W kampanii wyborczej poza, jasne, faktami, argumentami, wiedzą o przeciwniku, czyli tak zwanym „ABC” polityki potrzebna jest finezja, poczucie humoru, umiejętność zakpienia (wyszydzenia) rywala. Trochę jest z tym krucho w kampanii obecnej, choć rozumiem, że najlepsze dopiero przed nami. Zwłaszcza między pierwszą a drugą turą. Za to po sąsiedzku, za Wielką Wodą, w Ameryce ‒ wręcz przeciwnie. U Jankesów w polityce „sense of humor”, swoiste poczucie humoru, nieraz politycznie właśnie zabójczego ‒ to norma. I to norma wyśrubowana.
Amerykańscy politycy świetnie bawią się słowem, używając barwnych porównań, czasem wieloznacznych. W ostatnich wyborach do Senatu wybrano wcześniej nieznaną republikankę Joni Ernst, która popularność zdobyła, używając w kampanii niebanalnym hasłem: „kastracji młodych świń”(!) jako dowód, że potrafi odciąć dopływ pieniędzy używanych w celu rozwoju politycznych karier w Waszyngtonie. Jej kolega, też wcześniej nieznany republikanin Rob Maness zdobył wyborców w stanie Luizjana filmem, w którym pokazał, jak jest waleczny... szarpiąc się z aligatorem. Pomysł niecodzienny i na tyle dobry, aby wygrać wybory z dwoma poważnymi konkurentami.
W Polsce partie polityczne na użytek kampanii korzystają czasem z muzyków, w tym ‒ choć rzadziej – raperów. Tak było w przypadku rapera Mezo z Poznania wykorzystanego w swoim czasie przez lewicę. Tymczasem politycy z USA sami rapują, ba, wręcz wydają rywalom „wojnę rapową”. Tak było w przypadku Mitcha McConnella ze stanu Kentucky, który podłożył podkład muzyczny pod cytat swojej rywalki. Jego konkurentka Alison Lundergan Grimes cytowała z kolei swoją babcię: „What rhymes with Alison Lundergran Grimes?” ‒ „Co rymuje się z Alison Lundergan Grimes?”. Republikanin Mr McConnell w swoim muzycznym wyborczym spocie uderzył w rywalkę trzema propozycjami odpowiedzi: „Not Ready for a Primetime” ‒ „Nie jest gotowa – do walki telewizyjnej – w głównym czasie antenowym” lub „Left Wing Mime” – „Lewicowy mim” czy też „Sticks to the Party Line” – „Trzyma się partyjnej linii”. Być może ten rapowany kawałek nie przeważył, że ów prawicowiec z Kentucky wygrał z kandydatką Demokratów (używając do tego, pośrednio, jej własnej babci...), ale zapewne przesądziło to o skali jego wiktorii. Republikanin zmiażdżył konkurentkę, wygrywając z nią aż o 15 punktów procentowych!
Prawicowy gubernator Florydy (to w tym stanie dość częste, pamiętajmy o Jeffie Bushu, obecnym prawdopodobnym kandydacie Republikanów na prezydenta) Rick Scott zgodził się na dość śmiały pomysł swojego młodego sztabu. Jego ludzie sparodiowali amerykańskie reality show dotyczące dobierania sukni ślubnych. Ten amerykański program nazywa się „Say Yes to the Dress”. Konkurent Scotta, zdrajca obozu Republikanów, w chwili wyborów już demokrata, Charlie Crist został obśmiany, bo przedstawiony w przestarzałej i drogiej sukience, gdy tymczasem Scott włożył... śliczną suknię. Tytuł tego, dla niektórych nazbyt śmiałego, ale jak się okazało bardzo skutecznego spotu, nawiązywał do tytułu programu, ale politycznie był jednoznaczny: „Say Yes Rick Scott” – „Powiedz ‹tak› dla Ricka Scotta”. Oczywiście jasne, że prawicowiec wygrał wybory.
Nie jestem zwolennikiem importu wszystkiego hurtem z zachodniej, w tym amerykańskiej polityki, ale niektóre rzeczy, pomysły, zachowania moglibyśmy przyjmować i twórczo rozwijać. Czy Andrzej Duda powinien rapować? (rap oczywiście jest tu metaforą...). Jeśli miałoby to pomóc mu wygrać z konkurencją, to dlaczegoż by nie?
*felieton ukazał się w „Gazecie Polskiej” (08.04.2015)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1270
Ambasador USA to przyjmuje w swojej rezydencji blogerów tak zwanego Kościoła Latającego Potwora Spaghetti co chodzą w durszlaku na łbie ;-)