Katastrofa

Listopad 1978, po praktyce w nieistniejącej już hucie Baildon. Sporo przed Czarnobylem, ale atmosfera ta sama

Około drugiej, w chwili, gdy miałem zamiar powiedzieć Marianowi, że mam już dość roboty, wychodzę i niech podbije mi o trzeciej obiegówkę, przyszedł kierownik. Był wyraźnie zdezorientowany. Szukał rady.
- Wie pan, chcę zajrzeć do nowej ciepłowni.
- Raczej nie ryzykowałbym, panie magistrze - powiedziałem na wszelki wypadek.
Kierownik nie miał ochoty się odczepić. Z drugiej strony, otwieranie nowej ciepłowni nie było ani szczególnie potrzebne, ani bezpieczne.
- Kiedy wczoraj zaglądałem do pomieszczenie kontrolnego - zwierzył się - owszem, gorąco, ale nadciśnienia żadnego, a świeci się też w normie, nie za mocno.
Wziął mnie za ramię i pociągnął za sobą. Widać napalił się na tę ciepłownię. Przez halę produkcyjną, a potem wąskim korytarzykiem doszliśmy na miejsce. Pod tablicą ze wskaźnikami stał nasz majster. Z niejakim zdziwieniem patrzył na ciśnieniomierz.
- 650 atmosfer - odczytał niepewnie kierownik.
- To już od roku - zauważyłem nieśmiało - one wszystkie pokazują daty z zeszłego roku.
Lema rzecz jasna ani majster, ani mgr kierownik nie czytał. Cytat poszedł w powietrze.
- W pomieszczeniu kontrolnym jest ciśnienie atmosferyczne - zaniepokoił się ten ostatni - a wydajność ciepłowni jest w normie. Coś tu jest nie tak.
- Na miejscu pana magistra po odczytaniu tych wskazań do kontrolki nie byłbym zaglądał - ciągnąłem swoje.
- Ale ja ich nie czytałem. Jednak bym z panem tam zajrzał - kontynuował.
Majster wymówił się czymś i poszedł.
- A potem sam popatrzę, co dzieje się w ciepłowni, jeśli pan się tak wymiguje.
Podpadłem.
- Ale ja nie, panie magistrze ... na początek wezwałbym serwis do wskaźników.
- O właśnie. Kto mógł je tak uszkodzić? Toż to sabotaż.
Kierownik postąpił krok w kierunku stalowych drzwi. Otwarł kłódkę i rozpoczął odkręcanie śrub. Jeszcze kilka obrotów stalowego koła, rygle puściły i drzwi stały otworem. Uderzyło nas w twarze gorąco, zabłysło słabe, czerwonawe światło.
- Widzi pan, że wszystko w porządku.
Gdyby ktoś z nas choć raz zerknął w górę, zauważyłby, że wziernik, którym pomieszczenie kontrolne połączone było z piecem ciepłowni, został dokładnie zamurowany, a blask pochodził z rozgrzanych do czerwoności szamotowych cegieł, wygaszono by piec i zapewne nie stałoby się nic z tego, co się później stało. A tak - zamknęliśmy drzwi dokładnie je zabezpieczając i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku pomaszerowałem na halę. Dogonił mnie głos kierownika:
- A, zapomniałem. Pańska grupa ma dzisiaj dyżur międzyzmianowy.
- Dyżur?
- Tak, do szesnastej.
Psia kość. Na śmierć o tym zapomniałem. Dobrze, że nie urwałem się wcześniej, po wykonaniu normy. A nuż by mnie znów ktoś przyuważył.
Marian właśnie sprzątał swoje stanowisko. Ochłodziłem go:
- Nie śpiesz się stary. Mamy dyżur.
- Proszę?
- Dyżur. Ty, ja, Krzysiek, Zbyszek automatyk ...
- Aha! Cała grupa. Tylko dyżur?
- Według słów szanownego towarzysza magistra kierownika.
Oddalił się, aby powiadomić o nieszczęściu pozostałych. Natychmiast skorzystałem z jego ideowości zabierając hak i przeciągnąłem nim skrzynkę z opiłkami na wysypisko. Nawet zdążyłem zwrócić narzędzie przed jego powrotem. Chłopcy bezmyślnie wlekli się za nim. Hala milkła i opróżniała się powoli.
- A nasz ciągnik nadal stoi w wywrotnicy? - zapytał Zbyszek.
- Aha.
- Wczoraj dawałem ćwiartkę Marcelowi, żeby swoją Tatrą zahaczył od tyłu tę zasraną wywrotnicę. Wtedy zabrali by się do remontu.
- I co?
- Za mało.
- A komisja?
- Za rok będziesz miał werdykt. Mogę ci go już zacytować: "w związku z całkowitą nieopłacalnością a także koniecznością szerokiego importu ze strefy dewizowej" - użyliśmy kilku części, które sprowadzono z Francji i leżały bezużytecznie w magazynie.
- A dlaczego je właśnie użyliście?
- Bo były. Wepchnęli je nam, polskie musieliby kupić.
- Byłem wczoraj na komisji - wtrącił się milczący dotychczas Heniek - powtórzyłem im, że pojazd jest na tyle silny, że może wyrwać się stamtąd rozsuwając żużel, odpychając wagon albo nawet burząc mur.
- I spietrali się?
- Mniej więcej. Ktoś zaproponował tylko, żeby zgłosić się do przetargu na wyburzenie wywrotnicy.
... Znacznie lepsza atmosfera panowała panowała podczas próby technicznej prototypu ciągnika. Wsiadaliśmy do niego Marian, Zbyszek, ja oraz członek z komisji. W ręku trzymał licznik Geigera, starego trupa, zastanawialiśmy się nawet, z którego cmentarza go wytrzasnął. Przez okienko widziałem, jak Heniek naśmiewa się z niego po trochu. Pojazd drgnął i uniósł się lekko nad szynami. Odpowiednie czujniki umożliwiały mu stabilne unoszenie się nad nimi.
- To jest pierwsze zastosowanie tego typu mikroreaktora? - upewniał się urzędnik.
- Tak - odparłem za Mariana.
- Zero - powiedział Zbyszek.
Krajobraz za nami swobodnie ześlizgiwał się do tyłu. Szyny kręciły po stromej w tym miejscu pochyłości. Zbyszek dodał gazu. Wpadliśmy na stalowy most.
- Jak widać, odległość szyn od mostu, czyli wysokość podkładów wystarczy, aby zakłócenia od stalowej konstrukcji nie wpływały na pracę czujników.
Lokomotywy za nami, z której śledzono pokaz, nie było już widać. Pochyłość wzrastała, to znów teren podnosił się, ciągnik wybrał właściwy kierunek na rozjeździe, stabilizacja prędkości działała jak w zegarku.
- Normalnie, nawet szyny są niepotrzebne, wystarczy pojedynczy kabel, zaizolowany - powtórzył, nawet nie wiem który już raz, Zbyszek.
Nagle, w chwili, gdy już wyjeżdżaliśmy z krzaków, rozległ się krzyk Mariana:
- Wyłączaj program! Obrotnica!
- Ktoś przestawił obrotnicę. Dwie duże dziury w torze - dodał już spokojnym głosem, podczas gdy Zbyszek wciskał odpowiedni klawisz.
Ciągnik uniósł się jeszcze trochę, po czym miękko opadł za przeszkodą.
- Na auto.
Byliśmy już na terenie huty. Kolejna zwrotnica okazała się być nastawioną w dokładnie przeciwną stronę. Inaczej -jak wiadomo- być nie mogło. Chcieliśmy wracać na ręcznym, ale to nie odpowiadało przedstawicielowi komisji.
- Po co? Po co? Widzimy, że wszystko działa.
Nie należało go słuchać. Pojazd już utykał nosem w barykadzie żużla na końcu betonowej czeluści wywrotnicy, a w chwili, gdy właśnie zamierzaliśmy wyjść, z pochylni urwał się wagon z żużlem, wypadł z szyn i przyblokował nas na fest. Gdyby nie nasze zabezpieczenia, byłoby źle. A tak, karoseria wytrzymała, tylko Zbyszek rąbnął na kierownicę, my, jak leci zwaliliśmy się na niego, tym niemniej, nikomu nic się nie stało. Członek komisji był całkiem zielony ze strachu. U niego w zakładzie, pewnie nikt nie brał pod uwagę możliwości wypadku.
- Może jednak wyjechać stąd? - zasugerował Marian.
- Nie. Tor zniszczycie - oprzytomniał przedstawiciel poważnej instytucji.
Z trudem przepychaliśmy się pomiędzy ścianą a wagonikiem.
- A gdyby tak przepchnąć się ciągnikiem przez żużel?
- Poczekajcie na naszą decyzję.
Tak więc nasz pojazd unieruchomiła siła znacznie, a nawet bardzo znacznie większa od grawitacji. Na werdykt czekaliśmy już dobrze ponad miesiąc ...
- Natomiast nasze przedsięwzięcie wyraźnie się komuś nie podoba. Obrotnica, rozjazd, awaria na pochylni to już trochę za ...
Gdzieś, może na końcu hali, a może na zewnątrz rozległ się głuchy huk, potem syk i znowu huk, jakby lecącej wody.
- Kierownik! - z trudem przeszło mi przez zęby.
Co sił w nogach pobiegłem w kierunku reaktora ciepłowni. Jakiś genialny projektant doszedł do wniosku, że zamiast budować centralną elektrociepłownię, zaopatrzyć w mikroreaktor każdy wydział osobno. Może wyliczył jakieś oszczędności na zabezpieczeniach, a może był płacony od wartości projektu. A nawet wskaźniki nigdy nie działały porządnie. Ściana budynku od tej strony była już mocno gorąca. W powietrzu unosił się dziwny, ostry zapach. Do rezerwowego wyjścia, położonego na wskutek korekty planów tuż obok reaktora, w ogóle nie dało się dojść. Puściło chłodzenie, słychać nawet było, jak sód płonie za ścianą. Zginął pewnie od razu. Zaraz pójdzie reaktor, a mamy jeszcze koks i kwas do pasywacji. Ładnie. Czym prędzej wróciłem do kumpli:
- Wiejmy! Lada chwila wszystko szlag trafi!
Krzysiek wisiał przy telefonie. Nagle przerwał w pół słowa.
- Centralki już też nie ma.
Lampy paliły się ledwo-ledwo. Wychodząc do przedsionka zgasiłem je. Trzeba było oszczędzać akumulatory. Heniek otwierał gazoszczelne drzwi. Pierwszym dźwiękiem, który usłyszeliśmy na zewnątrz był warkot helikoptera.
- Tak szybko? Na takim pustkowiu?
- Może jednak zrozumieli nasz alarm.
Zanim helikopter ukazał się nad czworobokiem hal, w którego wydrążonym wnętrzu staliśmy, nad odlewnią i walcownią - przed nami i z lewej ukazały się słupy ognia. Krzysiek obejrzał się. Taki sam ogień palił się nad naszym wydziałem. Najpierw siadły transformatory, potem reszta, a ogień szedł już po rurociągach. Nigdzie nie widać było żywego ducha. Czyżby awaria u nich była wcześniej i zdołali uciec? Niemożliwe. Zaczęło się u nas.
- A wiesz, co tu stoi na środku? - spokojnie zapytał Heniek.
- No, a co?
- Metan. Widzisz ten zbiornik? Trochę go tam jest, i pod porządnym ciśnieniem. Rurki z niego prowadzą do każdego wydziału. Oprócz tego daję głowę, że trochę popuszcza. O, popatrz!
Pod osadzonym na potężnym stalowym trójnogu błękitnym jajem miotał się gruby, gumowy wąż. Zapewne w ostatniej chwili ktoś pobierał gaz, a uciekając uszkodził zawór.
Obwieszony ludźmi helikopter tylko mignął nad nami. Za nim nadleciał drugi. Zaczęliśmy machać rękami i krzyczeć - głosy ginęły w huku ognia - pilot jakby zamierzał wylądować tuż obok nas, ale nagle wykonał dziwny manewr i odleciał. Może domyślił się, co jest w zbiorniku? Wkrótce odgłosy silników ucichły.
- Jak myślicie, jak prędko do nas dotrą? - z oczami rozszerzonymi ze strachu dopytywał się Krzysiek.
- Może myślą o nas to samo, co my o kierowniku - pomyślałem, ale nie odważyłem się wypowiedzieć głośno.
Być może wszyscy myśleliśmy podobnie.
- Idę zamknąć gaz - zdecydował się Marian.
- Nie da rady - osadził go w miejscu Heniek - sprężyna dawno by to zrobiła, gdyby mogła. A poza tym, on jest sterowany centralnie. Prądu nie ma.
- No to zapalę go. Będzie się spokojnie palił, zamiast wybuchać.
- Co ty mówisz, tam jest mieszanina piorunująca! Może zdąży się cały ulotnić.
- Schowajmy się do przedsionka. Drzwi do hali i na zewnątrz zamkniemy. Może wytrzymają.
- A gdyby ugasić koks?
- Lipa. Udusimy się czadem.
W przedsionku, pod słabo świecącą żarówką siedział Zbyszek i dłubał coś w garnku leżącym na podłodze.
- Słuchajcie - poderwało mnie na jego widok - uruchomimy nasz ciągnik.
- A jak tam dotrzesz? - zapytał ktoś - zanim przekopiesz się przez żużel strzeli reaktor.
- Nie ciskajcie się. Właśnie kończę płytkę zdalnego sterowania - odezwał się Zbyszek - a Marian mi pomoże.
- Skąd ją masz?
- Z domu. Robiłem je już dłuższy czas. Brak tylko kilku elementów.
- Masz wszystkie?
- Z tym gorzej. Na piętrze stoją tokarki - automaty. Trzeba z nich wyjąć.
- Idę na górę.
- Spokojnie, nie ma tak łatwo. Do schodów nawet się nie zbliżysz. Teraz tam gorąco, jak w wielkim piecu. I powietrza pewnie brak.
- Wlazę przez klapę rezerwową - powiedziałem.
- Sam?
- Aha.
Przez stalowe drzwi przedsionka posłyszeliśmy coś jakby warkot motoru. W chwilę później drzwi zabrzęczały i zabrzmiało kilka głośnych uderzeń. Krzysiek wytrzeszczył oczy, ale podbiegł otworzyć. W szparze ukazała się głowa nieznajomego robotnika. Wraz z nim do pomieszczenia wtargnął kłąb dymu.
- Ilu was jest?
- Pięciu.
- Jesteśmy z walcowni, mamy Tatrę. Wychodźcie.
Duży samochód. Wyjechać. Tuż obok płomieni i dymu. Brama wjazdowa.
- Wychodźcie. Szoferka jest na tyle szczelna, że przy zapalonych reflektorach trafimy w bramę. Wy położycie się z tyłu, twarze zasłonicie zwilżonymi chusteczkami. Potem nami się już zajmą.
Gdzie są ci "oni"? Ile jest dymu?
- Nie traficie w bramę. Za dużo dymu - stwierdził Heniek
- Ja jadę - zdecydowałem się.
Krzysiek postąpił krok do przodu.
- Za dużo dymu. Kierowca straci przytomność i uderzycie w mur - powtórzył Heniek.
- Chcemy zdalnie sprowadzić nasz ciągnik, zamknąć go szczelnie i wyjechać wzdłuż szyn - podał kontrpropozycję Marian.
- Nie zdążycie.
Krzysiek postąpił kolejny krok do przodu.
- Idę.
- Zostaję - powiedziałem cicho - Krzysiek, oni mają rację. Nie uda wam się. Idziecie na śmierć.
Zapadła cisza.
- Powodzenia, Krzysiek - odezwał się Zbyszek.
Podaliśmy sobie dłonie.
- Uważajcie na metan. Jedźcie od strony magazynów.
Ze zgrzytem zamknęły się drzwi odcinając nas od słonecznego światła. Słychać było tylko, jak odjeżdża ciężarówka.
Po korpusie obrabiarki i wystających ze ścian rurach zacząłem wdrapywać się w kierunku włazu. Dotarłszy do celu skuliłem się i wparłem barkiem w w żeliwną, żebrowaną płytę. Drgnęła i uniosła się, może o centymetr. Nagle poszła do góry tak, że omal nie odpadłem od ściany. Kołysząc się na rękach usłyszałem odgłos jej upadku na podłogę piętra, skrzypnięcie - jakby kroku - i głos:
- Dzięki Bogu, znaleźliście mnie.
Z ciemności patrzyła na mnie biała twarz z parą rozszerzonych ze strachu oczu.
- Co się dzieje?
- Awaria reaktorów. Jesteśmy odcięci - pospieszyłem się.
- Myślałem, że jesteś ratownikiem.
- Nikogo nie ma. Widocznie nie potrafią się przedostać. Możemy liczyć tylko na własne siły. A co z tobą?
- Zapóźniłem się trochę. Wszyscy już wyszli. Wtedy coś strzeliło i przygasło światło. Skoczyłem do schodów, ale zejść się nie dało. Nawet poręcze się paliły. O włazie ze strachu zapomniałem. Potem lampy zgasły i myślałem już tylko, że się uduszę albo spalę.
- Potrzebujemy trochę części z tokarek z góry.
- Po co? Nie da się wylądować helikopterem na placu?
- Chyba nie. Tam jest metan. Gdyby nie wiatr, wszystko dawno by już diabli wzięli. Pomożesz?
- Po ciemku?
- Światło na górze! - ryknąłem w otwór - mamy nowego.
- Kto?
- Oswald Balcer - przedstawił się.
- No to cześć! - odwrzasnął Zbyszek - dajcie opory po kiloomie, duże elektrolity i jeden krzem npn.
- Dobra.
Słabo rozjarzyły się żarówki. Stojąc na stołku wykręciłem zbędne zostawiając jedną nad automatem. Wyrywałem cążkami co leci.
- Chyba będzie dość.
Z wypchanymi kieszeniami schodziliśmy w dół.
- Dosyć?
- Za dużo. Wszystko zdewastowaliście?
- Niestety.
- Co już macie?
- Zegar - wyjaśnił Marian.
- ?
- No, trzeba czymś sterować tymi sygnałami, które wyślemy. Nadajnik już też jest.
- A antena? Chyba niepotrzebna. Odbiornik ma dobrą czułość.
- Czekajcie, a skąd wytrzasnęliście prąd, lutownicę, cynę, kwas?
- Niestety, gruby miedziany drut grzeję koksem, cynę miałem ze sobą, a elektronikę lutuje się bez kwasu - wyjaśnił spokojnie Zbyszek.
- Jak chcecie się wydostać? - przypomniał sobie nowy.
- Naszym pojazdem.
- Tym ciągnikiem?
- A zmieścimy się?
- Trochę trzeba będzie się ścisnąć. Za to jest szczelny i ma filtry powietrza.
- A jak wybuchnie reaktor?
- Kabina i silniki z tej odległości wytrzymają. My może też. Wydaje mi się.
- Mam prawie gotowe - przerwał Zbyszek.
Zapadła cisza.
- No, uwaga!
Podłączył kable do akumulatora. Po kilku sekundach ciszę przerwał ledwie dosłyszalny, głuchy grzmot. Skoczyliśmy do drzwi.
- Jest.
Zbyszek łączył jeszcze jakieś druty. Przez szparę zobaczyliśmy tylko dym. Płynął przez niego w naszą stronę niewyraźny, szarawy kształt. Fala dymu zalewała teraz cały teren huty, hale, podwórze, zbiornik gazu, wylewała się na zewnątrz w kierunku obu popsutych helikopterów i zgromadzonych dookoła, w bezpiecznej odległości ratowników i czekającej w napięciu ocalałej części załogi.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Ijontichy

06-09-2023 [08:34] - Ijontichy | Link:

Ile tego C2H5OH było? 0.5 na głowę? 
Hasło! Referenzor...

Obrazek użytkownika u2

06-09-2023 [08:35] - u2 | Link:

w nieistniejącej już hucie Baildon

Czyżby tzw. złodziejska reprywatyzacja ?

https://pl.wikipedia.org/wiki/...

Pod koniec lat 70. XX w. nastąpił znaczny spadek produkcji spowodowany kryzysem ekonomicznym w polskiej gospodarce. Po 1989 roku w hucie Baildon przystąpiono do restrukturyzacji (zaczęto z niej wydzielać samodzielne spółki), która nie przyniosła poprawy sytuacji huty. Od 6 maja 2001 roku huta Baildon jest w stanie upadłości[14].

Obrazek użytkownika SilentiumUniversi

06-09-2023 [09:32] - SilentiumUniversi | Link:

Mieszkałem o rzut beretem od huty, ale nie mam takiej wiedzy - nie pracowałem zbyt długo. Ale porządkami panującymi tam byłem przerażony.

Obrazek użytkownika u2

06-09-2023 [09:41] - u2 | Link:

porządkami panującymi tam byłem przerażony

Chodzi o organizację pracy i tzw. BHP ?

Obrazek użytkownika SilentiumUniversi

06-09-2023 [10:06] - SilentiumUniversi | Link:

Trudno mi powiedzieć, co było tam zasługą monopartii a co lokalnego kierownictwa. Nie wszystko też było niekorzystne dla pracowników, np. byłem w stanie wyrobić 200% normy (pamięć już nie ta, co kiedyś). Marnotrawstwo rzucało się w oczy. Odpady poprodukcyjne nie były ponownie wykorzystywane i gromadziły się na wielkich usypiskach. Przeszkolenie było symboliczne. Solidne rękawice udało mi się wyprosić, dzięki temu zachowałem prawą rękę. Kolega, który pracował w biurze konstrukcyjnym przychodził do nas na halę, bo w tym biurze po przyjściu wyciągano z szuflad poduszki i spano w pozycjach siedzących ...

Obrazek użytkownika u2

06-09-2023 [10:50] - u2 | Link:

Przeszkolenie na stanowisku pracy i przestrzeganie BHP to podstawa w każdym zakładzie pracy, a zwłaszcza w tak poważnym zakładzie jak huta. Jak tego brakowało to współczuję.

Obrazek użytkownika sake3

06-09-2023 [12:53] - sake3 | Link:

@u2....Takich nieistniejących już hut jest na Śląsku więcej. Teraz mają tylko ,,hutę'' w nazwie jak np.Bankowa w Dąbrowie Górniczej.

Obrazek użytkownika Edeldreda z Ely

06-09-2023 [18:23] - Edeldreda z Ely | Link:

Popełniłam sobie taką mini-recenzyjkę:

Choć opowiadanie pt. Katastrofa, przywodzi na myśl "Bazę Sokołowską";  realizm zdaje się być w dużej mierze tylko pretekstem. Autor parokrotnie sugeruje swoje aspiracje: diagnosty, nie kronikarza. Silniejsza od grawitacji, nie jest, jak w hollywoodzkich superprodukcjach, miłość... Tu jest to siła negatywna: powstrzymanie się od decyzji, zaniechanie działania, stupor...
Czy widać światełko na końcu tych szyn? 

Wszechświat zdaje się milczeć...  ale ja - prześwitującą nieśmiało momentami w tekście nadzieję - dostrzegam...

Pozdrawiam Autora. 

Obrazek użytkownika SilentiumUniversi

06-09-2023 [20:30] - SilentiumUniversi | Link:

Recenzent, podobnie jak użytkownik, często dostrzega elementy niewidzialne dla autora. I faktycznie, jest tu też nadzieja, niedopowiedziana. Dziękuję 

Obrazek użytkownika Jan1797

08-09-2023 [09:55] - Jan1797 | Link:

- Za rok będziesz miał werdykt.
Mogę ci go już zacytować: "w związku z całkowitą nieopłacalnością a także koniecznością szerokiego importu ze strefy dewizowej" - użyliśmy kilku części, które sprowadzono z Francji i leżały bezużytecznie w magazynie.

Oby nie,
Dziwie się, że brak jest reakcji na ten krótki i jednoznaczny wers. To właśnie było przyczynkiem prawie trzydziestoletniego liberalnego zniewolenia. Dziwie się, brak reakcji, nikt nie rozumie mrzonek wolności libertynów. Pod tym względem wpis jest symptomatyczny i oby nie był wyrocznią
PS
Huta Baildon założona przez Szkota o tym nazwisku w ośrodku badawczym w latach dwudziestych (na długo przed Boschem), opracowała technologie spieków. Później była II WŚ.    
----------\Dodatkowo należy wskazać, że po dokonaniu zmian polegających na ograniczeniu liczby członków rady nadzorczej do 3 i wprowadzeniu 1-osobowego zarządu Węgliki Spiekane Baildonit spółki z ograniczoną odpowiedzialnością podmiot ten przynosi zysk netto wzrastający każdego roku z kwoty prawie 700 000 zł za rok 2003 do kwoty prawie 1 300 000 zł za rok 2007, z którego 70,6% otrzymuje corocznie Huta Baildon tytułem dywidendy (huta posiada 70,6% udziałów).
   Z poważaniem
 Podsekretarz stanu
Jacek Czaja
 Warszawa, dnia 22 kwietnia 2008 r.

Obrazek użytkownika Jan1797

07-09-2023 [11:39] - Jan1797 | Link:

Tu jest to siła negatywna: powstrzymanie się od decyzji, 
Ee, tam.
Obietnice nie mogły być puste. Sprzedać to znaczy zbyć
A ludzie jak im powiesz, że  g… z tego będzie,
Laury mają w genach, jak nie spocząć?
Np. taki ja marzy, by zostawić musztardzie wierzchowca
 i … cóż zrobić:))) Kiedy EzE tu zajrzy i jak zrozumie?