Generalnie rozchodzi się o to, czy Lech Wałęsa jest bardziej napinany przez swój honor, czy też nadyma się zwyczajną próżnością. Bo co do meritum, że nie zachowuje się normalnie, to jego rodzina z okolic Czerskiej jest raczej zgodna i tu sporu nie ma. Zresztą spór toczy się wyłącznie pomiędzy stronami w rodzinie, postronni bowiem mają pogląd ustalony i się specjalnie nie angażują w familijne niesnaski.
Są dwa główne odłamy w rodzinie – umiarkowany haszkowski, czyli Stronnictwo Umiarkowanego Postępu, oraz radykalny baaderowski – Frakcja Postępowej Armii. Stronnictwo radykalne uważa, że Lech Wałęsa jest postacią w wymiarze globalnym oraz historycznym i ma prawo się nadymać, ile jego ego zapragnie. Skoro zaś – twierdzą radykalni - nasz ma taki format, jak oryginalny Mandela afrykański, to Barack Obama, czyli Mandela amerykański powinien spotkać się z polskim na osobności.
No, bo - mówią radykalni – czy wyobrażacie sobie, że Mandela amerykański będąc w Afryce, zaprasza na rozmowę afrykański oryginał grupowo z jakimiś innymi Afrykanami? Nigdy w życiu, Nelson nigdy by się nie zgodził, swój honor ma! - zaperzają się radykalni. Wniosek dla radykalnych jest oczywisty - nasz Mandela też jest godzien rozmowy indywidualnej. Tym bardziej że amerykański Mandela nie chce się przyznać do więzień CIA w Polsce, co znacznie umniejsza jego postępowy format.
Natomiast umiarkowani odwrotnie – uważają, że to właśnie amerykański jest najpotężniejszym politykiem świata i nasz nie powinien się tak przy nim napinać. I korona by naszemu z głowy nie spadła, gdyby ustawił się do amerykańskiego w kolejce, jak to zrobił Pierwszy Premier III RP, Legenda Podziemia, czyli Mandela Mniejszy. Tu się pojawia właśnie sprzeczność fundamentalna, gdyż umiarkowani mówią, że nasz nadymając się przed amerykańskim, odcina się od swojego największego atutu.
Niestety, umiarkowani nie precyzują tej tezy, zatem trzeba się mozolnie domyślać, co jest tym atutem? Wychodzi na to, że nadymając się przed amerykańskim, nasz odciął się od uznania, jakim cieszy się ponoć w Ameryce. Czyli największym atutem polskiego Mandeli jest jego powodzenie w Ameryce. Z kolei radykalni uważają, że amerykański największe powodzenie ma w Polsce właśnie. Wynika z tego, że Polska powinna się zamienić na Mandele z Ameryką, wtedy atuty będą na właściwych miejscach, ale jakoś nikt na ten pomysł nie wpadł.
Z drugiej strony to trochę dziwne, jak bardzo Ameryka straciła zmysł do interesów. Zamiast się trudzić i poprzez pokątnych pośredników namawiać naszego Mandelę na spotkanie, mogli się skonsultować z niejakim Ganleyem Irlandczykiem, który polskiego Mandelę skaptował do swoich celów w mig, bez żadnych ceregieli. Trzeba korzystać z doświadczeń innych, a nie próbować wyważać otwarte drzwi. Ale być może nie honor było amerykańskiemu Mandeli prosić o radę jakiegoś Ajrysza.
Trochę skomplikowane są te relacje pomiędzy Mandelami tego świata, tym bardziej że wszyscy są noblistami w dziedzinie pokoju, ale obecnie każdy z nich prowadzi inną działalność: amerykański toczy krwawe wojny, polski wykłada w różnych dziwnych instytutach, a oryginał afrykański wiedzie spokojny żywot emeryta.
To się wydaje zastanawiające, że stronnictwa kłócą się o polskiego Mandelę, niemającego żadnego znaczenia w światowej polityce, a tymczasem amerykański, który tą polityką trzęsie, jest jakby na uboczu ich zainteresowań. To jest jednak złudzenie, gdyż spór o postępowanie polskiego Mandeli to jedynie pozór. W gruncie rzeczy kłótnia pomiędzy radykalnymi a umiarkowanymi dotyczy tego, jaki powinien być stosunek całej rodziny do amerykańskiego Mandeli.
Radykalni są nim rozczarowani, bo sprzeniewierzył się postępowym ideałom - nie dość, że nie uwolnił bohaterskich islamskich bojowników o pokój, to w ramach pokojowych misji morduje ich bez pardonu. Owszem, niby to promuje prawa człowieka, jak aborcja czy małżeństwa wszelkich dziwnych stworzeń, co mu się oczywiście liczy jako plusy dodatnie. Jednak z drugiej strony robi Polakom zamęt w głowach na temat łupków gazowych. W ten sposób bowiem marnuje się kawał roboty, jaką u nas wykonał Gazprom na spółkę z naszym rządem oraz niezależni pozarządowi ekolodzy finansowani przez nasz rząd na spółkę z Gazpromem. Już nie wspomnę, jakie to może szkody poczynić w procesie pojednania z Rosją. Dlatego nadęcie polskiego Mandeli znalazło natychmiast gorliwych obrońców u radykalnych, gdyż spostponował idola, który zawiódł nadzieje. Czyli rewizjonistę, jak to się dawniej nazywało.
Z kolei stronnictwo umiarkowanych, jakkolwiek również chce pojednania z Rosją, to jednak znacznie już odwykło od rosyjskich standardów, które niechybnie zostałyby wdrożone, gdyby pojednanie udało się do końca. Umiarkowani nie wytrzymaliby już fizycznie i estetycznie tej powtórki z historii, gdyż biografie biografiami, lecz żyć przecież trzeba. Do tego stopnia wykorzenili się ze swoich korzeni.
Zatem umiarkowani, owszem, pragną tego pojednania ze wszystkich resztek swoich korzeni, jednak pod egidą jakiegoś bardziej cywilizowanego mocarstwa, niechby już obcego nawet. Stąd ich umiarkowane uwielbienie dla amerykańskiego Mandeli. Naszego mają w nosie, podobnie jak ich adwersarze.
Radykalni natomiast znowu są rozczarowani do obrzydzenia amerykańską demokracją, nawet gdy na jej czele stoi oficer największych nadziei tego stronnictwa. Po raz kolejny ku ich wściekłości okazuje się, że demokracja w USA nie pęka nawet pod ciężarem amerykańskiego Mandeli.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3078
pozdrawiam
No, jednak można...skoro porównują:)
Pozdrawiam
Unia już przestrzega przed katastrofą ekologicznż z powodu łupków, zwłaszcza Niemcy się martwią o nasze żaby i bociany. Nasz mysliwy-gajowy też się bardzo martwi o zwierzynę. A propos, gdzie są niemieckie bociany? Oto jest pytanie...
Pozdrawiam
Poleciał po forsę, bo forsa jest najważniejsza, nieraz to udowodnił. A że akurat Obamę salon lewacki znielubił ze względów, które wyłuszczyłem w tekście, zatem nasz Mandela nadał się po raz kolejny do użycia zamiast młotka.
Pozdrawiam
Pozdrawiam
Początek jest cytatem z klasyka. Właśnie o to się rozchodzi, że Pan miał takiego profesora, a nasz Mandela nie miał. I nikt go nie nauczył. Ale niektórzy nazywają to charyzmą...
Pozdrawiam