Do dziadostwa z impetem.

Polskim biznesem wydawniczym i polskim rynkiem książki rządzi jedna właściwie zasada. Brzmi ona: zróbmy to samo co na Zachodzie tylko dziesięć razy gorzej. Przekonaliśmy się o tym z Toyahem bardzo mocno na ostatnich targach książki w Katowicach. Ja oczywiście byłem na imprezie targowej gorszej niż te katowickie targi, były to targi w Poznaniu, które odbyły się w lutym, ale w Katowicach było coś szczególnego. Przyjechałem do jednej z największych aglomeracji w Europie, w środku której znajduje się jeden z najbardziej rozpoznawalnych obiektów architektonicznych w tejże Europie, a przed tym obiektem jeden z największych parkingów na Śląsku, a być może także w południowej Polsce. Na parkingu tym, godzinę przed rozpoczęciem targów stało może ze sześć samochodów. Mój był siódmy. Strażnik z odległego końca parkingu porozumiewał się ze swoim kolegą spod bramki przez krótkofalówkę, bo to naprawdę duży parking. Nie wiem o czym rozmawiali, ale  uznałem, że dwie osoby do pilnowania sześciu samochodów to trochę za dużo.
Zostawmy jednak ten parking, nie on był w końcu tam najważniejszy. Dla organizatorów najważniejsze były tak zwane imprezy towarzyszące, czyli wszystko to co przeszkadza wystawcom handlować, rozmawiać z klientami i  ze sobą nawzajem, wszystko to co po kilku godzinach stania lub bezmyślnego siedzenia na imprezie gdzie nie ma klientów doprowadza ludzi do szału.
Zaczęło się od występów zespołów dziecięcych. Właściwie nie wiadomo dlaczego, bo targi nie były profilowane pod odbiorcę małoletniego. Dzieci śpiewały piosenki o Kasi, Michaelu i Johnie, o przyjaźni między narodami i innych znanych wszystkim z różnych piosenek dyrdymałach. Po dzieciach miał wystąpić jakiś zespół z domu starców, ale na szczęście nie dojechał, bo starcom zespół się autobus. Wszyscy wystawcy odetchnęli z ulgą.
Co było później nie pamiętam, bo zaczęli przychodzić do nas klienci. Nie mieliśmy czasu by śledzić to co działo się na scenie. Wzbudzaliśmy za to sensację wśród wystawców, bo byliśmy jednym stoiskiem, przy którym coś się działo. Ktoś coś kupował, rozmawiał, pytał i okazywał zainteresowanie ofertą.
Opowiem co zapamiętałem ze wszystkich trzech dni. Na początku, jeszcze w piątek toczyły się na scenie dyskusje o literaturze fantasy i sajans fajans. W fotelach siedzieli pisarze uhonorowani nagrodą im. Janusza Zajdla i opowiadali o tym jak to tworzy się wyrazistych bohaterów i jak wygląda warsztat  pisarza zajmującego się wspomnianymi tu gatunkami. Toyah stwierdził ze smutną miną, że wszyscy oni piszą ten sajans, bo nie niesie to ze sobą żadnego ryzyka. W sajansie każda bzdura ma sens i przy każdym idiotyzmie czytelnik popadnie w zamyślenie i będzie próbował rozgryźć intencję autora. Szczytem i kulminacją tych prelekcji było rozważanie kwestii następującej: czym różnią się wojownicy kobiety od wojowników mężczyzn w prozie fantasy. Pomyślałem, że biustem, ale nie powiedziałem tego głośno. Pisarze gadali także o przemocy i seksie, bo ktoś im wcześniej musiał powiedzieć, że takie rzeczy podnoszą sprzedaż. Niestety z tego co zauważyłem im nie podniosły.
Najlepszy był jednak człowiek, który napisał powieść psychologiczną zatytułowaną „Lustro”. Powieść ta – streszczam streszczenie – to perypetie studenta, który nie może odnaleźć się w nowym środowisku, przez co popada w złe towarzystwo i musi przez długi czas brać narkotyki. Narkotyki te rujnują mu życie i wygląda na to, że z przeżywania wszystkich pięknych i charakterystycznych dla okresu dojrzewania momentów nic nie wyjdzie. Nie będzie inicjacji intelektualnej, ani tej drugiej, nie będzie sympatycznych rozmów o książkach z kolegami i koleżankami. Będzie za to ponura nora ćpunów i świadomość zbliżającej się śmierci. A przynajmniej moralnego upadku. Całe szczęście nasz bohater ma swojego ulubionego pisarza i nie jest nim – dzięki Bogu – Dostojewski. Jest nim jakiś facet, który mieszka w małej wiosce na Mazurach. Jakimś dziwnym zrządzeniem losu bohater powieści psychologicznej „Lustro” trafia tam, do tej wioski. Poznaje pisarza, a ten za pomocą psychologicznych wiwisekcji doprowadza do jego duchowego i moralnego odrodzenia.
Autor opowiadał o tym ze czterdzieści minut. W pewnym momencie pomyślałem, jak źle się stało, że ten autobus ze starcami zepsuł się gdzieś w trasie. Mogli przecież zaśpiewać coś fajnego. Autor na pytanie prowadzącego – czy w powieści znajdują się wątki autobiograficzne – odpowiedział z tajemniczym uśmiechem, że owszem, znajdują się, ale on nie miał tak intensywnych doświadczeń z narkotykami. Nie musiał tego właściwie mówić, bo jeden rzut oka tego faceta wyjaśniał człowiekowi wszystko. On po prostu nie miał żadnych intensywnych doświadczeń. Najsilniejszym zaś było napisanie powieści obyczajowej pod tytułem „Lustro”.
Nie wiem jak to się stało, ale później znów zaczęła się dyskusja o literaturze SF. Było jeszcze gorzej niż poprzednio. Pisarze SF muszą bowiem opowiadać o tej przemocy i tym całym seksie właściwie bez przerwy.
Na drugi dzień zapowiedziano występ pisarza Pilipiuka. Chciałem podejść do sceny i zadać mu kilka pytań, ale było zbyt wielu klientów i od 11 do 3 po południu właściwie przez cały czas coś opowiadaliśmy z Toyahem i sprzedawaliśmy książki. Usłyszałem tylko jak Pilipiuk mówi, żeby kupować jego książki, bo on musi spłacić kredyt za mieszkanie. To był oczywiście żart i wszyscy się uśmiechali. Tylko Toyah wzruszył ramionami, bo kiedy on opowiada o swoich kredytach nikt się nie śmieje, za to wszyscy zaczynają wymyślać mu od żebraków. Pilipiuka nikt tak nie nazwał, choć jego książki są o wiele słabsze niż książki Toyaha, a on sam jako sceniczna osobowość nie umywa się do naszego kolegi.
Był tam także jakiś bardzo sławny pisarz, którego nazwiska niestety nie potrafiłem zapamiętać. Był on bardzo podobny do znanego z przyklejanych niegdyś na słupy latarń plakatów, szwedzkiego lamy Ole Nydala. Zapraszali go codziennie, a on pieprzył tak straszne bzdury, że nie da się tego wprost opowiedzieć. Gorsze od sobowtóra lamy ze Szwecji były tylko pisarki. To było coś wstrząsającego. Pisarka zajmująca się prozą kryminalną opowiadała o swoich inspiracjach częstochowskich. Pewnego dnia wyobraziła sobie, że z wieży jasnogórskiego kościoła spada nieboszczyk i ta projekcja właśnie uczyniła ją pisarką. Potem przyszła inna, która – w celu zbudowania napięcia oraz tej niepowtarzalnej atmosfery grozy – sięgnęła w swoich książkach do wspomnień dziadków i ich najważniejszego doświadczenia, czyli miłości rozkwitającej akurat latem roku 1939. Ta sama pisarka, o ile mnie pamięć nie myli, opowiadała o ciężkim życiu kobiet, które dokonywały aborcji w dwudziestoleciu międzywojennym. Żeby opisać grozę państwa opresyjnego sięgnęła owa Pani po ten właśnie zestaw rekwizytów – międzywojnie i aborcja. Nic innego nie przyszło jej do głowy.
Trzeciego dnia nie przyszedł już na szczęście sobowtór lamy ze Szwecji, ale za to przyszedł Emil Wąsacz, autor prywatyzacji PZU, który promował książkę – wywiad rzekę – zatytułowaną „Polityka bez narkozy”. I znowu miałem podejść pod scenę i zadać mu pytanie – kto zabił prezydenta Kaczyńskiego – ale przyszli ludzie i zaczęliśmy znowu gadać. Trwało to prawie do zakończenia imprezy.
Gdzieś w międzyczasie zaprezentowano też projekt serii audiobooków pod tytułem „Brama Zuckermanna”, opowiadający historię Żydów z Katowic. Zarówno prowadzący tę prezentację chłopiec z dziwną teczką, jak i same nagrania nie odbiegały zbytnio od tego co starsi z nas pamiętają z programu puszczanego w telewizji w latach siedemdziesiątych, a zatytułowanego „Nauczycielski Uniwersytet Radiowo Telewizyjny”. W skrócie NURT.
Najważniejszym według mnie wydarzeniem tych tagów była promocja książki zatytułowanej „4 brama”, którą napisał facet podpisujący się pseudonimem Victor Orwellsky. Dawno nie widziałem czegoś bardziej idiotycznego. Na żelaznym, szpitalnym łóżku leżał manekin kobiecy przykryty poplamionym na czerwono prześcieradłem. Dookoła porozstawiane były książki, a na flankujących łóżko półkach stały preparaty z pracowni biologicznej. Jakieś kawałki mięsa w formalinie po prostu. Całości pilnowała brzydka dziewczyna przebrana za pielęgniarkę. Na okładce książki napisane było, że Orwellsky demaskuje mechanizmy władzy. Zacząłem czytać, ale za chwilę przestałem i poszedłem rozejrzeć się za powieścią obyczajową pod tytułem „Lustro”. Tamten przynajmniej nie pisał pod pseudonimem i uczciwie przyznał, że narkotyków nie brał i żadnych pisarzy poza sobą samym nie zna.
Był jeszcze gość, który napisał 17 książek o psie ze schroniska. Gadał chyba godzinę i co jakiś czas powtarzał zdanie: najważniejszą zaletą moich książek jest duże poczucie humoru. Nie muszę chyba dodawać, że w czasie całej swojej przemowy nie opowiedział ani jednego śmiesznego dowcipu. W ogóle nic, nawet najlżejszego żartu. Tylko o tych psach, jakie są biedne i o tym poczuciu humoru. Wyobraziłem sobie taką scenę: idę do wydawnictwa z wydrukiem książki i mówię, że kocham zwierzęta i oto napisałem książkę o psie ze schroniska. Pani redaktor uśmiecha się do mnie życzliwie i mówi – jasne, bierzemy. Niech pan nie ustaje w wysiłkach. Tyle jest schronisk dla bezdomnych zwierząt w Polsce i tyle w nich psów, niech pan je wszystkie opisze, a my będziemy to wszystko wydawać i zarabiać na tym. Wszyscy będą szczęśliwi: psy, my i pan również.
To są oczywiście rzeczy nie do pomyślenia i ciekaw jestem tylko kim są rodzice tego młodego humorysty od psów. Zapewne nie pracują w schronisku dla zwierząt.
Przez cały czas trwania targów uważnie, z ironicznym uśmiechem obserwował nas pewien starszy pan, który siedział na stoisku obok. Przyglądał się jak rozmawiamy z klientami, jak podpisujemy książki, jak ludzie je zabierają i odchodzą machając nam na pożegnanie. Jego książki i jego stoisko były reklamowane przez cały czas trwania targów, a czynił to pan z mikrofonem, który zapowiadał te wszystkie atrakcje. Miałem nawet iść do niego i poprosić by o nas także wspomniał, ale pomyślałem w końcu, że nie pójdę. Pomyślałem, że potraktuje mnie jak uzurpatora i nawet jeśli coś o nas powie, to pomyli nazwisko, albo palnie jakieś inne głupstwo. Dałem sobie spokój. O książkach naszego sąsiada, byłego prokuratora generalnego w rządzie Jana Olszewskiego, pana Piątkowskiego, mówiono jednak bez przerwy, a sam Jan Piątkowski patrzył na nas tak, jakbyśmy zaburzyli mu w niegroźny sposób pewien bardzo stabilny porządek. I jestem pewien, że on naprawdę wierzył w to, że można skutecznie sprzedawać książkę, która nazywa się „Zaraza szaleje w prokuraturach, sądach i rządach”. Nikt do niego nie podchodził, mimo wielokrotnego wymieniania nazwiska, nazwy wydawnictwa, mimo tytułów mówiących wszystko i bardzo frapujących. On zaś stał i patrzył na nas tak, jakby liczył na to, że zaraz znikniemy, a na naszym miejscu pojawi się Victor Orwellsky we własnej osobie, którego reklamowanego jako polskiego Dana Browna.
Całe Katowickie targi były jednym wielkim potwierdzeniem mojego najczarniejszego przypuszczenia: rynek książki i rynek znaczeń jest w Polsce fikcyjny. Nie szanuje się tam czytelnika i nie myśli o sukcesie. Mają to wszystko w nosie organizatorzy targów, którzy planują wielką imprezę i zapominają o promocji. Kończą ją zaś o wiele za wcześnie – pierwszego dnia targów Spodek zamknięto dokładnie wtedy kiedy zaczęli się schodzić ludzie po pracy, czyli o godzinie 17.00. Czytelnika nie szanują autorzy, którzy plotą bzdury o aborcjach przed wojną i kobieta wojownikach w prozie SF. Nie szanuje go wydawca promując Orwellsky'ego. To jest skandal. Po prostu. I już.
Ja niniejszym, z tego miejsca, chciałem serdecznie podziękować wszystkim czytelnikom, którzy pojawili się na naszym stoisku. Wszystkim, którzy poświęcili nam czas i kupili nasze książki. Wszystkim, którzy zechcieli z nami rozmawiać o tym co piszemy. Dziękuję. Żałuję, że nie pojawili się komentatorzy mieszkający na Śląsku. Liczyłem, że przyjdzie laleczka, Ginewra, albo chociaż Wyrus. Nic z tego. Przyszedł tylko 2,781, właściwie w ostatniej chwili. Pomagał nam nawet wynosić książki ze Spodka. Dlaczego nie przyszli? Pytanie to bardzo mnie nurtuje.
Na tym kończę na dzisiaj i tak jak codziennie zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Seawolf

11-09-2012 [12:30] - Seawolf | Link:

A do Trójmiasta się nie wybieracie? Odwiedziłbym, bo akurat jestem w domu.

Obrazek użytkownika Coryllus

11-09-2012 [12:31] - Coryllus | Link:

No właśnie nie ma targów w Trójmieście. Trzeba jakieś zorganizować.

Obrazek użytkownika Seawolf

11-09-2012 [13:33] - Seawolf | Link:

No właśnie, od lat mi się nic nie rzuciło takiego w oczy, a szkoda.

Obrazek użytkownika Zdenek Wrhawy

11-09-2012 [13:00] - Zdenek Wrhawy (niezweryfikowany) | Link:

Fantazy jak znalazł :-))

Zrobi sobie locum w budynku Amber Gold i Marcina P. spali żywcem na Długim Targu.

No a potem poszuka Michała T.  Nie pomoze Józef Bąk,ani prezydent od Lenina na Stoczni...

No i jak to Atylla miał w zwyczaju...spali i zburzy to gniazdo zarazy...Trójmiasto.

PS. Wszelkie prawa zastrzezone! Nawet dla Pilipiuka :-))

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

11-09-2012 [12:34] - NASZ_HENRY | Link:

Jeśli na okładce jest goła baba z laserem, to mamy science fiction, a jeśli z mieczem lub łukiem to fantasy. Tyle na ten temat RAZ ;-)

Obrazek użytkownika szara_komórka

11-09-2012 [13:08] - szara_komórka | Link:

(nie każdy tam zagląda)
http://niepoprawni.pl/grafika/...
http://niepoprawni.pl/blog/352...
(kiedyś napisałem elig, że "wyszło na" coryllusa, no i znowu ładne zdjęcie)

Obrazek użytkownika jerry.from.lublin

11-09-2012 [14:43] - jerry.from.lublin | Link:

Dawno tak się nie uśmiałem, jak miałem wątpliwości czy w końcu kupić Twoją książkę (B. j. N.1) to już ich nie mam, choć tak naprawdę, zobaczyłem właśnie na mojej półce "Zakazaną archeologię" i pomyślałem sobie, że jak kiedyś wydałem pieniądze na ww. to powinienem to czymś odkupić. Dla równowagi wszechświata. Tak swoją drogą w sierpniu w Łebie w drodze między lodami kręconymi a pizzą wziąłem udział w spotkaniu autorskim z B. Wildsteinem, wyglądałem jak zwykły oblepiony piachem plażowicz, spotkanie było miłe, budujące, energetyczne. Nie wielkie sale i kosmiczne parkingi tworzą atmosferę. Pozdrawiam. Świetny tekst.

Obrazek użytkownika Heretyk

11-09-2012 [19:51] - Heretyk | Link:

polskich eurodeputowanych przeciwko budowie ruskiego gazociągu po dnie Bałtyku.
Konferencja odbyła się w tydzień po uruchomieniu gazociągu.