W odróżnieniu od byłego niemieckiego kanclerza premier Donald Tusk musi się bardzo nagimnastykować, żeby uzasadnić swoją postawę wobec niemiecko-rosyjskiego przedsięwzięcia. Nie jest łatwo bowiem wmówić nawet twardogłowemu elektoratowi Platformy Obywatelskiej, że w kontekście oczywistej potrzeby bezpieczeństwa energetycznego kraju, środowiska naturalnego Bałtyku, dywersyfikacji dostaw oraz portu gazowego w Świnoujściu, Nord Stream jest cacy zaś Polak, Rusek i Niemiec to trzy bratanki.
Gerhard Schroeder miał sytuację o niebo łatwiejszą, bo interes konsorcjum gazociągu północnego był i jest tożsamy z szeroko pojętym interesem Niemiec. To pozwala nawet na zrozumienie jego postępowania po odejściu ze stanowiska kanclerza – nagroda w postaci stanowiska w radzie nadzorczej Nord Stream jest mimo wszystko, pomijając aspekt etyczny, w jakiś sposób uzasadniona. W porównaniu do przypadku Schroedera nadzwyczajna ustępliwość Tuska jest również widoczna jak na dłoni, lecz nie ma uzasadnienia w interesie państwa czy polskiej gospodarki.
W trakcie warszawskiego spotkania z Angelą Merkel najciekawsze były nie same stwierdzenia naszego premiera, ile sprzeczności z nich wynikające. Kuriozalne jest, że Tusk zapewniając, iż uzyskał najlepsze możliwe gwarancje ze strony Niemiec dla portu w Świnoujściu, jednocześnie sam osłabiał ich moc: "Nie uzyskamy nigdy automatyzmu w działaniach innego państwa w strefie jego władztwa, tak jak jest w przypadku wód terytorialnych". Narzuca się od razu kwestia, że skoro tak, to również konsorcjum kładące rurę nie miało zapewnionego automatyzmu dla swojego projektu – mogli Niemcy zażądać zmian w projekcie. Ale nie zażądali.
Brzmi to co najmniej zagadkowo w zestawieniu z faktem, że strona polska zastrzeżenia zgłosiła już w roku 2007 (bardzo długo przed dotarciem prac w pobliże Świnoujścia). Tymczasem inne miejsca na Bałtyku, gdzie krzyżuje się przebieg rurociągu z żeglugą, mają zaprojektowane odpowiednie zabezpieczenia. Dlaczego zatem Niemcy od razu nie poleciły położyć gazociągu głębiej, tylko teraz Merkel macha nam przed oczami papierem z niemieckim słowem honoru, że jakby co, to oni natychmiast, bez zwłoki i na każde życzenie zakopią rurę w piasek?
Wytłumaczenie może być jedno – koszt zakopania był dużo większy niż położenia na dnie i Niemcy poszły na rękę Nord Stream. Ale w takim razie koszt zakopania rurociągu już istniejącego jest jeszcze większy, kto wie, czy nie wręcz horrendalny. Bo co to znaczy „ułożenie głębiej” odcinka eksploatowanego rurociągu? To oznacza przerwanie dostaw, odcięcie odcinka, zaprojektowanie nowego, pogłębienie, ułożenie, zmontowanie, kupa sprzętu, środków i co najważniejsze – czasu i pieniędzy. To dlatego już dzisiaj Tusk się zastrzega, że ewentualna korekta przebiegu rury nie będzie od ręki.
A tymczasem Polska jako gwarancję ma papier, który według Tuska jest najwyższą formą politycznej deklaracji i osobiste zapewnienie premiera, że wraz z kanclerz Merkel nie mają zwyczaju się nawzajem oszukiwać. Te słowa polskiego premiera brzmią bardzo znamiennie w zestawieniu ze skutkami ustnej umowy Tuska z Putinem na prowadzenie śledztwa smoleńskiego – niczego się nie nauczył?! Zresztą ciekawe, czy dokument podpisany przez Merkel i Tuska został zgłoszony do sekretariatu ONZ jako umowa międzynarodowa? – to byłoby decydujące, gdy na miejsce pani kanclerz przyjdzie jakiś następca i uzna, że jego to nie dotyczy.
Z jednej strony Donald Tusk dość lekceważąco odnosi się do przeszkód w dostępie do świnoujskiego gazoportu, mówiąc, że ewentualne utrudnienia emocjonują polską opinię publiczną. Z drugiej strony używa bardzo mocnych słów dla podkreślenia znaczenia podpisanego przez siebie i Merkel dokumentu: „zapis, który jest najwyższą formą politycznej deklaracji współpracy i potwierdzenie na najwyższym szczeblu politycznym”.
To jak jest w końcu z tym Świnoujściem – to jest problem emocjonalny Polaków, czy faktyczne zagrożenie, które wymaga najwyższej formy politycznej deklaracji dwóch państw? A jeśli to jest poważne zagrożenie i wymaga tej rzekomo najwyższej formy, to dlaczego nie jest to forma gwarancji w umowie międzynarodowej zarejestrowanej przez ONZ? A może jest, tylko premier zapomniał to Polakom powiedzieć?
Postawa Tuska w sprawie świnoujskiego gazoportu jest tak mętna, że można mieć wątpliwości co do jego intencji. A to nie jest przypadek odosobniony. Pod koniec roku 2009 premier Tusk uznał, że „umowa gazowa z Rosją została wynegocjowana perfekcyjnie”, a to była umowa, która skazywała nas na drogi gaz rosyjski na dziesiątki lat. Nawet UE, zwykle spolegliwa wobec rosyjskich interesów, wtedy nie wytrzymała perfekcji Tuska i Pawlaka, demolując kontrakt z Gazpromem. To doświadczenie pozwala przypuszczać, że premier równie perfekcyjnie będzie negocjował sprzedaż rafinerii Lotos. Zwłaszcza że jak sam oświadczył, nie widzi przesłanek, by powiedzieć „nie” na ofertę Rosji. A Lotos – tak się jakoś dziwnie składa - to także Port Północny.
No, cóż, jeśli jesteśmy już przy przesłankach, to suma działań premiera Donalda Tuska wokół kwestii rurociągowo-gazowo-energetycznych w trójkącie Polska-Niemcy-Rosja, stanowi jakąś przesłankę do przypuszczenia, że zamierza pójść w ślady Gerharda Schroedera. Oczywiście, zachowując wszelkie proporcje co do możliwości. Niemiec dostał milionową synekurę za zasługi w niemiecko-rosyjskim przedsięwzięciu. Polak za to samo może co najwyżej aplikować o jakiś żyrandol w Unii Europejskiej. Każdemu według jego formatu.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3359
Mnie to nie przeszkadza - blogerzy mają dyskomfort wobec obszernych komentarzy, bo czują się zobowiązani odpowiedzieć równie obszernie.
Co do meritum - nie sądzę żeby można porównać Tuska do wielkich zdrajców. To mały kaliber, jeden z długiego szeregu przedkładających prywatę ponad interes państwa. Będzie miał swój gabinet z żyrandolem w Unii za cenę uległości wobec Niemiec, Francji i Rosji. Niestety, w naszej historii mieliśmy takich Tusków na pęczki - stąd jesteśmy tu gdzie jesteśmy, a nie tam, gdzie powinniśmy być.
Pozdrawiam