W kuluarach Brukseli i Strasburga mówi się, że rzekome kandydowanie Tuska na szefa Komisji Europejskiej to z jednej strony zabieg propagandowy, na użytek wewnętrznej kampanii przed wyborami do europarlamentu w maju 2014, a z drugiej strony zasłona dymna dla ubiegania się przez rząd PO-PSL o stanowisko wiceszefa KE odpowiedzialnego za politykę zagraniczną i bezpieczeństwo (czyli te, które obecnie sprawuje baronessa Ashton). Chodzi oczywiście o osobę szefa MSZ Radosława Sikorskiego. Warto wiedzieć w takim razie jakie są jego – jako polskiego polityka (!) – poglądy na Unię Europejską.
Czytając ponownie po nieco więcej niż dwóch latach tezy berlińskiego wystąpienia ministra spraw zagranicznych w rządzie Donalda Tuska, myślałem o tablicach umieszczonych w setkach miejsc w Warszawie, upamiętniających Polaków poległych z rąk Niemców podczas II wojny światowej. Myślałem o symbolicznych kwaterach powstańców warszawskich i harcerzy Szarych Szeregów na Wojskowych Powązkach w stolicy. Ale też o dziesiątkach miejsc, w których upamiętniono bohaterów Powstania Wielkopolskiego. Minister Sikorski kłaniał się Niemcom w stolicy wielkiego sąsiada, a ja z wdzięcznością myślałem o kapitanie „Ostrowskim” – Jerzym Bielińskim, członku mojej rodziny, poległym w partyzantce AK-owskiej w 1943 roku. I o tysiącach innych, młodych i starszych Polaków, którzy oddali życie za najjaśniejszą Rzeczpospolitą. Szef MSZ III RP, chwalony już przez Niemców, a także swojego przyjaciela Edwarda Lucasa z „The Economist”, wyrzekając się suwerenności naszego kraju nie chciał pamiętać o tych, co za Polskę, na przestrzeni wieków cierpieli, ponosili ofiary, ginęli. Tym ludziom zawdzięczamy polską wolność. Oni walczyli o suwerenność narodu i niezawisłość państwa. To, co dla nich było święte, dla Radka Sikorskiego jest śmieszne, bezwartościowe, niegodne uwagi. Jest czymś, co jak niemodny mebel można wyrzucić na śmieci. I to właśnie uczynił w stolicy RFN członek rządu Donalda Tuska, jeden z głównych ludzi Platformy Obywatelskiej. Ale przestrzelił jego pomysł, aby z Europy uczynić jedno państwo – federację, wyląduje na śmietniku historii - skoro już o śmietniku mowa. Nienowy to pomysł, choć do tej pory był udziałem nawiedzonych publicystów, czy oszołomów˗euroentuzjastów. Przyznanie, otwartym tekstem, Niemcom wiodącej roli w Europie przyszłości jest jednak gestem politycznego wazeliniarstwa, a nie czymś godnym namysłu i poważnej refleksji.
Człowiek gabinetu Donalda Tuska chce zbawiać Europę – tyle, że kosztem Polski. Nie zachowując się jak polski minister, lecz jak urzędnik niemieckiego, niestety, resortu spraw zagranicznych. To nawet zabawne, że zabiera głos na temat przyszłości Unii w momencie, kiedy Unia Europejska jest najsłabsza od początku jej istnienia. Najsłabsza zarówno w wymiarze politycznego znaczenia w świecie, jak też w wymiarze demograficznym, ale również społecznym: brak zaufania do instytucji unijnych jest wśród społeczeństw 27 krajów członkowskich najwyższy w historii EWG-UE. Ale ten deficyt autorytetu organów Unii jest spowodowany także właśnie takimi wypowiedziami różnych polityków, czy raczej politykierów całkowicie oderwanych od rzeczywistości, od problemów, którymi żyją ich narody.
Sikorski zdobędzie poklask na salonach w Berlinie, Brukseli, a zapewne też i w Warszawie. Pochwalą go te same media, które obrażały i szydziły z Margaret Thatcher – „Żelaznej Damy”, która na początku lat 90-tych, wbrew elitom Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, skutecznie walczyła o interes swojego państwa. Ci sami ludzie krytykowali potem przez lata rządy Hiszpanii, które starały się umiejętnie wyciskać UE jak cytrynę na pożytek swojej ojczyzny.
Wypowiedź jednego z najbliższych współpracowników Donalda Tuska – premier teraz pewnie tchórzliwie nie będzie chciał przyznać, czy była z nim uzgadniana, czy nie – jest poczwórnym błędem. Błąd pierwszy, zasadniczy, polega na tym, że jest sprzeczna z interesem Polski. Błąd drugi – nijak się ona ma do europejskiej rzeczywistości, gdzie każda nacja zabiega po prostu o swoje, obojętnie czy chodzi o naród duży czy mały. Błąd trzeci: Sikorski, niczym Filip z konopi, wysunął się z pomysłem, którego nie omawiał ani rząd RP, ani parlament – a przecież szef MSZ nie mówi „prywatnie”, lecz w każdej sytuacji reprezentuje polskie państwo. Wreszcie błąd czwarty: Sikorski lekką rączką wyzbywa się czegoś, do czego nie ma prawa. Także moralnego prawa. Chodzi o suwerenność. O tą suwerenność, o którą nasi przodkowie walczyli przez wieki i za którą ginęli. Szkoda, że dla ministra i jego wciąż niereagującego szefa nie ma żadnej świętości. Ale cóż: ryba psuje się od głowy. Skoro premier ćwierć wieku temu uważał, że: „Polska to nienormalność”, to nie dziwota, że jego podwładni dzisiaj handlują imponderabiliami bez zmrużenia oka.
Wszyscy płacimy podatki, które składają się m. in. na pensję rozmownego – gdy nie trzeba – szefa MSZ i milczącego – kiedy nie trzeba – szefa rządu. To zmarnowane pieniądze. Tak, jak zmarnowany jest dla Polski czas ich rządów.
*Artykuł opublikowano w „Gazecie Polskiej Codziennie”, ukaże się on także w książce: „Mój kraj, mój świat”.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1716