Palikot, czyli Tusk

Żeby zwróciła się tak wielka akcja reklamowa, aby uzyskać z powrotem owe 600 tys. zł trzeba by sprzedać 75 tysięcy egzemplarzy Tuskowego "dziełka". Tymczasem Palikot z góry założył, że i tak jest to dla niego "inwestycja polityczna" (wkrótce wystartował z pierwszego miejsca listy PO do Sejmu RP z okręgu lubelskiego) - wydrukował bowiem jedynie... 13 tysięcy egzemplarzy! Musiałby sprzedać (nie tylko wydrukować) blisko 6 razy więcej, aby zwróciły mu się koszta samej akcji bilboardowej. Nie liczymy druku, składu, korekty itd., itp.

   

Warto tę sprawę - po latach - wyjaśnić. Beneficjentów tej ewidentnie nielegalnej - w sensie prawa - akcji wyborczej, nigdzie nieujawnionej, nigdy nierozliczonej było dwóch: Tusk i Palikot. Pierwszy miał darmową, potężną reklamę dosłownie parę miesięcy przed wyborami prezydenckimi. Drugi "załatwił" sobie biorące miejsce na liście Platformy do sejmu. Interes był "cacy" - bo obustronny.

 

Życie dopisało aneks do tej historii. Po roku Państwowa Komisja Wyborcza zakwestionowała i ostatecznie odrzuciła sprawozdanie Komitetu Wyborczego kandydata Tuska. Ale nawet i w tym odrzuconym sprawozdaniu nie było tego bilboardowo-książkowego przekrętu.

 

Jednak tym bardziej trzeba, mimo upływu czasu, ten skandal wyjaśnić. Nawet jeśli książka Donalda Tuska była taka sobie, a wybory były przegrane...

 

 

Wszystkie drogi Palikota prowadzą do Tuska. Warto przypomnieć dziwnie zapomnianą historię. Jest lipiec 2005 roku. Rozkręca się kampania prezydencka. Donald Tusk wydaje swoją książkę "Solidarność i duma" w wydawnictwie "Słowo. Obraz. Terytoria", należącym w połowie do... Janusza Palikota. Palikot organizuje gigantyczną kampanię reklamową. Książka Tuska promowana jest na... 788 bilboardach. Koszt całej tej akcji: 600 tysięcy złotych!!! Oczywiście ani jedna złotówka nie poszła na poczet oficjalnych rozliczeń kampanii prezydenckiej Tuska...