Właśnie wracam z uroczystości ku czci polskich żołnierzy uczestniczących w Akcji „Ostra Brama” na Wileńszczyźnie. W 71. rocznicę, przecież wcale nie okrągłą , odbyły się one w… Poznaniu. Co ma stolica Wielkopolski do Ziemi Wileńskiej? Co mają potomkowie zwycięskich powstańców z Powstania Wielkopolskiego (wcale przecież nie jedynej powstańczej wiktorii, bo jeszcze Powstanie Suwalskie, a kolejne Śląskie też jednak nie były porażką...) do Kresowiaków, Wilniuków? Jedni i drudzy Polsce służyli.
Chwycili za broń, aby wystąpić w roli gospodarza Polskiej Wileńszczyzny przed wkraczającą tam Armią Czerwoną. Sygnał dał im pułkownik Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz”, niegdyś adiutant, a potem zastępca majora Hubala, dowódcy pierwszej partyzantki w dziejach II wojny światowej. Pułkownik „Kotwicz” zginął potem od wrażej kuli w bitwie pod Surkontami. Wrażej ‒ bo sowieckiej.
Był ciepły, pogodny, lipcowy wieczór, poznańska parafia Świętego Wojciecha, siwi kombatanci, pani o kuli z biało-czerwoną opaską, potomkowie Kresowiaków ze śpiewniczkami partyzanckich pieśni, działacze z Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej, młodzi ludzie z pocztem sztandarowym AK, którzy pod koniec krzyknęli gromko: „Cześć i chwała ‒ Bohaterom!”.
Nie było nas tam zbyt wielu. Ale wszyscy wiedzieli, po co przyszli. Oddaliśmy hołd tym, którzy poszli w bój za Polskę nie pytając, co z tego będą mieli. To byli ci sami, którzy śpiewali partyzancką piosenkę popularną we wszystkich oddziałach AK na Wileńszczyźnie i Nowogródczyźnie, a w niej słowa:
„Bo nasza pieśń nie pachnie rozmarynem,
Nie ma w niej dziewcząt, ni pachnących ust,
Jak nasze życie pachnie krwią i dymem,
Pieszczotą rąk, karabinowy spust”
(Autorem słów był Henryk Rasiewicz „Kim”)
Zbliżał się zmierzch, ale ludzie jakoś nie chcieli się rozchodzić. Śpiewaliśmy:
„Mowa nasza śpiewna, z serca nam wypływa,
Słowa proste rzewne, szczere i prawdziwe,
Choć nie drukowana i nie urzędowa
Bliska i kochana podwileńska mowa”.
Młodzi, sympatyczni ludzie gdzieś z tyłu, dwie dziewczęta i chłopak w t-shircie odpalili race i znów słychać było skandowanie: „Cześć i chwała – Bohaterom!”
A potem niósł się śpiew:
„Los gnębi ludzi w ziemi tej,
Lecz się nie zrzekli mowy swej.
Nie zginie wieś, gdy dźwięczy pieśń,
Głos Wileńszczyzny mej”
Poproszony o głos, powiedziałem, że miał rację poeta, pisząc iż śmierć za Ojczyznę „to dziedzina śmierci niechybionej”. (Tragiczny to był poeta– Rafał Wojaczek i chybioną, bo samobójczą miał śmierć ).
A na koniec dodałem, że nas już nie będzie, a ci młodzi ludzie, którzy dziś oddają hołd wileńskiej AK poniosą po nas sztandar Biało-Czerwony... Kresowianie – my wszyscy z Was.
*Felieton ukazał się w ostatnim numerze " W Sieci Historii"
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1624