Kijów: sfałszowane wybory czy nieumiejętność przegrywania

Na jutro zapowiadają tu minus 10, dla porównania w Warszawie ma być tylko minus 3.

 

Jestem w wyborczym Kijowie, gdzie dwa główne obozy - Janukowycza i Tymoszenko - finiszują w wyścigu, którego stawką jest realna władza polityczna i ekonomiczna w jednym z największym państw europejskich. Stąd niebywałe pieniądze wydane na kampanię - na pewno najdroższą w Europie (droższą niż te w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii, nie mówiąc o Polsce!). Tylko w USA robią droższe wyborcze igrzyska.

 

Za chwilę początek ciszy wyborczej. Ostatnie godziny kampanii. Piszę te słowa o 16. czasu lokalnego (w Polsce jest 15.). Dziś wieczorem będę na obu konkurencyjnych wiecach - "niebieskich" Janukowycza i ekspomarańczowych Tymoszenko. Oba zresztą zlokalizowano niedaleko siebie. Ale zanim to nastąpi spotkanie z wicepremierem Grigorijem Nemyrią.

 

Kijowskie salony, ale też kijowska ulica, huczą od prawdopodobnego scenariusza na niedzielny wieczór i poniedziałek: wygrywa Janukowycz, ale premier Tymoszenko nie może pogodzić się z porażką i ogłasza, że wybory zostały sfałszowane przez jej konkurenta. W kraju zaczynają się protesty, chaos trwa, a mandat nowego prezydenta jest przez to słabszy. Tym bardziej, że wyniki wyborów musi uznać Sąd Najwyższy, który w tej chwili ma dwóch przewodniczących (!): jednego od Tymoszenko, drugiego od Janukowycza.

 

Tak, tu często się mówi, że wbrew pozorom wyborcza niedziela jeszcze ostatecznie nie rozstrzygnie, kto zdobędzie władzę na Ukrainie.  

 

 

 

 

Bruksela, Warszawa, Kijów, trzy różne stolice - ta sama, choć przecież różniąca się, Europa. Kijów tonie w śniegu, ale jest wyraźnie cieplej niż podczas pierwszej tury wyborów prezydenckich 3 tygodnie temu.