Czy rząd odpuszcza wiceszefa KE?

To, co robi rząd ws. polskiego komisarza to kompletne pomieszanie pojęć i pomylenie kolejności. Przez parę tygodni, ciszej lub głośniej, w rządowych kuluarach zastanawiano się czy ma nim być - raczej - Lewandowski czy może Huebner. Tymczasem takie personalne odliczanie świadczy o braku koncepcji rządu. Nie można budować domu od wysokości drugiego piętra. Najpierw trzeba ustalić nie personalia, a tekę, o jaką walczymy. Trzeba stwierdzić, co dla Polski jest najważniejsze: polityka zewnętrzna UE (a więc także wschodnia), polityka energetyczna, rozwój regionalny, a więc fundusze strukturalne, finanse… Dopiero pod to, pod określony obszar odpowiedzialności należy dobierać najlepszego możliwego kandydata, bo Danuta Huebner nie zna się na polityce zewnętrznej, Janusz Lewandowski nie jest specem od polityki energetycznej, a Jacek Saryusz-Wolski nawet nie udaje fachowca od finansów.

 

Przestrzegam rząd przed uznaniem, że ważniejsze jest stanowisko szefa Parlamentu Europejskiego niż fotel istotnego komisarza w Komisji Europejskiej. Po pierwsze: czynnik czasu - szefa PE wybiera się na połowę kadencji, czyli na 2,5 roku, a komisarza na 5 lat. Po drugie: przewodniczący PE to funkcja prestiżowa, ale mało znacząca w realnej polityce. Ważna teka w KE może mieć natomiast kluczowe znaczenie dla danego kraju (teoretycznie komisarz reprezentuje całą UE, ale w praktyce politycznej zawsze i tak jest w pewnym stopniu "ambasadorem" swojego państwa). Zwłaszcza, gdy chodzi o tematy tak "wrażliwe" dla Polski, jak bezpieczeństwo energetyczne, pieniądze na rozwój czy polityka wschodnia.

 

Wybierając fotel szefa PE kosztem istotnego komisarza zyskujemy sławę mołojecką, a tracimy możliwość posiadania realnych wpływów. To byłby zły wybór - oczywiście, jeśli taki wybór w ogóle istnieje.

 

Wreszcie poważnym błędem rządu jest kompletne zlekceważenie stanowiska, które Polsce w pewnym stopniu się należy: wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej. Dla "nowej Unii" przeznaczono fotel jednego z 5 wiceszefów KE. Obecnie sprawuje je reprezentant maleńkiej Estonii Siim Kallas. Pięć lat temu premier Belka, zajęty własną (przegraną) walką o fotel sekretarza generalnego OECD, kompletnie odpuścił negocjacje odnośnie wiceszefa Komisji dla Huebner. To był duży "grzech zaniechania" rządu SLD. Byłoby fatalnie, gdyby rząd PO-PSL poszedł śladami beztroskiej lewicy z 2004 roku.

 

Piszę to, aby mieć poczucie, że przestrzegałem rząd, choć mam przeświadczenie, że jest to wołanie na puszczy: dotąd Tusk zajmował się wyborami europejskimi, a teraz zajmuje się wyborami prezydenckimi A.D. 2010. Nie ma więc chłop po prostu czasu na takie drobiazgi jak stanowiska w UE.  

To, co robi rząd ws. polskiego komisarza to kompletne pomieszanie pojęć i pomylenie kolejności. Przez parę tygodni, ciszej lub głośniej, w rządowych kuluarach zastanawiano się czy ma nim być - raczej - Lewandowski czy może Huebner. Tymczasem takie personalne odliczanie świadczy o braku koncepcji rządu. Nie można budować domu od wysokości drugiego piętra. Najpierw trzeba ustalić nie personalia, a tekę, o jaką walczymy. Trzeba stwierdzić, co dla Polski jest najważniejsze: polityka zewnętrzna UE (a więc także wschodnia), polityka energetyczna, rozwój regionalny, a więc fundusze strukturalne, finanse… Dopiero pod to, pod określony obszar odpowiedzialności należy dobierać najlepszego możliwego kandydata, bo Danuta Huebner nie zna się na polityce zewnętrznej, Janusz Lewandowski nie jest specem od polityki energetycznej, a Jacek Saryusz-Wolski nawet nie udaje fachowca od finansów.