republikę Naddniestrza (zwana też Naddniestrzańską Republiką Mołdawską). Tam mówi się po rosyjsku, lub, częściowo, po ukraińsku. Odbywają się tam "wybory", kompletna farsa, monitorowane, a jakże, przez międzynarodowych obserwatorów, przeważnie finansowanych przez Rosję. 

 

Rosjanie interesują się szczególnie Mołdawią, a więc i Naddniestrzem - na forum Parlamentu Europejskiego. Stąd nieprzypadkowo (jestem za stary, żeby wierzyć w takie przypadki) wiceprzewodniczącą specjalnej delegacji Unia Europejska-Mołdawia w europarlamencie została przewodnicząca mniejszości rosyjskiej na Łotwie, prof. Tatiana Zdanoka (na marginesie: jest to jedna z dwojga Rosjan-europosłów w Strasburgu i Brukseli…).

 

W Kiszyniowie, jaki i w Kijowe, z którego wróciłem w zeszły poniedziałek, jest jedna godzina różnicy czasu - gdy piszę te słowa jest 18:30 czasu lokalnego, ale w Warszawie czy Brukseli mamy 17:30. Jest w tym jakaś metafora: w Moskwie jest o godzinę później niż w Kiszyniowie, a w Unii o godzinę wcześniej. Mołdawia jest więc jakby pośrodku, między Rosją a UE. Chodzi o to, żeby była jednak coraz bliżej nas, coraz bliżej Zachodu.

 

Mołdawia dzień pierwszy. Mołdawia wita zaskakującym zimnem, przynajmniej jak na polskie wyobrażenia o temperaturze kraju, bądź co bądź, na południu Europy. Ale fakt: śniegu tu nie ma w ogóle, a w Polsce wszędzie jest go w bród.