Sejm mówi: bankowy

Wczoraj Sejm skierował po pierwszym czytaniu poselski projekt ustawy wprowadzający tzw. podatek bankowy do komisji finansów publicznych. Stanowiło to dla opozycji oraz rzecz jasna kręgów związanych z branżą bankową okazję - tak, jak w przypadku innych reform autorstwa PiS - do niezliczonych ataków na rząd.
Na zasadzie „uderz w stół, a nożyce się odezwą” (psychologowie zwą to zjawisko mianem „samospełniającej się przepowiedni”) siedem pierwszych banków, nie czekając na wprowadzenie podatku, już teraz podwyższyło marże przy oferowanych kredytach hipotecznych.
- Można się spodziewać, że w ślad za nimi pójdą kolejne banki. Jeśli podatek stanie się faktem - a wszystko na to wskazuje - banki mogą chcieć w części przerzucić to obciążenie na klientów. Może okazać się, że podwyżki marż kredytów hipotecznych, to dopiero początek i nie jest wykluczone, że modyfikacje cenników dotyczyć będą również innych, powszechnych produktów bankowych, jak konta czy karty debetowe – komentuje Katarzyna Wojewoda-Leśniewicz, redaktor portalu Bankier.pl.
- Banki bronią się, bo do końca sądziły, że rząd chce im tylko uszczknąć część zysku, a nie zabierać prawie połowę – uważa Łukasz Piechowiak, główny ekonomista Bankier.pl. NBP, opiniując projekt wspomnianej ustawy basuje, że „wprowadzenie projektowanego podatku będzie prawdopodobnie skutkować wzrostem marż i kosztów kredytów, w szczególności w przypadku kredytów charakteryzujących się dotychczas niskimi marżami i niską rentownością, takich jak kredyty mieszkaniowe”.
- Zaproponowane przez wnioskodawcę wysokość i forma podatku najbardziej uderzą w zwykłych obywateli - grzmiała podczas sejmowego pierwszego czytania projektu ustawy pos. Joanna Schmidt z Nowoczesnej.
Z kolei Komisja Nadzoru Finansowego skrupulatnie wyliczyła, iż miesięczna kwota podatku zapłaconego przez banki wyniosłaby około 360 mln zł, co w uproszczeniu stanowiłoby ok. 28,4% średniomiesięcznych zysków netto sektora bankowego wypracowanych w okresie I-IX 2015 r. Gdyby w kolejnych okresach jego suma bilansowa nie uległa większym zmianom, to roczna kwota podatku zapłaconego przez banki wyniosłaby około 4,3 mld zł.
Wszyscy ci faktyczni obrońcy banków, pochylający się z troską o los zwykłego obywatela, na którego barki instytucje finansowe mają ponoć przenieść wszystkie straty poniesione w wyniku wejścia w życie podatku, zapominają jednak o głównym celu tego pomysłu rządu.
Wyjaśniła go w debacie sejmowej pos. Barbara Bubula: - chcemy (…)żeby jak najszybciej ta ustawa weszła w życie. (…)Ta ustawa jest wyrazem chęci, aby obciążenia finansowe na sfinansowanie najważniejszych spraw społecznych w naszym kraju były rozłożone proporcjonalnie. (…)Dlaczego jest tak, że Polska jest jednym z ostatnich krajów, dużych krajów, które rozważają ten podatek? Dlaczego, kiedy VAT był podnoszony o 1 punkt procentowy i obciążał tym samym wszystkie, najmniejsze, nawet najbardziej ubogie rodziny w Polsce, to obciążenie wówczas nie objęło również największych instytucji finansowych? Taki wniosek składaliśmy kilka lat temu, kiedy minister Rostowski obciążał większym VAT-em polskie społeczeństwo. Wówczas PO ten wniosek odrzuciła. Pora, aby jak najszybciej podatek bankowy, podatek od instytucji finansowych został wprowadzony - mówiła posłanka.
To właśnie dzięki wprowadzeniu m.in. tego podatku (ministerstwo finansów ocenia, że przyniesie on ok. 5,5 mld zł wpływów do budżetu), jak i podatku od supermarketów, rząd sfinansuje swoje obietnice wyborcze, m.in. wprowadzenia dodatku 500 zł na dziecko.
Jak określił to minister finansów Paweł Szałamacha „budżet da nadzieję milionom polskich rodzin. Został przygotowany w oparciu o przekonanie, że dzieci to inwestycja, nie koszt, to inwestycja w przyszłość kraju. Osiągamy ten cel, a jednocześnie konsekwentnie utrzymujemy deficyt na bezpiecznym poziomie”.