Teoria i praktyka w teorii i praktyce Polski

Jeżeli miałbym wytoczyć jakiś zasadniczy zarzut pod adresem ogółu nauk Rzeczypospolitej, to brzmiałby on: „W Polsce, jak w żadnym innym kraju na ziemi, teoria i praktyka chadza zawsze odmiennymi drogami. Zarówno teoria i praktyka w Polskim wydaniu głoszą swój zdecydowany prymat i tylko swoją wyłączność na rację. Jeżeli coś w danej gałęzi jest błędne i jest wypaczeniem, to teoretycy mówią, że to wina praktyków, zaś praktycy zwalają całość winy na teoretyków. W Polsce teoria nie jest po to, żeby pomagać rozwiązać problemy praktyków. Praktycy zaś całkowicie gardzą tym co wymyślą teoretycy.” Dzięki temu, jest jak jest. Ten brak współdziałania między teorią a praktyką dotyczy wszystkich dziedzin nauki: od nauk humanistycznych, po matematyczne. Od szalenie teoretycznej filozofii po całkowicie praktyczną sztukę budowlaną.

Ot, braku współdziałania między praktyką a teorią dopatrzyłbym się nawet w ostatniej warszawskiej - tunelowej katastrofie budowlanej. Inżynierowie praktycy dużo wcześniej nakreślili na mapach miejsca gdzie będą kurzawki. Przyszli inżynierowie teoretycy, pozmieniali parametry, co może zostać uznane za kurzawkę a co już kurzawką nie jest i bach poszły na budowę plany na których kurzawek nie było. Budowlańcy teoretycy mówili: „ot panowie wydaje nam się, że tu jednak trzeba pracować ostrożniej, bo może być taka sytuacja, że się nam zjawi coś nieplanowanego”. Na co ripostowali im budowlańcy praktycy: „Chłopaki – plan jest – jest, kurzawki nie ma – nie ma, jest pensja za wykonaną pracę – jest, jest nagroda jak metro zbudujemy – jest, kto bierze odpowiedzialność jak coś się stanie – ano ten, który plan dostarczył, no to brać się do roboty i wiercimy”. No i jak wiemy dowiercili się właśnie do kurzawki.

Ten nasz brak współdziałania między naszą praktyką a teorią objaśniam jeszcze zawsze dla kontrastu przykładem niemieckim. Otóż mój dobry przyjaciel skończył studia na politechnice Berlińskiej, a lada moment będzie tam już bronił na tejże politechnice doktoratu. Jako umysł humanistyczny zapamiętałem że jego doktorat dotyczył kątów nachylenia łopatek w wirniku i ich wpływu na ich łamanie. Ot można i tak. Ale odkąd pamiętam mój przyjaciel od pierwszego roku studiów w Niemczech miał rok w rok co najmniej półtora miesięczne praktyki w zakładach Siemensa, i to praktyki takie, że pan student dostawał szafeczkę, roboczy fartuszek, swoją tokarkę i przerwę śniadaniową, taką jaką mieli wszyscy zwykli pracownicy (robotnicy) Siemensa. I tak rok w rok. Tak, żeby przyszły doktor inżynier wiedział, że narysować coś na desce kreślarskiej to czasem nie jest taki problem, jak to co na tej desce jest później rzeczywistości przy maszynie wykonać.

A w Polsce. Mam wrażenie, że większość praktyków dla przyszłych panów inżynierów, kończy się w biurze budowlanym, góra w baraczku na budowie. Przecież Pan Inżynier nie będzie z pospólstwem w błocie się babrał, on to wszystko na planie rozrysuje i od tego on jest. No a przy okazji kawusię się z sekretarkami wypije. Z własnego doświadczenia humanistycznego powiem, że z kolei przyszli urzędnicy idący na praktykę obsługę ksera czy jakieś inne drobne prace kancelaryjne uważają za dyshonor, wszak oni są po to aby od razu zostać panami czy paniami kierownikami.

Znęcać się będę jednak dzisiaj nad inżynierami. Zastanawiała mnie bowiem taka informacja, że oto budowlańcy niestety spóźnią się z oddaniem budowy gdyż/ponieważ/że/bo natrafili na coś czego nie było na planach… Pewnej podpowiedzi udzieliła mi opowieść marynarska, że szlag trafia marynarzy, kiedy w morzu naprawiają silnik i okazuje się, że któraś tam załoga wcześniej silnik naprawiała, ale nie zamieściła stosownego wpisu jak ten silnik naprawiała, co wymieniła, jakie zrobiła ulepszenie w księdze silnika, w związku z tym połowa czasu naprawy silnika zajmuje zorientowanie się co w tym silniku jest.

No więc w sprawach budowlanych widzę to tak. Inżynierowie – teoretycy nakreśla plan budowy. Budowlańcy - praktycy plan wykonują, po czym natrafiają na takie rzeczy, których teoria nie przewidziała. Np. skały, których na mapie nie umieszczono, albo ciek wodny, którego nie znaleziono. Budowlańcy temat podejmuję. Dyskutują, co robić. Iść do inżyniera – nie, bo raz że zabawia się pewnie z sekretarkami, dwa jak się dowie, to nas wyzwie, że nic nie umiemy, albo co najgorsze każe nam zrobić tak jak jest na planie, bo co to my debile jesteśmy, że planu nie potrafimy wykonać. Wtedy najmądrzejszy zwykle mówi: „Panowie rzecz jest przecież w tym, żeby wodę pociągnąć z punktu A do G, a to że woda będzie pociągnięta nie tak jak na planie przez punkty B ,C ,D tylko przez punkty Z, Y, X no to się o tym nikt nie dowie, bo my to po cichu zakopiemy. A szefowi odda się plan, że niby jest wykonane tak jak na planie.

Do archiwum oddaje się więc plan „jak miało być”. Plan „jak jest” zostanie przepity wraz z pamięcią budowlańców praktyków przy pierwszej wypłacie. Za kilkanaście lub kilkadziesiąt lat zaś kolejnych budowlańców spotka znów niespodzianka, że na plan „jak jest” różni się od tego „jak faktycznie jest”. I tu już wchodzimy w kwadraturę koła.

Do tej kwadratury koła nie mam pretensji do budowlańców – praktyków. Ja największy żal mam do teoretyków, bo to oni takich rzeczy powinni pilnować. Tylko, że nasi teoretycy zawsze zasłaniają się tym, że oni rzecz badają tylko teoretycznie i nie mogą się bawić w praktykę, bo to mogłoby zburzyć ich wyniki. Zresztą grzech chyba największy jaki popełniają nasi teoretycy – wieczny pośpiech.

Miałem kiedyś przyjemność rozmowy z takim profesorem – teoretykiem i mu się żaliłem, że jak to popracowałem przez moment w administracji i zobaczyłem jak to się wszystko ze sobą łączy, jaki rzeczy ze sobą odległe mają na siebie wpływ – psychologia, socjologia czy nawet zwykłe ustawienie budynku.. i w związku z tym, jak się coś chce usprawnić, to nie może być to taki pomysł ad hoc, tylko to trzeba wszystko dobrze przemyśleć… Profesor teoretyk użył wtedy zwrotu „w dzisiejszych czasach” i dopowiedział, że nie ma czasu się zastanawiać, jest potrzeba to my potrzebę spełniamy, wykonujemy zlecone zadanie, i nas już nie interesuje jak ono będzie realizowane, bo to zadanie dla innych. Dziękuje, zostałem rozłożony. Aha teoretyk na moją próbę repliki, że jak dla mnie najważniejsze jest rozwiązanie problemu i nie tworzenie problemów nowych odparł, że w dzisiejszych czasach najważniejsze jest zarabianie pieniędzy. A że mówił to z pozycji posiadacza dość sporego majątku, to widocznie miał rację.

Pora na jakieś moralizatorskie resume. Zawołam o szacunek dla teorii i praktyki. Wołam o to aby wzajemnie te dwie rzeczy się szanowały. Jedno nad drugim się nie wywyższało i służyło rozwiązywaniu problemów, a nie tworzeniu nowych. Żeby teoretycy zawsze poczuli na czym polega praktyka. A i żeby praktycy wiedzieli, że teoria (jak w przypadku budowlańców – teoria sporządzania map i zapisków dokładnych co wykonali) pełni także wobec nich rolę służebną. Bo to, że zarówno teoretycy i praktycy wykonują swoją pracę uczciwie i rzetelnie – to jest teoretycy nie fałszują map i kosztorysów, a praktycy nie bumelują w czasie pracy – jest dla mnie pomyślności conditio sine qua non.