Chleb czy igrzyska? O pustych brzuchach i Lidze Europejskiej

Rzadko mi się ostatnio zdarza oglądać telewizję i czytać prasę. Może przez to, gdy już z tego czy innego powodu mogę nieco więcej czasu poświęcić telewizyjnym wiadomościom mam takie koszmarne wrażenie, że  to, co w nich zobaczę istnieje w rzeczywistości a czego tam nie ma, nie istnieje. I chyba coś w tym jest na swój sposób.

Dawno temu, gdy pewnie gdzieś koło pięciu szóstych Polaków podniecało się organizowanymi w naszym kraju igrcami pod nazwą Euro 2012, pisałem, że każda złotówka, przeznaczona ze środków publicznych jest złotówką ukradzioną z jakiejś kupki uzbieranej na jakiś naprawdę istotny cel i zwyczajnie zmarnowana.

Dziś, kiedy okazało się, że przy okazji owej imprezy wybudowano nam za miliardy nowszą, mniej doskonalszą wersję egipskich piramid a później wywalono jeszcze parę milionów na kult Madonny Ciccone, mógłbym odczuwać satysfakcję. Tym większą, że to wszystko kosztuje nas i jeszcze będzie kosztować bardzo dużo.

Zamiast tego odczuwam złość. I to tym większą, że ci, którzy za to wszystko odpowiadają, zdają się zupełnie nie pojmować tego, że tak bezproduktywnie wywalają pieniądze, które mógłby ratować życie albo napełnić wiele pustych brzuchów. Ale co tam. Brzuchy i nie tylko brzuchy tych, co decydują były są i będą pełne więc w czym problem? Nie tylko zresztą ich brzuchy.

Nasłuchałem się wczoraj tokowania pana Ireneusza Rasia, który w kłótni z Wiplerem podniecał się, że w 2015 r. na Stadionie Narodowym rozegrany zostanie finał Ligi Europejskiej. Przyznam, że gość, który jara się (jak to się dziś mówi), że za dwa lata będą kopać piłkę na stadionie za dwa miliardy ma w sobie coś ze zboczeńca albo wariata. Oczywiście Raś nie jest wariatem a o jego upodobaniach nic nie wiem więc nie ocenię. On tę Ligę Europejską traktuje jako niebywały sukces jego partii i firmowanego przez nią rządu. I to jest gorszy dramat niż gdyby jednak był wariatem czy też zboczeńcem. Jakże smutne jest to, że miarą sukcesu obecnej ekipy jest organizacja meczu, w którym spotka się najpewniej jakaś drużyna z Hiszpanii z drużyna z Niemiec czy też Anglii. Za dwa lata. To w sumie perspektywa, która powinna natchnąć raczej takiego Rasia filozoficznie. Bo kto wie, czy będzie mu dane zasiąść za te lata…

Ale ten dramat, o którym wyżej, to raczej kwestia pewnej estetyki naszego życia politycznego. W którym stosunek kosztów do osiąganych celów da się określić tylko w sposób dosadny. Wyjątkowo cehaujowe!!!! I niech kto mi powie, żem ordynus. Jestem ekstra, ekstra delikatny.

Bo problem w tym, że jesteśmy krajem ciągle na dorobku. I to na takim, który ciągle sprawia wrażenie jazdy na długu tlenowym, blisko uduszenia się. Potrzeb, które mają znaczenie dla czyjegoś bytu, jest niezliczona liczba.  I to się długo jeszcze na lepsze nie zmieni. I dlatego wścieka mnie ta ambicja zastawiania się by paru gości mogło wyjść na superduper europejskich. Gdyby raczyli to robić za swoje…

Kiedy wczoraj Raś przekonywał Wiplera, że to super tak wywalać te miliony bo w 2015 będziemy mieć finał Ligi Europejskiej, były już znane dane dotyczące skali ubóstwa w Polsce.

Ja wiem, że łączenie forsy wywalanej na taką skalę na Stadion Narodowy z danymi o co trzecim dzieciaku, który jest głodny trąca populizmem. I pewnie też bym tak to widział gdyby nie drobny szczegół. Forsa, wywalana na ten Stadion i na ten finał za dwa lata ( nie łudźmy się, wywalimy a nie zarobimy. Rządzący w tej chwili umieją tylko wywalać…) to forsa publiczna. Ściągana z obywateli. W jakiejś części z tych, których dzieciaki chodzą głodne a w jeszcze innej z tych, co starszym tych dzieci daliby pewnie całkiem godnie zarobić gdyby władza im nie wydzierała bo potrzebuje na Ligę Europejską. I to wydzieranie na Ligę tak mocno mi nie pasuje.

Ja wiem, że goście w rodzaju Rasia i jego szefa (choć nie oni jedyni) nie mają wątpliwości co wybrać gdy mają do wyboru czy wybrać Ligę Europejską czy głodne dzieciaki. Taki dzieciak, jak mu w brzuchu burczy, w telewizji się nie prezentuje. Stadion Narodowy to co innego. I w tym właśnie rzecz.