Polityczny trójskok

Obecny rząd chciał zastosować metodę trójskoku przy obsadzaniu stanowisk w strukturach międzynarodowych: pierwszy skok - Sikorski, drugi skok - Buzek (Parlament Europejski), trzeci skok - Cimoszewicz (Rada Europy). Pomysł ambitny, tyle że już na samym początku skoczek  "spalił" - a sędzia podniósł czerwoną chorągiewkę. Widocznie trening był nie taki, jak trzeba. A może trener też kiepski?

 

Niestety, dalej nie musi być lepiej. Włoski premier Silvio Berlusconi na oczach milczącego Tuska  przeforsował - na spotkaniu premierów z partii tworzących EPP, czyli Europejską Partię Ludową - kandydaturę swojego rodaka, Marco Mauro, na szefa Parlamentu Europejskiego, a Cimoszewicz w wyścigu o Strasburg (siedziba Rady Europy), bez praktycznego poparcia rządu RP właśnie przegrywa na rzecz Belga (Flamanda) Luca van den Brande...

 

W przypadku prawdziwego trójskoku możemy powiedzieć: to "tylko" sport. W przypadku wyścigu Polski o stanowiska w organizacjach międzynarodowych musimy powiedzieć: to "aż" polityka zagraniczna.

 

 

 

Lekkoatletyczna konkurencja "trójskok" jest prosta. Trzeba odbić się z belki i wykonać trzy długie susy. My, Polacy, wiemy, jak to robić: Józef Szmidt  był dwukrotnym mistrzem olimpijskim, a Zdzisław Hoffman mistrzem świata - obaj bili rekordy globu. Z tym trójskokiem jest jednak problem: trzeba umieć się odbić z belki za pierwszym skokiem - nie wolno go "spalić", przekraczając belkę.