List komisarz, grzech premiera

Ta korespondencja to klęska rządu i realne widmo bezrobocia dla kolejnych tysięcy stoczniowców. Jeszcze kilka miesięcy temu, Tusk, jego ministrowie, obiecywali "cuda na kiju" i ratunek dla wszystkich trzech stoczni. Potem - miesiąc pracy dla stoczniowców z Gdyni i Szczecina oraz pewną egzystencję dla Stoczni Gdańskiej - kolebki "Solidarności". I co? Rząd nie dotrzymał niczego. Tusk może wiele gadać o "Solidarności" i robić uroczyste obchody (nie przypadkiem w przeddzień wyborów), ale okazał się kompletnie nieskuteczny w sprawie ratowania owej "kolebki", zatrudniającej przecież tysiące ludzi. Jego rząd obiecywał wszystko, co można było obiecać, na zasadzie: nikt nie da ci tego, co Tusk (i PO) obieca.

 

Szkoda, że w tej sprawie milczy Lech Wałęsa. Gdyby wykorzystał choć jedną dziesiątą energii, jaką wkłada w atakowanie IPN, braci Kaczyńskich czy PiS, na wsparcie swoim autorytetem naszych stoczni - byłoby lepiej i dla niego i dla stoczniowców i dla poziomu debaty publicznej w Polsce.

 

Stoczniowcy przyjadą do Warszawy protestować akurat wtedy, gdy w przyszłym tygodniu do stolicy zjadą się premierzy wielu krajów europejskich. Dla Tuska ważniejsi są koledzy-szefowie rządów niż niechciani goście z Gdańska. Nic dziwnego. Stoczniowcy raczej nie poklepią go po plecach i raczej nie pochwalą go w zagranicznych gazetach. Prezes Rady Ministrów ma więc ból głowy. Na pewno teraz znowu "ucieknie do przodu" i obieca coś nowego. I tak się będzie kręcić. Tylko gdzie mają uciec stoczniowcy i ich rodziny?

 

 

List holenderskiej komisarz Neelie Kroes do ministra skarbu w rządzie Donalda Tuska nie pozostawia złudzeń: jest źle. A nawet bardzo źle. Do zamykanych już stoczni w Gdyni i Szczecinie (do końca przyszłego miesiąca pracę ma tam 8 tys. ludzi!) dołączyć teraz może legendarna Stocznia Gdańska.