O tym, jak nie miałem szans na mandat

Tak, to rzeczywiście śmiesznie brzmi z dzisiejszej, powyborczej perspektywy. Przemądrzały autor cytuje taką oto opowiastkę: "W światku aktorskim krąży anegdota. Do teatru przychodzi z prośbą o angaż ceniony w środowisku aktor. Dyrektor rozsiada się w fotelu i ze spokojem odpowiada: - Widziałem pana w wielu rolach. Wszystkie wspaniałe. Ale pana nie zatrudnię. Bo ja pana nie lubię. I już." Dalej redaktor Marcin Kowalski pisze, że m.in. Czarnecki jest jak ten aktor, zaś wyborcy - jak dyrektor. Cóż, redaktor z "Wyborczej" jest tymczasem jak sufler, który pomylił teksty, sztuki, miejsce i czas. Biedaczyna.

 

Dalej jest równie zabawnie. Śródtytuł: "Spadochroniarzom dziękujemy" zapowiada następujące omówienie sondażu preferencji wyborczych w kujawsko-pomorskim: "Najmniej zaskakuje słaby wynik Ryszarda Czarneckiego. Co z tego, że najlepszy w PiS (40%), skoro nie daje mu tu najmniejszych (!!! - dop. R. Cz.) szans na mandat eurodeputowanego. Czarnecki miał być lokomotywą PiS w kujawsko-pomorskim, ale efekty jego starań są mizerne. Mimo, że lider PiS stara się jak może, jego partia może liczyć najwyżej na 18% poparcia. W polityce siedzi od lat, wie gdzie się pojawić, kiedy się uśmiechnąć, jak dobrać krawat do koszuli. Nie zazdroszczę mu męki, którą musi przeżywać nudząc się na meczu o pietruszkę między piłkarzami Zawiszy Bydgoszcz i Unii Janikowo. Wyćwiczony uśmiech blednie, bo mandat się oddala, a dziesiątki billboardów kosztowały niemało. Czarnecki padł ofiarą własnej naiwności. Kujawsko-pomorscy nie lubią spadochroniarzy. I już". A ja na to myślę, że kujawsko-pomorscy czytelnicy "GW" nie lubią wciskania im ciemnoty, indoktrynacji i przedwyborczych manipulacji pod płaszczykiem pseudoobiektywnych analiz. "I już".  

Takich tekstów było parę. I autorów też parę. Kamieniem w Kowalskiego i innych dziennikarzy nie rzucę, bom sam pewnie nie bez winy w swoim poprzednim, dziennikarskim wcieleniu. Nie rzucę nim także dlatego, bo lubię ludzi, także i tych, których nie ma w klubie moich fanów. Ale jako starszy kolega po fachu (niegdyś) myślę sobie głośno, że warto jednak pisać mniej - bo ktoś to później wyciągnie i zabije śmiechem…

 

 

Przejrzałem właśnie wycinki z blisko dwumiesięcznej kampanii. Lektura ciekawa, pouczająca, a nieraz zabawna. Dziennikarze - niekiedy i niektórzy - wychodzący ze swej roli tych, którzy oceniają rzeczywistość przechodzący płynnie do roli tych, którzy chcą ją kształtować. Nieraz z uporem godnym lepszej sprawy. Ale to też lektura czasem zabawna. Uśmiecham się np. gdy czytam dziecinny - pewnie dlatego, że ukazał się na Dzień Dziecka, czyli 1 czerwca - tekst Marcina Kowalskiego z bydgoskiego wydania "Gazety Wyborczej". Tytuł tekstu "Wyborcy ich nie lubią. I już". Jest tam m.in. mowa o mnie: "Znane nazwiska, ważni protektorzy, mrówcza praca w kampanii - to za mało, żeby odnieść sukces".