Kryminał

Jak zwykle, wracając ze szkoły chciał odwiedzić matkę w jej sklepie. Postanowił wejść od zaplecza - tak było najbliżej. Otworzył drzwi z napisem "Niezatrudnionym wstęp wzbroniony". Przeszedł przez wąski, słabo oświetlony korytarzyk. W magazynowym półmroku wykonał kilka kroków, dostrzegając nagle, we wnęce, dokładnie naprzeciw siebie stojącego policjanta. Odwrócony do niego plecami pochylał się nad leżącym na podłodze workiem. Postąpił kilka kroków naprzód. Już chcąc otworzyć usta zrozumiał, że mundurowy nie jest wcale policjantem, a worek przykrywa niedbale rzucone na ziemię ciało. Mężczyzna odwrócił się błyskawicznie, a widząc zbliżającego się chłopca wyciągnął pistolet.
- Podejdź bliżej. Odwróć się i załóż ręce na kark.
Napastnik odłożył broń na półkę, zapewne chcąc mieć obie ręce wolne. W tym momencie chłopak skręcił do najbliższych, dobrze znanych mu drzwi prowadzących do wyjścia do sklepu, jednocześnie wyrywając z regału jakiś woreczek i rzucając go w twarz napastnika. Tuż przy załamaniu pomieszczenia wpadł na drugiego, mocno uderzając go głową w splot słoneczny. Bandyta stracił równowagę i upadł, uderzając głową o róg stojącej tam skrzyni. Chłopak, zahaczywszy koszulą o gwóźdź, wystający z tej samej skrzyni zatoczył się, o mało nie upadając. Przewrócony bandyta wstawał powoli. Chłopak szarpnął się w tył. Koszula puściła raptownie. Nie zapamiętał, jak wybiegł do sklepu obsypany mąką i mocno uderzając o ladę. Krzyczał coś, dookoła zebrali się ludzie, we wnętrzu sklepu stała kolejka. Nikt go już nie gonił.
Policji nie miał zbyt wiele do powiedzenia. Napastników było kilku, może dwóch, a może trzech, było ciemno, nikogo wyraźnie nie widział, nie zapamiętał w związku z tym twarzy, ani ubrań, nikogo nie rozpoznał, nie miał wrogów, przynajmniej w świecie dorosłych. Podpisał jakiś papier, matka jeszcze była zajęta, musiał sam wracać do domu.
Dochodził już prawie do swojego bloku, wszedł na obszerny betonowy plac przed wejściem, gdy wydało mu się, że w prawym bucie rozwiązało się sznurowadło. Schylił sie i w tym momencie usłyszał huk wystrzału. Kula uderzyła w płytę kilkanaście centymetrów od jego stopy, prawie widział, jak wybijała mały dołek w betonie obsypując go ostrymi odłamkami. Zaczął biec w kierunku zbawczego muru, który mógł go zasłonić przed strzałami padającymi skądś z góry. Potem posłyszał drugi strzał, i jeszcze jeden. W końcu zapadła cisza, jakby zamachowcowi zabrakło kul lub coś przeszkodziło mu wykonać zadanie. Kątem oka zauważył, że plac opustoszał.

***

Z daleka usłyszałem odgłos znajomego karabinka. Najpierw padła seria, a potem kilka pojedyńczych strzałów. Zacząłem biec w tym kierunku, najszybciej, jak tylko potrafiłem. Mijałem stare, jeszcze przedwojenne, podobne do siebie domki, ulica dłużyła się, prawie zabrakło mi tchu gdy dobiegłem na miejsce. Wpadłem na usytuowany pomiedzy wielkim wieżowcem i sklepem plac, zamknięty z obu stron przez spokojne, przedwojenne, dwurodzinne domki. Niestety, spóźniłem się. Wokoło pustka jak na księżycu, tylko do przewieszonej ściany wieżowca dobiegał młody chłopak. Nie wyjmując nawet broni rzuciłem się w kierunku drzwi wieżowca, odnotowując tylko rząd zagłębień w betonowych płytach pokrywających placyk - ślady kul. W chwili, gdy ukazałem się w polu widzenia strzelca karabinek umilkł. Była to z jego strony oczywiście bardzo rozsądna decyzja. Nie zdążyłem nawet zorientować się, z którego okna operował. Na wszelki wypadek wszedłem do klatki schodowej i wyłączyłem windy. Wyjścia pożarowe niestety były otwarte i oddalone na tyle, że nie potrafiłem upilnować ich naraz. Telefonów, rzecz jasna nigdzie nie było. Wobec tego wróciłem do chłopaka.
- Co tu sie działo?
- Widziałem ... bandytów. To na pewno ... oni - wydyszał.
- Widziałeś, kto strzelał?
- Tego ... nie wiem.
Po dłuższym czasie z bloku wyszedł jakiś człowiek, po nim następny, jak zwykle, nagromadziła się masa gapiów. Wśród nich było kilku kolegów Marka - niedoszłej ofiary zamachu. Trzeba było działać dalej.
- Gdzie jest najbliższy telefon?
- U Morrisa.
- Tego burżuja? - wtrącił się ktoś.
- Zaprowadzę pana.
Poszliśmy za nim, niezbyt daleko, na sąsiednia, porosniętą trawą, pusta i zalaną słońcem ulicę. Zadzwoniłem raz i drugi do wskazanej przez chłopców posesji. Cisza.
- Otwierać! Dzwońcie na policję!
Odpowiedzią była cisza.
- Tu jest! Ucieka!
Istotnie. Syn gospodarzy biegł przez podwórze, niedaleko od nas, bezpieczny za wysokim ogrodzeniem.
- Wracaj i dzwoń na policję! Strzelali do Marka ...
Odwrócił się na chwilę, ale nie zaprzestał ucieczki.
- Co go to obchodzi. Drań.
- Nauczony.
- Czy to jedyny telefon w okolicy?
- Niestety.
Chłopcy rozsiedli się na murku otaczającym trawnik. Potem rozeszli się. Myślałem przez chwilę.
- Wiesz co? Nie można tego tak zostawić - powiedziałem do niego - napadli cię dwa razy, to i napadną trzeci raz.
Popatrzył na mnie bezradnie. Wyjąłem z kieszeni niewielki, zielony przedmiot.
- Widzisz? To bardzo dobra broń. Nie trzeba nawet za bardzo celować.
Przez chwilę szukałem celu. Trudno było znaleźć coś odpowiedniego. W końcu skierowałem lufę w kierunku anteny telewizyjnej na dachu domu, z którego nie udało się nam zatelefonować.
- Patrz na antenę.
Nacisnąłem spust. Ostry błysk odciął metalowy pręt, który potoczył się po dachówkach i brzęknął, zamierając w rynnie.
- Twoja. Nic się nie obawiaj, mam drugą.
Obciąłem jeszcze antenę drugi raz, nieco niżej. Rzuciłem broń w jego kierunku. Nie była ciężka. Złapał ją w locie i nic nie mówiąc, schował do kieszeni. Potem powoli wróciliśmy na miejsce zamachu. Widocznie ktoś jednak zawiadomił policję, bo stały już tam ich samochody. Wobec tego wolałem się zwinąć.
Po powrocie, już późnym popołudniem siedzieliśmy sobie na drewnianych ławkach przed blokiem. Sąsiedzi podekscytowani zajściem, ja, dwie nauczycielki uczące bohatera wydarzeń, wszyscy gadali jeden przez drugiego. Później zadecydowano, aby wybrać się na spacer w góry. Dopiero wtedy coś mnie tknęło. Koniecznie trzeba było iść z nimi. Zapytałem, czy mogę się do nich dołączyć. Chyba wspólne przeżycia spowodowały, że uznano mnie za swojego - zostałem jednogłośnie zaproszony. Po niezbędnych przygotowaniach wsiedliśmy do tramwaju. Stałem tuż przy nauczycielkach, rozmowa zeszła już na inne tematy, pytały, jak podoba mi się Beograd, potwierdziłem, zapytałem, czy może znają człowieka nazywającego się Romuald Bem, mieszkał tutaj kiedyś. Nie znały. Nikt z tych, których się pytałem, nie znał. Potem nieostrożnie przyznałem, że byłem już tu kiedyś. Na szczęście nikt nie zagłębił się w otchłań tego tematu. W pewnej chwili tramwaj wjechał w rozległy obszar zasypany rumowiskiem. Spojrzałem pytająco na moje rozmówczynie.
- Nie wie pan? Tu była główna ulica Beogradu. Przed wojną. Dotąd nic nie odbudowano.
Po kilku przystankach wysiedliśmy. Góry były tuż przed nami, weszliśmy w las i poszliśmy w górę po stromym stoku. Drogę zagrodził nam potok, chwilę szlismy w milczeniu jego brzegiem, a potem po kamieniach przeszliśmy na drugą stronę i znów weszlismy w las. W pólmroku zrobiło mi się nieprzyjemnie. Tu coś musiało się stać. Towarzystwo zaczęło rozmawiać o wszystkim i o niczym. Kilka razy zostałem zapytany, jak mi sie tu podoba, odpowiadałem potakując niezobowiązująco. Później rozmowa zeszła na historyjki o wampirach (naprawdę, nic im nie podpowiadałem). Po mniej więcej trzeciej anegdocie przed nami ukazała się łąka. Na źdźbłach wysokiej trawy lśniła rosa.
- Pójdźmy lepiej brzegiem tej łąki - odezwał się ktoś - zadepczemy rolnikowi trawę.
- Ta łąka jest teraz niczyja. Właściciel wyjechał dawno temu i nie wiadomo nawet, czy wróci.
Wobec tego poszliśmy środkiem. W tym momencie zauważyłem szeroki, wydeptany pas, rosa na nim była otrząśnieta, a trawa, bardziej połamana niż gdzie indziej, zdążyła już się nieco podnieść.
- Tędy niedawno szło kilka osób - stwierdziłem.
Nikt nie zwrócił na to uwagi. Szliśmy nadal pod górę. Na styku pól znajdował się wał usypany z wyoranych kamieni. Rosły na nim głogi i kępki malin. Nagle posłyszeliśmy niesamowity krzyk, stanęliśmy, to była już raczej moja sprawa, przeskoczyłem wał, z drugiej strony, oparty o niego plecami leżał mężczyzna, który jako drugi dopadł Marka w magazynie. Gardło miał pocięte nożem, dwóch innych uciekało. Któryś z moich kompanów biegł za mną.
- Gardło ma przegryzione - powiedział przestraszony.
Odwaga nie polega na braku strachu.
- Raczej podcięte. Już nie żyje -odpowiedziałem- niech pan zabiera towarzystwo, tu jest niebezpiecznie.
- Co za dzień.
Pognałem za uciekającymi. Było to o tyle trudne, że zdołali się już sporo oddalić. W pewnej chwili zdołałem dostrzec pierwszego, ostrożnie przedzierał się pomiędzy krzakami na dnie głębokiego, wyżłobionego przez górski potok parowu. Nie było na co czekać, z wysokiego brzegu skoczyłem mu na plecy. Upadł i przestał się ruszać, najpewniej umarł ze strachu.
Na drugim brzegu gałęzie poruszyły się. Wyjąłem broń z kieszeni, myśląc już, że może to być ten ostatni, ale niestety nie powiodło mi się.
- Wychodź, zanim cię dopadnę! -krzyknąłem
Ten prosty sposób tym razem nie zadziałał. Musiałem jeszcze poczekać.

***

Wracając z Domu Nauczyciela Marek postanowił skrócić drogę idąc polami wzdłuż potoku. Lubił samotnie chodzić w to miejsce przed zachodem słońca i patrzeć, jak czerwony, znacznie większy niż w dzień, krąg słońca chowa się za horyzont. Potok nie był piękny. Płynął co prawda pomiędzy drzewami, ale okoliczni mieszkańcy systematycznie wysypywali do niego śmieci. W momencie, gdy dotarł do starej, częściowo zrujnowanej, betonowej tamy, zauważył jakiegoś człowieka idącego mu naprzeciw. W chwili, gdy rozpoznał w nim "policjanta", tamten, widocznie również dostrzegając go, ukrył się za drzewem. Marek instynktownie zrobił to samo, jednocześnie wyciągając z kieszeni swoją broń. Lufa była lekko ciepła. Przez moment obydwoje stali ukryci za swoimi drzewami, nie widząc się. Potem "policjant" wychylił się lekko i wystrzelił w kierunku Marka, który drżącą ręką, decydując się na walkę na śmierć i życie podniósł broń i nie celując, przez pień strzelił w kierunku napastnika. Tym razem nawet nie było błysku. Zapadła cisza, a po chwili usłyszał ciężki odgłos upadku. Wsłuchiwał się uważnie w szum potoku i szelest liści, ale ponieważ nic się nie działo, wyszedł zza drzewa. Mężczyzna leżał na ziemi, w jednej ręce trzymając pistolet, a w drugiej, co dopiero teraz dostrzegł, metalową szkatułkę. Nie miał żadnej widocznej rany. Nagle kontury ciała zadrgały, rozmazały się, po chwili ciało znikło, pozostawiając tylko wygniecioną trawę. Niewiele później znikła też szkatułka. Odruchowo sięgnął do kieszeni po broń. Kieszeń była pusta. Najpierw zamarł bez ruchu. Potem rzucił się do ucieczki.
Zdyszany dobiegał już do drogi, gdy usłyszał z tyłu, za sobą, znajomy głos.
- Dokąd tak biegniesz, Marku?
Obejrzawszy się, drgnął widzą mundur policyjny. Na rowerze, z kaburą pistoletu przewieszoną przez ramię i dużą torbą na bagażniku, jechał znajomy sierżant z Miasta, który prowadził dochodzenie w "jego" sprawie.
- Tak sobie - odpowiedział, chcąc tylko zyskać na czasie.
Policjant zszedł z roweru.
- A u nas generalna klapa. Ci, którzy cię prześladowali, nie żyją, jednemu tylko udało się zniknąć, podobnie jak waszemu "gościowi". Śledztwo jest umorzone. Tyle, że skierowano mnie do was na stałe. Szef orzekł, że dzieją się tu zbyt dziwne rzeczy.
- Mieszkanie po "gościu" jest nadal wolne.
- Pewnie się tam zatrzymam.
Zaczęli iść w kierunku zabudowań. Policjant prowadził rower. Przed jednym z domów zauważyli wystawiony stół, siedziały przy nim obie nauczycielki. One też musiały ich zauważyć, bo jedna z nich zawołała głośno:
- Zapraszamy!
Podeszli i przysiedli na ławce. Pogadali chwilę na obojętne tematy. Później policjant wrócił do sprawy:
- Z tymi bandziorami to sprawa w miarę prosta. Mafia, dobrze znani, wielokrotnie notowani. To jedni z tych, których co jakiś czas łapiemy i wtedy zaczynają się telefony. Ech, szkoda gadać. Udało się nam ustalić, kiedy przyjechali z Miasta, co prawda było ich czterech - ten czwarty zniknął bez śladu. Domyślamy się, że mieli ze sobą coś tak cennego, że w walce o to pozabijali się nawzajem. Ty to coś widziałeś -zwrócił się do chłopaka- i dlatego za wszelką cenę starali się ciebie pozbyć. Szkoda tylko, że nic nie wiesz.
- Dotąd mafia nas omijała. Czego tu można szukać?
- No właśnie -westchnął policjant- i teraz dopiero zaczynają się kłopoty. Ten gość, który cię ratował. Dokumenty miał świetnie podrobione, nikogo takiego nie ma. Jak się domyślam, nawet w archiwach służb. No, i żeby panie wiedziały: podczas waszej nieszczęsnej wycieczki na jego widok jeden z tych mafiozów umarł na zawał. Oni bywają odważni jedynie wobec słabszych, ale żeby aż tak ? No i aby było ciekawiej, w tym samym czasie do serwisu zwrócił się jeden z waszych sąsiadów z prozaiczną sprawą: przestał działać telewizor. Serwisant przyjechał, zebrał kawałki anteny, wrócił do siebie i zaczął spawać. Nie dało się. Próbował na różne sposoby, aż wreszcie przyniósł je do mnie. Pokazałem je, z czystej ciekawości, w laboratorium, obejrzeli, a w wyniki po prostu trudno uwierzyć. Antena została przecięta w temperaturze wnętrza gwiazdy, metal miał zmienioną budowę krystaliczną, a na brzegach były już zupełnie inne pierwiastki. Niespawalne. To zdarzyło się tego samego dnia, kiedy do ciebie -znów zwrócił się do chłopaka- strzelano. A czemu ci zawodowi zabójcy, strzelając tyle razy do ciebie, ani razu nie trafili? To byłby też ciekawy wątek. Anteny nawet nie zgłaszałem, bo co to za kryminał. A sprawę zabójstw kazali mi zamknąć bez nadania dalszego biegu - z powodu śmierci sprawców.
- Co za historia! Nie potrafisz sobie, Marku, przypomnieć nic więcej? Szkoda.
Patrzył w ziemię milcząc.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

28-02-2024 [18:40] - NASZ_HENRY | Link:

@SilentiumUniversi ...Uwielbiam zagadki rozwiązywać a jeszcze bardziej wymyślać.
Mam dla Ciebie ofertę skoku na ... Wiadomość wyślę pojutrze na pocztę wewnętrzną😉  
Tylko cicho sza 🌼

 

Obrazek użytkownika SilentiumUniversi

28-02-2024 [19:10] - SilentiumUniversi | Link:

My sza 😁