Przegrał Tusk, a nie Cimoszewicz

     Ta obecna porażka boli, tym bardziej, że polsko-norweski mecz o Radę Europy można było śmiało wygrać. Przegraliśmy go jednak na skutek poważnego błędu rządu, który starał się o poparcie głównie wśród krajów członkowskich UE, a nie wśród państw spoza Unii. Tymczasem wiadomo było od początku, że w sytuacji gdy kontrkandydatem Polaka jest polityk z Norwegii - kraju spoza Unii - to szereg parlamentarzystów z obszaru poza unijnego (np. kraje dawnego ZSRR, ale też Turcja, Szwajcaria, etc.) mających pewien kompleks wynikający z faktu, że ich kraje nie sa w Unii Europejskiej będzie na starcie sprzyjać Norwegowi. To było oczywiste od początku . Względy emocjonalno-psychologiczne odgrywają sporą rolę także w polityce międzynarodowej.    Tymczasem nasz rząd zlekceważył te kraje, koncentrując swoja akcję dyplomatyczną na 26 pozostałych członkach UE.     Cimoszewicz przegrał nie dlatego, że był lewicowy, nie dlatego, że przed wielu laty był komunistą, nie dlatego też że w ostatnich latach był antyamerykański, czy że jest introwertykiem. Przegrał, bo był nieskutecznie lobbowany przez gabinet Tuska. Już nieważne, czy była to fuszerka, czy zrobiono to specjalnie. To kolejna wpadka rządu PO-PSL na arenie międzynarodowej. Bolesna i prestiżowa- choć Rada Europy traci teraz na znaczeniu. Obawiam się jednak, że to nie ostatnia porażka Tuska na arenie międzynarodowej.

Porażka Cimoszewicza jest kolejną klęską polskiego rządu na arenie międzynarodowej po kompromitacji Sikorskiego, który nawet nie wyszedł z bloków startowych o Generalnego Sekretarza NATO.