Na pierwszy rzut oka długi, bo pięcodniowy, pobyt chińskiego przywódcy w państwie Kwitnącej Wiśni przyniósł zamierzony cel. Na pierwszy rzut oka, bo już na dzień przed wizytą Hu Jintao w Tokio Japończycy dali znać jakiej polityki wobec Chin oczekują od swojego rządu. W zorganizowanym przez gazetę „Mainichi Shimbun’ sondażu ponad 50 proc. respondetów opowiedziało się za zaostrzeniem polityki wobec ChRL, a tylko 26 proc. wskazało na potrzebę „rozwoju przyjaznych stosunków”. W trakcie wizyty prezydenta Hu media japońskie przypominały nie tylko o tragedii w Tybecie, ale i o roli jaką w krwawej rozprawie z Tybetańczykami odgrywał sam Hu Jintao (nie tylko w 2008 roku ale i w 1989 roku gdy jako sekretarz Komitetu Regionu Autonomicznego Tybet KPCh wprowadził w Tybecie stan wyjątkowy na 14 miesięcy i prawdopodobnie był zamieszany w śmierć 10-tego Panczenlamy). Nic więc dziwnego, że sympatyzujący z Tybetańczykami Japończycy organizowali liczne protesty w trakcie majowej wizyty chińskiego przywódcy. Jak podały media liczba demonstracji i protestujących była dużo większa niż w czasie wizyty poprzedniego przezydenta ChRL Jiang Zemina w 1998 roku.
Japończycy dość chłodno przyjeli dokument podpisany przez Hu Jintao i japońskiego premiera Yasuo Fukuda cieszącego się 18% poparciem wśród Japończyków. „Deklaracja o wszechstronnym pobudzeniu strategicznych stosunków” poza sformułowaniami typu „musimy współpracować, powinniśmy współpracować” nie przyniosła żadnych konkretów. Japończycy już w tym roku ograniczyli swoje inwestycje w Chinach o 25 proc. i coraz większa część inwestorów przenosi się do Indii. Po skandalu związanym z importem zatrutych pierogów z Chin, import chińskich towarów spadł o 30 proc... Poza uściskami i pustymi deklaracjami na linii Tokio – Pekin nie wiele się zmieniło.
Wizyta chińskiego prezydenta Hu Jintao na początku maja w Japonii miała przyczynić się do poprawy stosunków chińsko – japońskich