Problemy z filmem

Otóż okazuje się, że owo wzruszenie było „na niby”; „Cape No. 7” jak na razie nie może wejść na ekrany w ChRL min. dzięki opinii jaką filmowi wydał już po powrocie z Tajwanu właśnie Chen Yunlin. Według Chena tajwański film „ukazuje mieszkańców wyspy jako poddanych praniu mózgów przez japońskich kolonizatorów”, a także ukazuje "wpływy polityki asymilacji prowadzonej przez Japończyków". Prezentacja filmu w Chinach „rozbudziłaby tylko nastroje nacjonalistyczne wśród Chińczyków i mogłaby mieć negatywny wpływ na politykę zbliżenia Tajwanu z Chinami” -  twierdzi chiński urzędnik. Początkowo Pekin zgodził się na premierę filmu, ale na dzień przed wejściem „Cape No. 7” na ekrany zmienił zdanie. Tajwańskie Biuro Informacji Rządowej (GIO) ma nadzieję, że władze ChRL zmienią jednak swoją decyzję. Jak na razie film jest nielegalnie rozprowadzany w Chinach na DVD. Od momentu wejścia na ekrany kin na Tajwanie (sierpień tego roku) „Cape No. 7” zarobił 231 mln NTD (ok. 6.9 mln USD) i jest drugim najbardziej kasowym filmem pokazywanym na wyspie (drugim po “Titanicu”). Czego więc tak się boi Pekin? „Cape No. 7” opowiada dwie historie miłosne: jedna w latach 40-tych kiedy to Tajwanka zakochuje się w japońskim nauczycielu i druga współczesna, gdy młody tajwański muzyk zapałał uczuciem do Japonki.Z pewnością Tajwańczycy mają zupełnie inny stosunek do Japonii niż mieszkańcy Chin. Starsze pokolenie mieszkańców wyspy dość dobrze wspomina okupację japońską; wielu z nich kształciło się na uczelniach japońskich, to Japończycy wybudowali na wyspie drogi, koleje, kanalizację, a przez większy czas kontrolowania wyspy nie zabraniali np. mówić po tajwańsku (a to zrobił po koniec lat 40-tych Chang Kaiszek gdy tylko zajął wyspę). Tymczasem przeciętny Chińczyk w ChRL jest wychowany w nienawiści do Japonii. Film ukazujący bliskie związki Tajwanu i Japonii w przeszłości i teraz, to na pewno nie to co chcieliby zobaczyć chińscy towarzysze. Ale według mnie jest jeszcze jeden powód, dla którego Pekin patrzy krzywym okiem na tajwański film. Otóż film pokazuje różnorodność Tajwanu: jego mieszkańcy wywodzą się z różnych kultur; jest starsze pokolenie wychowane w czasie okupacji japońskiej, mówiące świetnie po japońsku i tajwańsku, ale dość słabo po chińsku; są aborygeni pochodzenia austronezyjskiego, jest grypa etniczna Hakka...słowem prawdziwy „melting pot” - mieszanka różnych kultur współżyjących ze sobą i jednocześnie mających prawo podkreślać swoją odrębność...okazuje się, że Tajwan wcale nie jest tylko chiński, a zwłaszcza nie tak "chiński" jak to widzą towarzysze w Pekinie.

http://haniashen.blogspot.com/

 

Gdy prawie miesiąc temu chiński minister d/s Tajwanu Chen Yunlin odwiedzał wyspę nie omieszkał wspomnieć, jak to się wzruszył oglądając tajwański tegoroczny blockbuster „Cape No. 7” (pisalam o filmie: http://www.niezalezna.pl/blog/...).