Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
Józef Mackiewicz. Ściosowi, FYM-owi i Foxowi Mulderowi w uzupełnieniu
Wysłane przez Jaszczur w 06-01-2011 [23:24]
Ostatnie wpisy Aleksandra Ściosa, Free Your Mind i Foxa Muldera (na Facebook'u) poruszają bardzo ważną (a drażliwą, także dla wielu na prawicy) kwestię – czy Polaków, w ciągu 44 lat komunizmu realnego i 21 komunizmu ukrytego – udało się zsowietyzować? Fox Mulder (którego blog przy okazji polecam) pyta ostro: Czy w Polsce jest więc powietrze jakieś inne? Coś dodają do wody? A może po prostu Polacy lubią harować w pocie czoła dla WSIowej mafii?
Niestety, odpowiedź na to pytanie brzmi „tak”. Do informacji podanych przez Aleksandra Ściosa (41% głosów oddanych na tow. Komorowskiego, podobna ilość na PO w 2007) należy dodać, że mniej więcej tyle samo ankietowanych uznaje Jaruzelskiego za bohatera (plus naście procent – za „postać niejednoznaczną”), wybierało Bolka i Kwacha na dwie kadencje, opowiada się przeciwko lustracji i dekomunizacji, a także za lewackimi rozwiązaniami społeczno-obyczajowymi (legalizacja aborcji, eutanazji). Rację mają Darski i Rolex, pisząc o dwóch narodach politycznych zamieszkujących Polskę: Polakach i Peerelakach. Dodałbym jeszcze trzeci - współczesny odpowiednik "tutejszych", ludzie w ogóle nie interesujący się polityką, jednak niestety łatwiejsi do "unarodowienia" w stronę współczesnych peerelaków.
Jaki jest tejże sowietyzacji podstawowy mechanizm, bo przecież w bezpośrednim kontakcie – a przecież każdy ma takich w rodzinie, wśród znajomych, kolegów ze studiów, pracy – wyborcy tow. Mugabe-Komorowskiego, fani Jaruzela itp. wydają się być, i często – co należy przyznać – są porządnymi ludźmi ?
Czytając „Drogę donikąd” Józefa Mackiewicza natrafiamy na rozmowę Pawła – głównego bohatera, antykomunisty gorzej, niż zoologicznego – z czerwonoarmistą i prawdziwym komunistą, Fiodorem Michajłowiczem, który objaśnia przy wódce Pawłowi i ptasznikowi mechanizm sowietyzacji. Co więcej – w tym wypadku dużo racji ma bolszewik; z resztą, gdyby przeczytać uważnie, między wierszami nawet „Manifest” Marksa i Engelsa, to rozumie się, że bolszewizm nie jest żadną „konstruktywistyczną, dobrotliwą utopią”, a spójną teorią zdobycia, sprawowania i utrzymania totalitarnej władzy.
Wracając do tematu – sowietyzacja nie polega tyle na indoktrynacji czy ideologizacji, a w stopniu o wiele większym na wytworzeniu wrażenia, że rządy bandytów są po jakimś czasie normą, stanem naturalnym, co przez zdobycie przez nich kluczowych pozycji w hierarchii społecznej czyni to wrażenie samospełniającą się prognozą. Plus – postępujący (nomen omen!) upadek kultury Zachodu.
Pomimo, że akcja „Drogi donikąd” rozgrywa się w roku 1941, wnioski wypływające z cytowanego fragmentu zachowują aktualność, jak zresztą większość tez Józefa Mackiewicza; komunizm bowiem doskonale zakomodował się do liberalnej demokracji i tzw. "wolnego rynku", wykorzystując ich mechanizmy dla osiągnięcia swoich celów politycznych.
***
W tym momencie stuknęły drzwi wejściowe, słychać było jakąś krótką rozmowę w kuchni i następnie ciężkie kroki w sieniach.
- Kto to? - zapytał Paweł i obejrzał się na okna. Na dworze robił się już zmierzch.
- To pewnie Fjodor Mikołajewicz, mój przyjaciel. - Drzwi się otwarły i stanął w nich człowiek bardzo wysoki, w mundurze oficera czerwonej armii, z oznakami majora. Ptasznik wstał. Paweł uniósł się również i powiedział:
- Chyba mnie już czas w drogę.
- Eee, zaczekaj pan teraz. Poznaj bolszewika - odparł ptasznik. Przybyły uśmiechnął się, wyciągając rękę do starego: Miał włosy mocno szpakowate, na skroniach zupełnie siwe. Nos długi, raczej mięsisty, natomiast skórę na twarzy suchą, pooraną zmarszczkami. Specjalnie wyróżniały się jednak jego oczy, które skutkiem swej wewnętrznej wyrazistości zatracały do tego stopnia zewnętrzny swój kolor, że trudno byłoby odpowiedzieć na pytanie, jakiej właściwie są barwy? Gospodarz przedstawił wzajemnie gości i zaraz objaśnił obszernie: z Fjodorem Mikołajewiczem łączą go najstarsze więzy przyjaźni jeszcze z Symbirska. Służyli też razem w wojsku carskim, tylko że tamten dochrapał się rangi oficerskiej i wyszedł w końcu do rezerwy w stopniu kapitana. W roku 1920 zmobilizowali go bolszewicy do wojny z Polską. - I widzisz pan, komu służy! - zakończył z uśmiechem. - Majorem nawet został. I oto los pokierował spotkać się znowu po latach. Zachodzi prawie codziennie na pogawędkę. Z nim możesz pan rozmawiać, jak ze mną, szczerze.
- Tu z garnizonem? - spytał Paweł.
- Tak. W koszarach za rzeką - odparł tamten.
- Konia sprzedałem, Mikołajewiczu - oświadczył ptasznik.
- Szkoda. Ładny koń był.
Usiedli. Przybyłemu nalał gospodarz pełną szklankę wódki - niech dopędza! Ten wypił haustem do połowy, wziął widelec, trzymając go szukał przez chwilę oczami po stole, aż ptasznik przysunął mu talerzyk z grzybkami. - "Aha..." - mruknął oficer i dziobnął jeden widelcem. Rozmowa potoczyła się na temat koni, następnie spóźnionej wiosny. Później jedli jakiś czas w milczeniu. Po chwili ptasznik uczynił ruch głową w kierunku Pawła:
- Też nie lubi bolszewików.
- Hm... - mruknął major pod nosem i podciągnął ku sobie kawałek wędzonej szynki domowego wyrobu. - A za co?
- Śmieszne pytanie stawiasz, Mikołajewicz - wtrącił ptasznik.
Paweł podniósł wzrok na majora, oczy ich spotkały się na chwilę i zatrzymały. Czy to pod wpływem wypitej wódki, czy zachęcony wyrozumiałością spojrzenia, Paweł nie zawahał się z odpowiedzią.
- Za łgarstwo przede wszystkim.
- Łgarstwo? W odniesieniu do czego?
- Do wszystkiego.
- A... Do wszystkiego.
Nastało milczenie, które zdawało się świadczyć, że major chce się uchylić od dalszej dyskusji, gdy niespodziewanie tym samym spokojnym tonem, nie przerywając jedzenia, podjął:
- To jest wyłącznie kwestia przyzwyczajenia.
- Sądzi pan?
- Bez wątpienia. I oswojenie przyjdzie z czasem.
- Może - odparł z niechęcią Paweł.
- My, proszę pana - mówił major równym głosem - wychowaliśmy się w tak zwanej kulturze chrześcijańskiej. I ojcowie nasi, i dziadowie. Dlatego wszystko, co w niej było nieprawdą, nawet najoczywistszą, nas nie raziło. Przywykliśmy. Ot, jak ten czyżyk do klatki naszego kochanego gospodarza. Panu może pokazywał? No, więc. Ale co by pan powiedział, gdyby na przykład jakiś nieobyty zajechał... No, powiedzmy, ludzie z innej planety przybywają do nas, do chrześcijan. Pierwsze pytanie: jaka u nas religia, czym odznacza się, jakie przykazania? I odpowiedź: wyznają Boga, który jest uosobieniem miłości, a przykazania takie, żeby drugiemu nie robić nic złego. Aha, nu, i na drugi dzień, powiedzmy, ci ludzie z drugiej planety dowiadują się, że my od tysięcy lat nic innego nie robimy jak tylko drugiemu zło: mordujemy, w więzieniach trzymamy i coraz to wymyślamy nowe wynalazki, żeby móc zamordować nie jednego już bliźniego, ale całe tysiące od jednego machu. Co by pan powiedział, żeby sam był z tamtej planety? Powiedziałby: "Ależ to największe łgarze, jakich spotkałem". - Znowu nałożył sobie na talerzyk. - Czego symbolem jest krzyż? Wielkich nakazów: "Nie zabijaj, kochaj bliźniego, jak siebie samego" itd. A wie pan chyba, w jaki sposób ten znak krzyża najbardziej, najskuteczniej rozpowszechnia się po świecie? Proszę, już druga taka wojna, a ile ich było przedtem! Ludzie idą jeden drugiego mordować, a tam gdzie zamordują postawią znak: "kochaj bliźniego"; zamordują i znak: "nie zabijaj"; zamordują i znak postawią: "on w ciebie kamieniem, a ty - chlebem", i tak dalej, i tak dalej. Im więcej morderstw, tym więcej krzyżów, Miliony krzyżów po tamtej wojnie, miliony będą po tej, miliony tych symboli miłości bliźniego, a każdy postawiony akurat w miejscu, gdzie bliźni został zamordowany. Ten sam morduje i ten sam często krzyż stawia. To nie jest kłamstwo? Jest. Ale my przywykliśmy, że tak jest, i nikomu do głowy nie przyjdzie nawet wytykać.
- To, zdaniem pana, nie może być po prostu wojny sprawiedliwej?
- Owszem, być, to ona by mogła, tylko że jej nie ma. Ja mówię z punktu chrześcijańskiego, oczywiście. Powiedzmy krucjaty w wiekach średnich, w obronie wiary, mogłyby być, owszem, ale nie były. I dziś też każdy prawie naród idzie na wojnę "z Bogiem", tylko dlaczegoś tak dziwnie się składa, że żaden z tych narodów, z których każdy odprowadzany jest modłami, ani też wszystkie one razem, właśnie tylko z jednym nie próbowały walczyć, z tym, który Boga prześladował najwięcej dotychczas w dziejach. ...I to nie jednego chrześcijańskiego, ale wszystkich, ilu ich jest. Z tym wrogiem swych bogów nie tylko nie walczą, ale jeszcze dobre interesy robią. Czy to nie jest łgarstwo? Jest naturalnie.
Ptasznik słuchał ze spuszczoną głową ,i pokiwał nią.
- Nie lubi on Boga bardzo, Fjodor Mikołajewicz, to niedobrze.
- Nie, dlaczego, Michale Andrzejewiczu, owszem, ja nawet bardzo lubię, tylko zależnie jakiego? Może tego, do którego twoje ptaszki modlą się śpiewając. A tego z cerkwi czy kościoła też ani nie lubię, ani lubię, tylko mówię po prostu, jak jest.
- To nie nam rozstrzygać. To nie na nasz rozum sprawa - ciągnął ptasznik w zamyśleniu.
- Oto właśnie, zupełnie tak samo i bolszewicy mówią. Ludzi do koncłagierów wsadzą czy do więzień, ruszać się nic pozwolą, a każą wychwalać i dziękować za wolność. A ich zapytasz: "Jakże to, bracia, u was tak wychodzi jakoś na odwrót?" To i odpowiedzą akurat to samo: "Ty, widać, w piśmie naszym nieuczony, durak ty za wszystkiem, to nie twego rozumu sprawa". Może być, ja przepraszam - zwrócił się do Pawła - nie chciałem obrazić, bluźnierstwo jest to, co mówię. Ale dla bolszewika będzie tak samo bluźnierstwem, jeżeli pan zwątpi w słowa Stalina. I ciągle wychodzi na jedno.
Ptasznik wciąż w zamyśleniu:
- Jeszcze nic nie wiadomo... W puszczy Rudnickiej, mówią, prorok jakiś pojawił się i wojnę przepowiada na wiosnę.
- Co? - zagadnął go major. Ale Paweł wtrącił w tej chwili:
- Zupełnie "na jedno", jak pan mówi, to nie wychodzi. Chociażby z tego względu, że w ustroju niebolszewickim można wypowiadać się głośno i krytykować, i wytykać błędy itd., a w bolszewickim nie można.
- A po co? - odparł oficer. - Pan na przykład wiesz, może nawet z własnego doświadczenia, że słowa Ewangelii: "Proście, a będzie wam dano", to nieprawda. 1 wie pan też o tym z doświadczenia innych ludzi, którzy w modlitwach nie raz prosili i nie otrzymali. I wiedzą o tym tysiące, setki tysięcy, miliony tych innych. A czy przyjdzie panu do głowy wystąpić publicznie i wołać wielkim głosem: "Słuchajcie! To nieprawda!" Dlaczego do pana nikt nie ma o to pretensji, ani pan sam do siebie? A ja na przykład znałem dobrze marszałka Tuchaczewskiego, i też wiem dobrze, że nieprawdą jest, jakoby był on szpiegiem niemieckim i agentem kapitalistycznym, tak samo jak nieprawdą, że Trocki, Bucharin i inni byli tymi, za kogo ich głoszono. I moi znajomi wiedzą, i znajomi moich znajomych, i tysiące, i miliony wiedzą. Ale tak samo nie ma co dziwić się, że ja, że inni nie wystąpią i nie krzyczą o tym wielkim głosem. Niech pan pozwoli jeszcze chwileczkę... - zrobił ruch ręką, wstrzymując odpowiedź Pawła. - Pan może powie, że gdybym ja wystąpił, to by mnie w ustroju sowieckim nikt ze strachu nie podtrzymał, a przeciwnie, wszyscy z tych milionów, którzy wiedzą, że to ja mam rację, jeszczeby mnie zakrzyczeli, potępili i podeptali? Słusznie. Ale czy tak samo, nie potępiłyby pana miliony chrześcijan, gdyby pan zechciał zaprzeczać Ewangelii, a razem i ci, dla których jest ona szczerze obojętna a którzy do kościoła nigdy nie chodzą, nie wierzą i wiedzą, że pan ma rację? Niech pan pozwoli jeszcze... - major zaczął tracić swój pierwotny spokój i mówił ze wzrastającą namiętnością. - Bo najważniejsze, że słuszność będą mieli oni, a nie pan. Bo po co pan ma to mówić? Wolność słowa? Wolność krytyki? Wolność wypowiadania własnego zdania? Pan wie, co to jest? To jest właśnie ta pycha jednostki, która za jednakowy grzech uważana jest i tu, i tam! Panu pozwolą wypowiadać się czy drugiemu, i już pan i drudzy będą to uważali za wolność. Ale niech pan najpierw zapyta, czy to jest ważne, czy to jest potrzebne komu, to co ma pan powiedzieć? Czy pan to mówi z intencją dla dobra, czy tylko, aby dać upust własnej pysze i pragnieniu władzy nad innymi, aby im narzucić swoje zdanie. Człowiek po prostu chce powiedzieć, tak samo jak chce zjeść. A powie czy zje i nic go nie obchodzi, czy inni są z tego syci. Tak jest naprawdę. I więcej panu powiem: tak zwana wolność słowa prowadzi często do własnej niewoli. Człowiek wciąga się, chce wciąż mówić dalej, a żeby go słuchali, zacznie iść na ustępstwa w stosunku do słuchaczy, na kompromisy, zacznie mówić tylko pół prawdy, później ćwierć prawdy, a z tego może wyjść, że łże nie tylko innym, ale nawet sobie. A wszystko przez pychę: "Ja, moje zdanie!" A na czorta ono komu, to jego zdanie! Prawdziwa wolność jest nie w słowach, proszę pana, a w milczeniu. W tym właśnie, żeby słowa nie zakłamały własnych, prawdziwych, wewnętrznych myśli. Na tym polega prawdziwa wolność jednostki w stosunku do przytłaczającej ją zbiorowości. - Odetchnął i mówił już spokojniej. - Przez tysiące lal przywykliśmy nie krytykować spraw wiary świętej, a teraz przywykamy nie krytykować wiary bolszewickiej. Mówię panu, to kwestia przyzwyczajenia. Przywyknie i pan z czasem. Od razu przyjść nie może, człowiek jest niesforny. Dlatego i potrzebne są z początku GPU i NKWD, jak kiedyś potrzebna była inkwizycja, a teraz więzienia, obozy. Etapami. Ot, nasz gospodarz, on powoli przyzwyczaja swoich czyżyków: najpierw zieloną chustką okryje klatkę, w spokoju trzyma... łamie charakter...
- Łżesz, łżesz wszystko, Mikołajewicz, łżesz! - ptasznik uderzył pięścią w stół.
- Dlaczego łżę? Mnie się zdaje, że ja wcale nie łżę. Mnie się zdaje, że ja mówię prawdę. - Nalał sobie pół szklanki wódki, chciał wypić, ale odstawił, zauważywszy puste przed współbiesiadnikami, napełnił więc wszystkim. - Na zdrowie! Też ważna rzecz, zdrowie. Ja nie łżę. Sam byłem prawosławnym, rosyjskim oficerem, wiernie służyłem carowi. A oto teraz jaki mundur noszę... Z początku rzygać się chciało na samego siebie. Ale cóż, jeżeli każda władza od Boga pochodzi... I chyba tak musi być, skoro widzimy, że On się z tym pogodził. - Po raz pierwszy od chwili gdy zaczął mówić oczy jego zwęziły się i błysnęły w nienawistnej jakiejś ironii; nie poznać było, czy przeciw Bogu, który go zawiódł, czy przeciw Stalinowi, któremu służy. - Coż, wypijem.
Paweł wychylił szklankę jednym haustem, skrzywił się, przeciągnął palcem po wargach.
- A jeżeli to jest tylko pycha wypowiadać własne zdanie, to po co pan wypowiadał je wobec mnie?
- Przez pychę. Człowiek jest słaby.
Paweł sięgnął ręką po zakąskę, nagle zbladł, zachwiał się na krześle i tak jak siedział runął na podłogę koło stołu. Głowę miał zawsze mocną, ale widocznie nie wydobrzał jeszcze dostatecznie po ostatnich przejściach, i organizm, wyczerpany zarówno fizycznie, jak nerwowo, nie wytrzymał nadmiaru alkoholu.
- Eee... Słabizna... - usłyszał jeszcze nad sobą słowa starego ptasznika.
Józef Mackiewicz, Droga donikąd,Wydawnictwo Kontra, Londyn 1989.