Druga Estonia ministra Drzewieckiego

Owszem stadiony miejskie i klubowe (choćby w Niemczech czy Anglii) mają nazwy komercyjne. To oczywiste. Ale wskazywanie na te przykłady przez ministra rządu Tuska jest kompletnym pomieszaniem pojęć. Co wolno bowiem i przystoi klubom sprzedającym nazwę stadionu i miejsce dla reklamy na koszulkach swoich piłkarzy - to absolutnie nie wolno i nie przystoi jedynemu w swoim rodzaju Stadionowi Narodowemu.Jak to wygląda w Europie? We Francji główna arena meczów międzypaństwowych "trójkolorowych", czyli Stade de France w Paryżu oczywiście nie ma żadnego komercyjnego potworka w nazwie. A nazwę dla tego obiektu w głosowaniu wybrali sami francuscy kibice (Stade de France oznacza Stadion Francji).W Belgii dawny historyczny i tragiczny stadion Heysel (słynna masakra po meczu finałowym Pucharu Mistrzów między Juventusem a Liverpoolem z udziałem zresztą Zbigniewa Bońka) został zastąpiony w 1995 roku "Stadionem Króla Baudouina ", 5 z kolei króla Belgów, zmarłego w 1993 roku. Jak widać, nawet zmiana nazwy stadionu nie była pretekstem do wsadzenia tam komercji. Ale znam jeden europejski kraj, który rzeczywiście ma stadion narodowy z komercyjną nazwą. Jest to maleńka Estonia (1mln 370 tys. mieszkańców). Ów obiekt nazywa się Lilleküla Staadion, ale jego oficjalna nazwa to A. Le Coq Arena wzięła początek z największego browaru Estonii.Tusk obiecał, że Polska będzie "druga Irlandią". Minister Drzewiecki zredukował zapowiedź tego cudu do malutkiej Estonii - kraju, który obecnie znalazł się w ostrych tarapatach gospodarczych i ma sytuacje niewiele lepszą niż stojąca na krawędzi bankructwa Łotwa.Reasumując, Stadion Narodowy w stolicy, może mieć patrona (papież Jan Paweł II, Ryszard Siwiec, ewentualnie ktoś inny), ale nie może mieć nazwy komercyjnej. "Ada to nie wypada", Panie Ministrze.

Minister Sportu Mirosław Drzewiecki wystąpił z inicjatywą... sprzedaży nazwy Stadionu Narodowego w Warszawie. Uważam to za pomysł zły, dziwaczny i unikalny - w negatywnym tego słowa znaczeniu w skali Europy.