Bezpartyjne kurwiki w bezpartyjnych oczach

Renata Beger oświadczyła, że rezygnuje z "Samoobrony". No i co z tego?

 

Andrzej Lepper, protekcjonalnie, jak to wobec kobiet, oświadczył: "Beger do garów". No i co z tego? Wielkie halo! Kogo to właściwie obchodzi? Chyba, że jako marginalny wątek, pasujący do programu Olgi Lipińskiej "Właśnie leci kabarecik". Chociaż to już nawet nie jest śmieszne. Można jedynie zareagować tłumionym ziewaniem… Bezpartyjne kurwiki w bezpartyjnych oczach, ot co. Bo owies zawsze był bezpartyjny.

 

XXX

 

Przykra wiadomość o śmierci kolejnego kolegi - polityka. Andrzej Ostoja-Owsiany, zagorzały piłsudczyk, niegdyś członek KPN, sąsiad z sejmowych ław z lat 1991-1993, były marszałek Sejmiku Województwa Łódzkiego. Spotykając go, siwego, surowego, starszego pana, miałem wrażenie, że najlepiej by się czuł nie we współczesnej wolnej Polsce, o którą walczył, ale w II Rzeczpospolitej rządzonej przez "Dziadka" Piłsudskiego.

 

Zmarł dosłownie paręnaście dni po Andrzeju Mazurkiewiczu, również piłsudczyku, z dawnego KPN,  tyle że o parędziesiąt lat młodszym. Smutno.

 

XXX

 

W najbliższym numerze "Polskiego Przeglądu Dyplomatycznego" ukaże się mój artykuł "Bałkański kocioł - polska szansa". Oto fragment tego tekstu:

 

"Krytycy jednego z rządów RP w ostatnich kilkunastu latach powtarzali z lubością, że nieprawdą jest, że ów gabinet ma złą politykę gospodarczą - on po prostu nie ma żadnej polityki gospodarczej!

 

Niestety, mam wrażenie, że dokładnie to samo możemy powiedzieć o polskiej polityce wobec Bałkanów. Nie jestem w stanie ani skrytykować, ani choćby i poprzeć taką czy inną koncepcję polskiej strategii wobec tego najbardziej zapalnego regionu Europy, ponieważ takiej koncepcji po prostu nie ma…

 

Co więcej narasta we mnie przeświadczenie, że nasi politycy - nawet ci, dla których polityka międzynarodowa to coś więcej niż powtarzanie sloganów - traktują kraje bałkańskie jako coś równie egzotycznego dla Polski, jak np. państwa Maghrebu czy też Azji Południowo-Wschodniej. Problem w tym, że w odróżnieniu od Maroka i Tunezji czy też Malezji i Tajlandii, Serbia czy Macedonia leżą na tym samym kontynencie co Polska. Więcej: polski podatnik płaci za naszych dzielnych żołnierzy stacjonujących w Bośni i Hercegowinie czy równie dzielnych policjantów wypełniających międzynarodową misję w Kosowie. Jak widać, nawet z finansowego punktu widzenia, Bałkany nie mogą być dla Polski abstrakcją. Banałem zaś będzie powtarzanie rzeczy tak oczywistej, że konsekwencje naszych decyzji politycznych odnośnie konfliktu w tym regionie będą trwały lata całe i w sposób naturalny będą miały również finansowy kontekst (zwiększenie obecności militarnej z udziałem Polski, zwielokrotnienie unijnych - a więc polskich - dotacji na odbudowę w tych krajach i wreszcie, choćby i pomoc charytatywna).

 

Stąd tym bardziej warto podjąć trud wypracowania koncepcji polskiej polityki "bałkańskiej" zarówno w okresie krótko, -jak i długoterminowym. Żeby było jasne refleksja ta powinna być udziałem nie tylko klasy politycznej, ale również i środowisk gospodarczych. W sprawach ekonomii jestem laikiem, ale nie aż takim, aby nie dziwić się, dlaczego inwestycje, wymiana handlowa Republiki Czeskiej w tym regionie Europy jest w praktyce zdecydowanie większa niż Rzeczpospolitej Polskiej (wyjąwszy segment produkcji soków owocowych w Rumunii zdominowany przez pewnego potentata z Małopolski).

 

Rzecz jasna nie możemy wrzucać wszystkich krajów bałkańskich do jednego polityczno-gospodarczego worka. Nasz stosunek do Macedonii i jej europejskich aspiracji będzie zapewne inny niż wobec Albanii, a jeszcze inny od naszych relacji z państwem, które jest wielką niewiadomą Bałkanów - Bośnią i Hercegowiną.

 

Bałkany nie są ani kulturową, ani polityczna jednością. To oczywiste. Mają bardzo silny żywioł słowiański, choć w jego ramach były i są szalenie istotne różnice interesów. Polska musi uwzględnić istnienie - użyję mojego autorskiego określenia - "Bałkanów różnych prędkości". Bułgaria i Rumunia to unijna już "bajka", choć jednocześnie to najbiedniejsze (obok Polski i Łotwy) państwa UE. Oba te kraje, znów obok Polski, niestety, są trzema ostatnimi w unijnej klasyfikacji antykorupcyjnej. Nawet jednak uwzględniając te mało chlubne statystyki i Sofia i Bukareszt należą jednak do europejskiej ekstraklasy politycznej, nawet, jeśli trochę na wyrost, naciągając standardy (niewydolna administracja, fatalnie funkcjonujący wymiar sprawiedliwości), nawet jeśli plasują się całkiem w dole tej ekstraklasy. To grupa pierwsza.

 

Grupa druga składa się właściwie tylko z jednego kraju - Chorwacji. Zagrzeb, którego szybki akces do Unii promowany był w Parlamencie Europejskim także przez polskich eurodeputowanych (w tym osobiście przez piszącego te słowa) jest faktycznie w przededniu akcesji do Unii Europejskiej. Czy nastąpi to w roku 2009 czy 2010 nie ma w praktyce większego znaczenia. Prawdziwe schody zaczną się później, w kontekście w pierwszym rzędzie, zapewne Macedonii. I tu dochodzimy do zasadniczej kwestii: jaki powinien być stosunek Polski do rozszerzania Unii o państwa z "południowo-wschodnio-europejskiego wymiaru UE"? Moja sugestia wobec tych, którzy kierują samochodem polskiej polityki zagranicznej, aby Rzeczpospolita rzeczywiście była aktywna w tej kwestii. Warszawa nie powinna pytać komu bije bałkański dzwon - bo bije on nam. Tradycyjnie, bardzo energiczne w tym regionie Niemcy wydają się być jednym z nielicznych państw (obok np. Austrii) mających przemyślaną, długoterminową strategię wobec krajów szeroko rozumianych jako Bałkany. Choć w oczywisty sposób ekonomiczne interesy Polski w tym obszarze są mniejsze niż RFN to nasz kraj nie może w tej kwestii odgrywać roli mało zainteresowanego problemem, śpiącego "nocnego stróża", by użyć tej koronnej liberalnej metafory. Trzeba powiedzieć jasno, że w elementarnym interesie polskiej racji stanu jest i szybkie i szerokie poszerzenie UE o kraje wywodzące się z dawnej Jugosławii. Odwlekanie tego procesu czy też jego selektywność będzie polityczną bezmyślnością. (…)

 

Pełny tekst artykułu ukaże się w czasopiśmie "Polski Przegląd Dyplomatyczny" nr 2/2008 wydawanym przez Polski Instytut Spraw Międzynarodowych.

Renata Beger oświadczyła, że rezygnuje z "Samoobrony". No i co z tego?

 

Andrzej Lepper, protekcjonalnie, jak to wobec kobiet, oświadczył: "Beger do garów". No i co z tego? Wielkie halo! Kogo to właściwie obchodzi? Chyba, że jako marginalny wątek, pasujący do programu Olgi Lipińskiej "Właśnie leci kabarecik". Chociaż to już nawet nie jest śmieszne. Można jedynie zareagować tłumionym ziewaniem… Bezpartyjne kurwiki w bezpartyjnych oczach, ot co. Bo owies zawsze był bezpartyjny.