W Polsce odtrąbiono sukces „antysystemowego” Pawła Kukiza, który stał się nawet strawialny dla części tego samego establishmentu medialno-politycznego, który do tej pory popierał Platformę, wcześniej nienawidził prawicy, której uosobieniem jest Prawo i Sprawiedliwość. O ile „antysystemowy” Janusz Korwin-Mikke nie może być jednak akceptowalny przez mainstream ze względu na jego wypowiedzi o Hitlerze, Żydach, kobietach i niepełnosprawnych, o tyle Kukiz jest znośny – tym bardziej znośny, że miał odbierać głosy Andrzejowi Dudzie i PiS.
Jednak tylko polityczno-medialny zaścianek w Polsce może myśleć, że lider zespołu „Piersi” i twórca „songu” do melodii pieśni pierwszokomunijnej (!) „ZChN już zbliża się” jest antysystemowym pionierem i pierwszym heroldem „antyestablishmentu” w Europie. Tymczasem miłośnik Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, niegdyś piewca Platformy Obywatelskiej, jest tylko wtórny. Idzie po śladach dawno już wyznaczonych we Francji, Grecji, Hiszpanii, Holandii czy Finlandii.
Od establishmentu do rządu
Charakterystyczne, że politycy „antysystemowi” w Europie Zachodniej, Południowej i Północnej nieraz stawali się po pewnym czasie częścią systemu, zupełnie jak ś.p. Andrzej Lepper, który chcąc obalić system został dwukrotnie wicemarszałkiem Sejmu ‒ i to w dwóch różnych Sejmach: raz zdominowanych przez lewicę, drugi raz przez prawicę ‒ by w końcu osiągnąć funkcję wicepremiera.
Czasem w Parlamencie Europejskim mijam niskiego, pogodnie uśmiechniętego wąsacza. To Jose Bove czyli - jak go nazywała polska, ale tylko polska - prasa: „francuski Lepper”. Ten bohater kilkunastu milionów europejskich rolników walczących z importem żywności niszczył restauracje McDonald's, a także dewastował pola z GMO – za co dwukrotnie siedział w więzieniu. Przy czym za drugim razem po sześciu tygodniach ułaskawił go prezydent Jacques Chirac. W 2007 roku kandydował na prezydenta Francji, ale głównie po to, aby po dwóch latach uzyskać mandat do europarlamentu (w 2014 roku wybrano go do PE ponownie). Jose Bove niegdyś wydalony z katolickiej szkoły (nie przypadkiem w 1968 roku...) ukrywał się w swoim czasie w Pirenejach, bo nie chciał służyć w wojsku. Kiedyś był nonkonformistą, teraz stał się „pożytecznym idiotą” dla Kremla, bo walczy z wydobyciem gazu łupkowego, co oczywiście jest wodą na rosyjski młyn. Cóż, tak się jakoś składa, że w Europie Zachodniej,nie tylko we Francji, Moskwa umiejętnie wykorzystuje „antysystemowców” dla swoich mocarstwowych celów. Domagający się wjazdu „Nocnych Wilków” do Polski Grzegorz Braun, nagle milczący o ostatnich zdobyczach Federacji Rosyjskiej Paweł Kukiz czy wprost wychwalający Putina Janusz Korwin-Mikke naprawdę powinni o tym pamiętać.
O greckiej Syrizie napisano ostatnio tak dużo, że ograniczę się jedynie do stwierdzenia, że ci „antysystemowcy” odcinający się zarówno od centroprawicowej Nowej Demokracji, jak i socjalistycznego PASOKU, ale też zrywający z komuchami starego typu z greckiej partii komunistycznej – z której się przecież w dużej mierze się wywodzili - stali się w końcu nie tylko częścią establishmentu, ale wręcz utworzyli rząd, skądinąd z inną „antysystemową” partią „Niezależnych Greków”, która jest też eurosceptyczna jak Syriza (z tą różnicą, że prawicowa). Jak widać „antysystemowość” to ubranie, które można nawet długo nosić, ale wcześniej czy później odkłada się je do szafy, aby włożyć salonowy smoking.
O sauny do MSZ?
Ciekawe co stanie się z hiszpańskim Podemos („Możemy”)? Partią też – podobnie jak w przypadku europosła Bove ‒ założoną przez europosła, tyle że Pablo Iglesiasa, skądinąd przed rokiem kandydata na przewodniczącego PE (przegrał z kretesem). Zwłaszcza, gdy wygra wybory do Kortezów? Przecież nie odrzuci możliwości przejęcia władzy w Madrycie...
Z Grecji przenieśmy się na drugi kraniec Europy, do kraju, który inaczej niż Hellada potrafił wykorzystać (chyba najlepiej po Niemczech) swój pobyt w strefie euro. Mowa o Finlandii. Tamtejsza partia „Prawdziwych Finów”, dziś już ze zmienioną na bardziej politycznie poprawną nazwą „Partia Finów”, była głosem protestu przeciwko fińskiemu establishmentowi, starając się jednocześnie być ugrupowaniem narodowo-konserwatywnym i eurosceptycznym, ale też prosocjalnym i opowiadającym się za wspieraniem produkcji państwowej. Kiedyś dostawali w wyborach 1-2%, ale w 2011 roku byli już na podium: trzecie miejsce (19% głosów i 39 mandatów). Partia Timo Soiniego zachowała się wtedy, jako bodaj jedyna partia „antysystemowa” w Europie, tak jak na ugrupowanie antyestablishmentowe przystało i... odmówiła wejścia do rządu. Raczej do czasu, bo gdy w tegorocznych kwietniowych wyborach niemal utrzymała stan posiadania (niecałe 18% i 38 mandatów) jest już pewniakiem, gdy chodzi o udział w koalicji rządowej, a jej lider tylko grymasi, że nie chce, ale teki ministra finansów, bo woli... resort spraw zagranicznych! Skądinąd to jedyna partia „antysystemowa” w Europie, którą powołano – jakże to fińskie! - w … saunie. Po 20 latach złagodnieli na tyle, że pewnie będą współtworzyli rząd. Ich akurat poznałem dobrze, bo są z nami w jednej frakcji – Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w Parlamencie Europejskim, a jej lidera miałem okazję pierwszy raz spotkać na corocznym zjeździe brytyjskich Torysów w Manchesterze w 2013 roku (skądinąd świetny mówca). Ten mój rówieśnik Timo Soini, to, co rzadkość w jego ojczyźnie, katolik. Jedno co mnie w tym „antysystemowcu” denerwuje, to – tak, tak, u „antyestablismentowców” to prawdziwa epidemia ‒ jego zbyt pobłażliwy stosunek do Moskwy: „Rosji trzeba ciągle patrzeć na ręce. Ale nie ma sensu traktować jej jak odwiecznego wroga. Zawsze będzie naszym sąsiadem, musimy się jakoś z nią dogadywać.” Hmm, jak u Kukiza w Polsce.
U nas jest inaczej
Mamy też „antysystemowców obłaskawionych”. W Rosji jest to Żyrinowski, zawsze, gdy trzeba na smyczy Kremla, który zresztą używa jego skrajnie nacjonalistycznej, choć w nazwie liberalnej(!) partii jako bejsbola na nielicznych już, zdziesiątkowanych oponentów Putina – ale też i na niezależnych dziennikarzy.
W Holandii natomiast taką dyżurną „antysystemową” partią na telefon była Partij voor de Vrijheid czyli Partia Wolności Geerta Wildersa. Występuje przeciwko islamizacji – ale też „polonizacji” ‒ Królestwa Niderlandów. Ale rządzący w Hadze liberałowie Marka Rutte trzymali się u władzy do 2012 roku właśnie dzięki poparciu owych antysystemowych szowinistycznych głupków.
Ta szeroka „antysytemowa panorama” Europy Zachodniej, Północnej, Południowej była konieczna, aby pokazać, iż w każdym państwie istnieje elektorat establishmentowy, który czasem tak rośnie, że wynosi partie antysystemowe do władzy (przykład Hellady!). Ale czy w Polsce realna formacja antysystemowa to tylko wyborcy Kukiza, Brauna i Korwin-Mikkego? Nie. W naszym państwie sytuacja jest o tyle podobna, jak w reszcie Europy, że mamy zorganizowaną partię „antysystemową”, ale też na tyle różną od naszych sąsiadów, że u nas realny polityczny antyestablisment zbiera nie kilka czy kilkanaście procent głosów, ale prawie albo ponad 30% w wyborach parlamentarnych i prawie 50% (2010 rok) do prawie 55 % (2005) w wyborach prezydenckich
Ład medialny w szeroko rozumianej Europie zachodniej nie jest idealny, bo właściciele mediów są obrońcami SYSTEMU, ale jednak tamtejsze kampanie toczą się w warunkach większej równowagi medialnej i przy wyraźniejszym respektowaniu reguł gry niż to dzieje się w Polsce. Gdyby nie to, w Polsce establishment by już przegrał. Ale, biorąc pod uwagę wszystkie głosy na kandydatów antysystemowych, 10 maja 2015 ma szansę przegrać w przedostatnią niedzielę tego miesiąca.
*artykuł ukazał się w „Gazecie Polskiej” (13.05.2015)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1140