Timmermans w Watykanie, Monty Python w Brukseli (i Słupsku)

Piszę te słowa w Strasburgu, w trakcie drugiej w tym miesiącu sesji europarlamentu. Skądinąd Alzacja, ale też i Lotaryngia to dwa o tyle wyjątkowe regiony w kraju zjadaczy ślimaków winniczków, że obowiązuje tam … konkordat ze Stolicą Apostolską. To taka, można rzec, katolicka wyspa na laickim, francuskim morzu. W Strasburgu czy Metz jest po prostu normalnie, a w reszcie Francji... Dyplomatycznie mówiąc: inaczej niż u nas.

Skoro już jesteśmy przy Stolicy Świętej, to papież Franciszek wbrew temu, co o nim mówią, że jest tak ekumeniczny, że zapomina o misyjności Kościoła, pokazał, że w ową misyjność bardzo głęboko wierzy. Dowodem jest zaproszenie na konferencję w Watykanie wiceszefa Komisji Europejskiej Fransa Timmermansa (sic!). Na konferencji tej wystąpi również przewodniczący frakcji Europejskiej Partii Ludowej w PE – Manfred Weber. Reprezentuje on partię CSU i jest pupilkiem Angeli Merkel, w przeciwieństwie do jej szefa, krytyka pani kanclerz, Horsta Seehofera. Uśmiecham się, bo przypomina mi się debata sprzed lat w niemieckiej prasie, że koalicyjne, chrześcijańskie z nazwy, partie CDU-CSU są tak wyprane z kwestii religijnych, że można o nich mówić „CDU-CSU Ohne C” bez litery „C” ‒ symbolizującej „christliche” czyli „chrześcijański” .

Teraz będzie nam Jego Świątobliwość nawracał Holendra i Niemca, choć pewnie z Holendrem może mieć więcej roboty. Wiadomo: nie dość, że socjalista to jeszcze wróg katolickiej Polski. Ale papież Franciszek, zdaje się, lubi wyzwania.

Na sesji w europarlamencie wystąpił Donald Tusk i zapowiedział, że w lutym trzeba będzie wrócić do debaty o przyszłości Unii. Cwany gość. W ten sposób kupił sobie kolejne cztery miesiące „nicnierobienia”. Oczywiście pewnie skoczy w tym czasie tu i tam, do jakiegoś kraju, gdzie na Unię Europejską patrzą, jak na Panią Matkę lub Nefretete w Egipcie. Tam mu podstawią lektykę i Donek będzie „happy”, bo przecież nie jest frajerem Van Rompuy'em, który zaiwaniał w Brukseli od świtu do nocy i poważnie traktował swoją funkcję przewodniczącego „eurorady”.

PE zrobił jednak psikusa „prezydentowi Europy” ‒ skądinąd ten, kto wymyślił to miano musiał być wychowany na Monty Phytonie... Europarlament mianowicie odmówił udzielenia absolutorium Radzie Europejskiej. W Polsce nieudzielenie absolutorium w spółce prawa handlowego zdarza się nieczęsto. W naszych samorządach – jeszcze rzadziej. Ostatnio spotkało to Biedronia Roberta, Słupska prezydenta. Ten polityczny magik dokonał prawdziwego cudu: zjednoczył PiS i Platformę, które wspólnie, wespół zespół, zagłosowały za nieudzieleniem mu wotum zaufania. Oczywiście nie przeszkadza to różnym śmiesznym sondażowniom kreować nadmuchanego balona – Biedronia jako kandydata na prezydenta RP. Nie sprawdził się jako gospodarz Słupska – no, to może dać mu szansę zmarnować więcej.

Tusk i Biedroń bez absolutorium. Cóż, w gruncie rzeczy życie jest piękne...

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej” (01.11.2017)