Opozycji polecam pielgrzymki do Częstochowy

Fakt24: Bruksela interesuje się polskim sporem o Trybunał Konstytucyjny?

Ryszard Czarnecki: Decyzja władz Parlamentu Europejskiego – a mówię to jako wiceprzewodniczący Europarlamentu – o zaniechaniu debaty o sytuacji w Polsce wskazuje na rangę tematu. Uznano, że nie jest godny poważnego zainteresowania. Co nie zmienia faktu, że próby wszczęcia takiej dyskusji źle świadczą o wnioskodawcach. 

Co ma pan na myśli?

– Debata pogorszyłaby nasz wizerunek w Europie. Zwłaszcza, że trwają negocjacje w sprawie przymusowych kwot dotyczących uchodźców i emigrantów. To osłabia naszą pozycję negocjacyjną! A przypomnę, że – właśnie w ostatnich dniach – Szwecja zgłosiła postulat podzielenia na inne kraje członkowskie Unii 23 tys. uchodźców, z czego 1,6 tys. kolejnych miałoby trafić do Polski poza ustaleniami Ewy Kopacz. W takim momencie debata to strzał w plecy. 

Kandydat na szefa PO, Grzegorz Schetyna nie odpuszcza. Twierdzi, że jeśli politycy PiS będą kontynuować swoje działania związane z Trybunałem, debata w PE jednak się odbędzie.

– Nie tylko on o tym mówi. Także Marcin Święcicki, Julia Pitera. Ale politykom opozycji, zamiast pielgrzymek do Brukseli, doradziłbym pielgrzymki do Częstochowy. Niektórzy, za to co zrobili Polakom w ostatnich latach, powinni nawet iść pieszo! Wszystko w ramach pokuty. W każdym razie, ich wyjazdy do Europarlamentu mają charakter wyborczy.

A konkretnie?

– Ryszard Petru chce żeby jego partia zwiększyła przewagę nad Platformą w sondażach. Z kolei Grzegorz Schetyna stara się wygrać wewnętrzne wybory z Tomaszem Siemoniakiem. 

Czym, poza osłabieniem pozycji negocjacyjnej w sprawie migrantów, może się dla Polski zakończyć debata w Parlamencie Europejskim?

– Za rządów Viktora Orbána jego rodacy trzykrotnie przechodzili przez dyskusję na forum europejskim. Debaty służyły do potępiania Węgier za wszystkie możliwe – popełnione, a zwłaszcza niepopełnione – grzechy. Publiczne czołganie Budapesztu na pewno było bardzo nieprzyjemne i uderzało w wizerunek tego kraju. Ale sankcji politycznych nie zastosowano. Nie odpalono bomby atomowej, a Węgrzy nie stracili prawa głosu w Radzie Europejskiej. 

W przypadku Polski będzie podobnie?

– Najwyraźniej opozycja nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi, stawiając własny kraj pod europejską ścianą. Jeśli zdaje sobie sprawę, to tym gorzej, bo wszystko ociera się o zdradę. Trzeba jednak wspomnieć, że w wymiarze wewnętrznym, politycznym skutkiem europejskich ataków na Węgry Orbána okazała się konsolidacja społeczeństwa. Węgrzy wściekli się, że obcy mieszają się w ich sprawy.

I my się wściekniemy?

– Skutkiem tego, co się stało, będzie wzmożenie sił patriotycznych wokół rządu, Prawa i Sprawiedliwości oraz Jarosława Kaczyńskiego. Spodziewam się pokaźnej demonstracji 13 grudnia. Zapewne Polacy będą chcieli pokazać, że nikt z zewnątrz nie ma prawa się wtrącać, kiedy robimy porządki na własnym podwórku.

Stosunek Polaków do Unii Europejskiej ulegnie pogorszeniu?

– Unia nie dała się namówić politykom opozycji, debaty nie będzie. A jeśli miałoby do niej dojść, to na pewno nie wzmocni to autorytetu instytucji europejskich w naszym kraju. Może to wręcz zaowocować pogłębieniem niechęci polskiego społeczeństwa do strefy euro. Jeżeli obecnie 70 proc. Polaków nie chce nas w Eurolandzie, to dzięki takim działaniom jak skargi do Parlamentu Europejskiego, ten procent się nie zmniejszy. Może się jedynie zwiększyć.

*wywiad dla Faktu.pl