Miałem 15 lat i chodziłem do drugiej klasy liceum im. Dowództwa Wojsk Lotniczych ("DeWuLot") na warszawskich Bielanach. Skądinąd to samo liceum kończył paręnaście lat wcześniej znany nam z filmu „O dwóch takich, co ukradli Księżyc” Lech Kaczyński, a tuż po mnie m. in. Tomasz Sakiewicz i Karol Karski. Stałem w wielkim tłumie wypełniającym Katedrę św. Jana – tę samą, gdzie sześć lat wcześniej przystępowałem do Pierwszej Komunii Świętej. Z wysokiej ambony, po lewej stronie, mówił prymas Wyszyński. Po latach pamiętam już tylko, że był straszny ścisk i jedno zdanie niezłomnego Księcia Kościoła, że po śmierci papieża Pawła VI będzie nowy papież, ale… nie będzie to Polak. Zdziwiłem się czemu o tym ksiądz prymas mówi, przecież żaden Polak nie był papieżem i żaden pewnie nie ma szans. A z drugiej strony dlaczego nie miałby być Polak? Upłynęło kilkadziesiąt dni i mój sąsiad ze szkolnej ławki, Witek Zielonka, który dowiedział się pierwszy, krzyczał do mnie: „Rychu, Polak jest papieżem!”.
Minęło osiem miesięcy i w czasie pielgrzymki Naszego Papieża do Warszawy byłem w straży porządkowej, którą wystawiło nieformalne środowisko quasi-harcerskie „Czarne Stopy”, które działało przy Klubie Inteligencji Katolickiej (KIK-u). Słaniałem się ze zmęczenia na nogach, mieliśmy dyżur przy pomniku Kopernika w czasie, gdy Ojciec Święty na odległym o może 300 metrów Placu Zwycięstwa mówił: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze Ziemi. Tej ziemi”. Oczywiście nie zdawałem sobie sprawy z doniosłości tych słów.
A potem, gdy byłem na stypendium w Rzymie, chodziłem regularnie co środę na audiencję dla Polaków. Czas biegł szybko. Pięć lat po rzymskim stypendium zostałem posłem, a rok później wyruszyłem w autokarowej pielgrzymce parlamentarzystów do Watykanu. To było przeżycie, ale msza na Stadionie X-lecia w czasie drugiej pielgrzymki Jego Świątobliwości do Warszawy (1987) – msza będąca jednocześnie wielką manifestacją „Solidarności” − była chyba jeszcze większym. Jakoś szczególnie przeżywałem spotkania z Papieżem w Polsce. Jeździłem za nim po kraju. Szczególnie chyba zapamiętałem papieską mszę w moim Wrocławiu (1983) i te dziesiątki tysięcy ludzi, które cierpliwie szły na sam skraj stolicy Dolnego Śląska, w Szczecinie dla rodzin (1987) i tą dla harcerzy w Tarnowie (1987) i jeszcze pożegnanie na Błoniach (2002) kiedy mieliśmy poczucie, że już może jest ostatni raz. Najbardziej jednak ze wszystkich zapamiętałem audiencję indywidualną: rozmodlony, klęczący długie minuty Papież, jego ciepły uśmiech, bardzo uważne spojrzenie i nagle wszechogarniająca fala wzruszenia. W 2004 roku, jesienią z moim synem Bartoszem, wtedy 14-latkiem uczestniczyliśmy w słynnej auli Pawła VI w ostatniej mojej audiencji z Papieżem. Pierwszej i ostatniej dla Bartka. Mój zamknięty w sobie syn na parę godzin stał się trochę mniej zamknięty.
Tak, płakałem po Papieżu. Ani ja, ani nikt z mojej rodziny czy przyjaciół nie ubrał się w koszulkę reklamowaną przez „Gazetę Wyborczą” dla tych, którzy nie płakali…
Może kiedyś, tam, w innym świecie powiem mojemu Rodakowi jak bardzo był dla mnie ważny. I że strasznie dużo mu zawdzięczam. I że mam wobec niego dług. I że choć polityka czasem jest drogą bardziej krętą niżby się chciało oraz jest sferą różnych mądrych i mniej mądrych, wstydliwych i bardziej wstydliwych kompromisów, to nigdy nie odpuściłem przynajmniej w jednej sprawie, na której kardynałowi Wojtyle zależało szczególnie: zawsze głosowałem przeciw zabijaniu dzieci nienarodzonych. I choć trochę głupot w życiu zrobiłem, to ten egzamin z wierności nauczaniu Papieża z Polski, zdałem.
Rodak na Stolicy Piotrowej przeorał życie mojego pokolenia. Zapewne w sporej mierze dzięki Niemu byliśmy bliżej Kościoła i mniej grzeszni niż gdyby Go nie było. A teraz ten pochylony starszy człowiek w białej sutannie, onieśmielający swoją wielkością, choć przecież nie mający czołgów, zostaje świętym.
*Artykuł ten w skróconej wersji ukazał się w najnowszym wydaniu miesięcznika „wSieci Historii”
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1274