Unia Europejska, a mówiąc ściślej niektóre wpływowe środowiska polityczne, które w niej funkcjonują i które czerpią z niej profity, wchodzi na coraz wyższe „obroty” integracyjne. Im mniejszy autorytet UE w oczach obywateli krajów członkowskich, im większy eurosceptycyzm, tym bardziej Wspólnoty Europejskie chcą „uciekać w przyszłość” w kierunku pogłębionej integracji.
Przykładem tego jest powołanie wspólnie przez Komisję Europejską, Radę UE oraz europarlament specjalnej „grupy ds. zasobów własnych”. Owa eurobiurokratyczna elita ma zaproponować „zmiany w finansowaniu budżetu Unii”. Co kryje się za owym eufemizmem o zmianach w strukturze budżetowej czyli w siedmioletniej perspektywie finansowej UE? Mówiąc konkretnie i nie owijając w bawełnę chodzi o to, by Unia poza haraczem od państw ją tworzących w postaci składki członkowskiej miała też nowe dodatkowe źródło finansowania. Im UE większa i coraz bardziej spuchnięta, tym bardziej potrzeba coraz większego „szmalu”.
Płatnicy netto i płytka kieszeń „nowej Unii”
Na czele owej grupy stanął były włoski komisarz w Brukseli (w latach 1995-2004) i premier Italii (2011-2013), profesor ekonomii i euroentuzjasta − Mario Monti. Inicjatywę gorąco wsparł szef Parlamentu Europejskiego i kandydat socjalistów na przewodniczącego Komisji Europejskiej, Niemiec Martin Schulz. Ten działacz partii Schrödera i Verheugena już wcześniej mówił, że: „budżet Unii powinien być bardziej elastyczny”.
Historycznie rzecz biorąc, w początkach istnienia Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, a potem Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (EWG), Bruksela utrzymywała się w sporej mierze z zabierania jej członkom części dochodów z ceł. Ale cła między krajami EWG w latach 70.i 80. zostały w dużej mierze zniesione i to źródełko wyschło. Stąd dochody eurostruktur oparto o precyzyjnie wyliczoną dla każdego państwa − płatnika netto − składkę członkowską. Oczywiście jak to w Unii, od reguły były i zawsze są wyjątki − stąd np. rabat brytyjski czyli to, co Londyn winien płacić do wspólnej kasy, ale nie płaci od czasów „Iron Lady” („Żelaznej Damy”) − Margaret Thatcher.
Tym razem rozważano oparcie środków własnych UE o opłaty za emisję CO2. Był to pomysł więcej niż kontrowersyjny. Oznaczał, że przedsiębiorstwa kupujące stosowne licencje zapłacą podwójnie i zostanie złamana zasada handlu emisjami, która opierała się na tym, że owe środki w pełni wrócą do gospodarek poszczególnych państw i będą służyły najbardziej obciążonym branżom. Łupienie w kontekście CO2 było realną groźbą, ale w końcu uznano, że to idea jednak szkodliwa i nie wolno wylewać eurodziecka z kąpielą.
Skoro odrzucono jako potencjalne „dochody własne UE” haracze ekologiczno-przemysłowe, to na agendzie pozostał jeszcze jeden pomysł. Chodzi o… europejski podatek od firm. To kolejne szaleństwo, ale niestety znacznie bardziej realne. Nie trzeba specjalnych ekspertyz, by zauważyć, że podatki od osób prawnych w krajach członkowskich Unii wskazują w Europie na brak konkurencyjności na tle gospodarki światowej. Europejskie gospodarki przegrywają z tnącymi koszty za wszelką cenę krajami Azji, ale też z Ameryką. Dziś można tylko śmiać się do rozpuku z pompatycznych założeń oficjalnego dokumentu UE określanego szumnie jako „Strategia Lizbońska”. Według niej gospodarka na Starym Kontynencie miała dorównać gospodarce USA w… 2010 roku, a w 2012 mieliśmy nawet Amerykę prześcignąć! Jak jest w 2014 roku – widać słychać i czuć. Zresztą już dawno było widać, że z owych płomiennych deklaracji UE podjętych w stolicy Portugalii nic nie będzie. Pamiętam kolację w gronie wpływowych polityków europejskich jesienią 2004 roku (!), gdy owa „Strategia Lizbońska” była wyłącznie przedmiotem kpin i żartów.
Unijny hydraulik czyli majstrowanie przy kranach
Ale tym razem żartów nie ma. Jeśli dziś „Trojka” czyli biuro polityczne UE rozważa dodanie kolejnej kwoty do i tak znaczących obciążeń, które już dziś ograniczają europejską konkurencyjność, to wprowadzenie takiego europodatku od firm może nie tylko spowodować spowolnienie wychodzenia z kryzysu przez kraje „28”, ale nawet − przynajmniej w większości państw członkowskich UE, szczególnie tych biedniejszych z „nowej Unii” – doprowadzić ponownie do gospodarczego krachu. Błędne jest założenie, że oparcie budżetu Unii o środki własne zmniejszy również coroczny polityczny festiwal kłótni o poziomy składki do budżetu Brukseli. Nie wolno zapominać, że ustanowienie owych „środków własnych” Unii oznaczać będzie, że to UE weźmie odpowiedzialność za wymiar podatków, które spadną na europejskie firmy, a więc pośrednio, na europejskich płatników. To Unia też odpowiadać będzie za zasady rekwizycji (poboru) tych obciążeń. I w jednym i w drugim przypadku oznaczać to będzie istotne koszty polityczne i bardzo prawdopodobny dalszy spadek autorytetu Brukseli i wzrost eurosceptycyzmu (skądinąd trudno się dziwić). Obawy konserwatywnych europosłów w Parlamencie Europejskim, w tym przedstawicieli PiS, budzi również fakt przesunięcia, w ramach „reformy struktury budżetowej UE”, celów z zakresów Polityki Klimatycznej do Polityki Spójności czy Polityki Rolnej. Jest zupełnie oczywiście, że uderzyć to może w dwa filary, które były głównym źródłem zasilania finansowego dla biedniejszych krajów Unii: tych z „nowej UE” i tych z południa „starej Unii”. Chodzi o Politykę Spójności oraz CAP czyli Wspólną Politykę Rolną. Oba te „krany finansowe” mogą być wówczas odkręcane nie dla potrzeb tych, którzy najbardziej tego potrzebują – ale aby choć po części zrekompensować bogatym krajom-płatnikom netto ich wysokie składki członkowskie.
Teutońska arogancja
Dla Polski oznacza to, że fundamentalne dla nas Polityka Spójności i Wspólna Polityka Rolna staną się w jakiejś mierze szyldami bez pokrycia i będą odbiegać od celów, które legły u podstaw ich powstania. Dla kraju takiego jak Polska, który zajmuje drugie miejsce w UE – po Grecji − gdy chodzi o procent ludzi zatrudnionych w rolnictwie, zawsze Common Agricultural Policy będzie szczególnie istotnym sektorem unijnej gospodarki. A zasada finansowej solidarności będąca ojcem i matką powstania Funduszy Kohezyjnych i szeroko rozumianej Polityki Spójności będzie wciąż jednym z fundamentów funkcjonowania przez lata EWG i UE. Próby jej ograniczania zaprzeczają i literze i duchowi Wspólnot Europejskich wymyślonych i realizowanych przez chrześcijańskich polityków jak Robert Schuman, Alcide de Gasperi (jego proces beatyfikacyjny jest w toku), Altiero Spinelli, Konrad Adenauer, Paul Henri Spaak czy Charles de Gaulle.
Na szczęście mamy sojuszników w walce o zablokowanie wprowadzenia owych kontrowersyjnych „zasobów własnych UE”. Brytyjscy konserwatyści wiedzą, że dziurawy system oznacza, iż UE otrzymałaby prawo do pobierania podatków bezpośrednio od obywateli Zjednoczonego Królestwa. Co prawda Mario Monti retorycznie uspokaja, iż: „nie chodzi o zaprojektowanie nowego unijnego podatku, ale o opracowanie nowej koncepcji finansowania UE”. Ja mu jednak nie wierzę, a wielu uważa, że ten poważany kiedyś polityk stał się typowym włoskim krętaczem. Większą wagę przywiązuję natomiast do szczerej deklaracji jednego z najbardziej wpływowych w zakresie finansów i budżetu UE eurodeputowanych, Niemca z CDU (EPP), sprawozdawcy wielu kluczowych raportów budżetowych w PE, Reimera Böge: „w traktatach unijnych zapisano, że wspólny budżet powinien być finansowany z własnych dochodów.(…) Państwa członkowskie, które są wciąż niechętne reformie finansowania budżetu UE, powinny wreszcie przyjąć to do wiadomości". Cóż, niemiecka szczerość przechodząca w teutońską arogancję.
Gra idzie o zredukowanie wkładów krajowych od państw członkowskich z 75 do 40% unijnego budżetu, zatem pozostałość 1/3, bo 35% rezerw finansowych Unii pokryć mają tzw. „zasoby własne” pozyskiwane z narodowych budżetów państw członkowskich UE – a nie tylko od najbogatszych płatników netto. Oznaczać to więc może próbę częściowego przeniesienia finansowania Brukseli z silnych barków najbogatszych państw na wątłe ramiona przeciętnych obywateli krajów UE.
*Artykuł ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (03.04.2014)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1544
Unia jak unia ale ekonom Merkel Tusk POdatki POdwyższy na 102% ;-)