Tajemnicy - fragment szósty

Ruiny zamków, dworów, miast, grobowców, kapliczek, nawet resztek fabryk wszystko to dopełnia wielka niedookreślona tajemnica śmierci, nadając im sens przekraczający naszą rzeczywistość. Odziera z ludzkich tworów powierzchowny blichtr pozornej doskonałości, dosłowności natrętnej , otwierając jednocześnie nieprzeczuwalne obszary zamyśleń i domniemań.
Tajemnica jest zawsze w tym co zmusza nas do rekonstrukcji przeszłości dokonywanej podług naszej wyobraźni.
Piękno dzisiejszych surowych ruin akropoli, starożytnych teatrów, świątyń itd. owiane nostalgiczną mgłą przemijania niknie gwałtownie gdy zapali się w nas  światło wiedzy, najczęściej zresztą pozornej. Różne mające odcienie , od nazwijmy go - „naftowego” z głębokimi cieniami kryjącymi się po katach, po jaskrawe - „elektryczne” , w którym, przynajmniej pozornie, wszystko widać, także to o czym czas pragnie zapomnieć, jak choćby jaskrawą malaturę  Partenonu w Atenach.
 
Największe wrażenie robiły na mnie zawsze zapomniane cmentarze. Te, na które natrafiało się przypadkiem podczas letniej wędrówki po górach, na jakimś stoku pachnącym w słońcu macierzanką i lebiodką, z chybotliwymi granatowymi ważkami nad nieco pożółkłymi i przywiędłymi od upału trawami.
 Często były to tylko ułomki krzyży i zarysy mogił. One jednak , według mojego rozumowania, najpełniej oddają kondycję ludzką i głębię odwiecznej prawdy : vanitas vanitatum et omnia vanitas.
Zastanawiają dziś, głownie  swoja egzotyką, resztki szarych macew na resztkach kirkutów, kiedyś przecież kolorowe. Malowane jaskrawo farbami czerwoną, niebieską, żółtą, srebrną, czarną. Dziś spłukane deszczem i czasem, łączą się w swej jesiennej tonacji z okolicą. Wtapiają się w nią niczym się właściwie nie wyróżniając. Tym mocniej więc uderza w wędrowca wykrzyknik egzotycznego ornamentu, który dostrzega z bliska. Płomień kształtu liter w samym centrum jesiennej niepogody , wietrznej mżawki i szarości kamienia.
Takie cmentarze, są wyjątkowo prawdziwe, uwypuklając ludzką kruchość , samotność i ewidentną przemijalność, którą staramy się przysłonić naszą hałaśliwą codziennością.
Pamiętam też dobrze potknięcia o zmurszałe resztki murów piwnic, które pozostały po zburzonych domach, pokruszone cembrowiny studni odkrywane w zaskoczeniu  wśród przepaścistego lasu, albo bezludnych łąk, także cokoły dawnych kapliczek, z pustymi wnękami, w których swego czasu barwiły się uświęcone figury.
 
Nic skuteczniej nie zatrzymuje naszych rozbrykanych myśli   niż zachowane resztki dawnych wielkości, które są wymownymi świadkami oceniającymi swym milczeniem wartość ludzkich poczynań  na ziemi, gdzie nasze dzieła wydają się mimo wszystko  trwałe i pozornie niezniszczalne.
 
 
*
 
Tuż obok drewnianego kościółka droga dzieli się i jedno z jej ramion podąża w prawo obok kapliczki ku stacji kolejowej. Faluje wśród pól  przy cmentarzu. Tu właśnie w upalne południe Kuba zobaczył anioła. Anioł siedział  wsparty plecami o zmurszały słup bramy. Był cały utkany ze światła. Piękną głowę wtulił w piękne dłonie i płakał bezgłośnie. Kuba przystanął i chrząknął niepewnie. Anioł podniósł na niego wielkie niebieskie oczy i milczał.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – powiedział Kuba.
- Na wieki wieków – rozświetlił się uśmiechem anioł. -Wielka jest w tobie łaska jeśli mnie widzisz  - szepnął, a brzmiało to jak melodia garści dzwoneczków.
- Płaczesz nad nimi ? – spytał Kuba wskazując głową na rozsypane w zieleni groby.
- Nad jednym. Byłem jego aniołem stróżem i nie upilnowałem. Nie upilnowałem – załkał

 
*
 
Tak to mniej więcej wyobrażałem sobie swój los rozpoczynając naukę w kańczuckim liceum. Miejsce w które on mnie rzucił było obce, puste a przede wszystkim dalekie i aż dziw bierze jak po latach napełnione jest teraz bliskością i sentymentami.
Liceum mieściło się w dawnym, w żadnym razie nie pięknym pałacyku Kellermana, wzbogaconego i zasymilowanego Żyda, z którym nie wiem co się stało w okupację niemiecką.
Ciężki prostokąt naśladujący włoski renesans, plus spaprany w socjalistyczny sposób ganeczek z blaszanymi drzwiami. Całość jak grobowiec Kapulettich.
A jednak… Pod wzgórkiem, na którym stał, rozesłany był staw posypany rzęsą jak zielonym cukrem. Z boku istniały jeszcze resztki sadu przechodzące odmianami jabłoni w coś ,co kiedyś było chyba angielskim ogrodem. Zarośniętym teraz samosiejkami kruszyny i grabów, aż po kolejne wzgórze, gdzie już zaczynały się „ludzkie” pola.
 Miałem cztery lata na to, by się temu nieznanemu dokładnie przyjrzeć i by ono odcisnęło się we mnie wszystkim, nawet resztkami stajen zamienionymi na drewutnię i składy rupieci . Przypominały one zrujnowane brytyjskie opactwa, głównie może przez pseudogotyckie okna (sic!). Były w nich jeszcze boksy dla koni z resztkami marmurowych żłobów i śladami po lustrach. Te resztki dawnego czasu znaczyły dla mnie tyle, ile dla egzaltowanych osiemnastowiecznych sentymentalistek  sztuczne ruiny układane po parkach. Z tym, że w moim czasie były one prawdziwe, niekiedy aż za nadto. Kształtowały mnie. Uczyły  gorzkiego dystansu do rzeczywistości , melancholijnej poezji niedookreśleń. Przydawały tajemniczości i znaczeń  czemuś, co może ich wcale nie posiadało, gdy było w pełnym rozkwicie. Słowem budziły wyobraźnię lub zmieniały jej perspektywę odwodząc od prostackiej teraźniejszości.
 Czas ruin ( w każdym tego słowa znaczeniu ) i miejsce, w którym się urodziłem niewątpliwie mocno wpłynęły na moją osobowość, wrażliwość estetyczną i rozumienie świata. Nic na to nie mogę  poradzić, że w dzieciństwie zamiast chlapać wodą wychylony z weneckich gondoli, zrywać zioła wśród gorących kamieni akropolu, czy zagapiać się w kaplicy sykstyńskiej, musiałem  obchodzić spluwaczki, wdychać pyłochłon, rozszyfrowywać poobtłukiwane stiuki. Na każdym kroku potykać się o swoiste lapidarium stworzone przez „ socjalistyczną sprawiedliwość społeczną”.
Ona to właśnie zaraz po wojnie w przeworskim parku, w perspektywie między willowym kurortowym pałacykiem a klasycystyczną oranżerią, postawiła sobie pomnik będący, dla mnie jej kwintesencją .  Na paskudnie szarym schodkowym cokole przylepiła półpiersia młociastych robotników i wąsiastych chłopów wpatrzonych w przyszłość ukonkretnioną słoneczkiem. Dzieło  otoczyła placykiem, a ten zamknęła grubym łańcuchem. Całość swej radosnej twórczości uwieńczyła cementowymi samolocikami (z  blaszanymi śmigiełkami ), postawionymi w czterech rogach, jakby startującymi w cztery strony świata…
Ech bajko ty moja…jak wzdychał pewien telewizyjny krasnoludek…
 Do dziś sens tego „dzieła” pozostał dla mnie wielką tajemnicą, pewnym jest jednak, że zbliżył mnie do surrealizmu.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Ryszard Sziler

18-06-2014 [08:23] - Ryszard Sziler | Link:

W empikach można znaleźć : http://www.facebook.com/l.php?...

Obrazek użytkownika andzia

18-06-2014 [10:10] - andzia | Link:

Dziękuję,Panie Ryszardzie,za kolejne poranne wzruszenia.Kiedy czytam takie,pełne poezji teksty,dziękuję Bogu,że dał mi taką,a nie inną wrażliwość.Dlatego,bo mogę żyć sobie równocześnie w dwóch światach:tym fizycznym i tym tak do końca nie nazwanym,a poruszającym wszystkie zmysły w najpiękniejszy sposób.
Szczerze przyznaję,że kiedy jest mi wyjątkowo źle,otwieram sobie internet i patrzę na namalowane przez Pana kapliczki.To najcudowniejsza terapia,bajka dla oczu i serca.
Pozdrawiam i raz jeszcze dziękuję.