Nie sama osoba Antoniego Maciarewicza jest zagrożeniem dla żydokomuny. Straszą ją jego plany. Zbudowanie dwustutysięcznej armii służącej sprawom polskim jest dla naszych wrogów czymś, czemu należy natychmiast zapobiec. Zwłaszcza, że realizowanie podstawowych założeń odbywało się pod zarządem ministra obrony, zmuszonego dopiero co do ustąpienia, odbywało się błyskawicznie. Odłączenie Polskiego Wojska od trującego wpływu kasty politruków wydawało się być na ukończeniu. Plan rozbudowania struktur dowódczych w poziomie, autentycznie terytorialnej obrony, pod odpowiednim kierownictwem okazuje się łatwym do urzeczywistnienia, niczym zbudowanie strzelnicy w każdym powiecie, czy powiększenie kadry podoficerskiej kosztem zurzędniczałego zbiorowiska szarż wyższych.
Nie jest nam potrzebna armia służąca do interwencji w Afganistanie, Sudanie lub na Haiti, skoro nie ma kto bronić naszej polskiej ziemi, naszego polskiego dobra z tożsamości na czele. Do takiej sytuacji dopuszczono i chciał to naprawić Antoni Maciarewicz. Nie w smak wrażej zagranicy taka samodzielność, taka próba wybicia się ku wolności przez ludzi zniewolonych, odwiecznie klasyfikowanych jako naród w służbie innym. Pociągnęłoby to za sobą zmianę relacji ekonomicznych - wyzyskiwacze i kolonizatorzy Polski dostrzegli rosnący potencjał niezależności, zdolny powstrzymać ich zachłanność.
Usytuowanie polskich sił obronnych bliżej narodu, to jeszcze jedno, bardzo istotne, zagrożenie dla interesów neopogaństwa i zgrai piekielników. Polskie miasteczka i wieś to prawdziwa ostoja wiary, ufności w zwierzchność nad Ojczyzną Chrystusa Króla i w orędownictwo Maryi z Jasnej Góry. Stałe 200 tysięcy chłopa pod bronią, przesiąkniętego tą wiarą swoich matek i ojców, stanowi w polityce czynnik przesądzający. Wizja Antoniego Maciarewicza, tak bliska realizacji, jak samo on to wczoraj przekazał, przypuszczalnie się nie ziści. Nasi wrogowie jednoczą się w wysiłkach, by temu zapobiec. Na wypadek, gdyby się nam nie udało stworzyć obronnej armii, odpornej na wszelkie ciosy, to niech przynajmniej jaśniej i żyje nam ta idea, określona wyraziście przez zwolnionego ministra obrony.
Żołnierzy i materiału na takowych posiadamy. Pomimo ogromnego wyniszczenia ujemną demografią, krzepy narodowi nie brakuje. Niech jako symbol pojawi się tutaj opis pewnego zdarzenia, w którym brał udział mój przyjaciel urodzony i wychowany, tak się składa, w mateczniku Józefa Franczaka „Laka” – ostatniego z wyklętych.
W drugiej połowie lat sześćdziesiątych służył on w jednostce ochraniającego bezpośrednio Urząd Rady Ministrów (być może coś innego, równie ważnego – mogę tutaj pewne szczegóły poprzekręcać, ale ostateczna sentencja podana jest precyzyjnie). W zimową mroźną noc pełnił wartę na dziedzińcu urzędu. Jakiś pułkownik, który pojawił się na tym terenie, był na tyle znany osobom pełniącym służbę na wartowni, że nie przekazano mu hasła pozwalającego minąć dalsze posterunki. Zatrzymał go mój kolega, domagając się hasła właśnie. Oficer zaczął się stawiać. Nie pamiętam już tego niekrótkiego dialogu, ale mój przyjaciel, dla którego charakterystycznym powiedzonkiem jest „– A co?”, i to wcale nie z tych dolnych rejestrów zadziorności, poczuł się nagle gadką pułkownika osobiście urażony. Uciął rozmowę zdecydowanym pouczeniem:
- Jeszcze jedno słowo, s……..u, i masz cały magazynek w piersi.
Pułkownik zamilkł. Stał jak słup w dwudziestostopniowym mrozie. Nie widział swojego rozmówcy, skrytego za kamieniami fontanny. Szczęk broni i bezpośredni sposób wysławiania się jej właściciela, przekazywały informację, że ma się przed sobą człowieka czynu. Wartownik ubrany w odpowiedni polowy strój, nic sobie z zimna nie robił i spokojnie czekał na rozwój sytuacji. Po dwudziestu przeszło minutach zamarzającego pułkownika uratował jakiś przechodzący czy przejeżdżający patrol. Porucznik, dowódca mojego kolegi, gdy się o incydencie dowiedział, wysłał go natychmiast na dłuższy urlop. Bał się o jego życie, zemsta wysoko postawionego oficera mogła być bezwzględna. Faktycznie, próbował się on dowiedzieć, przez jakiego to żołnierza został tak drastycznie przeszkolony. Dzięki żołnierskiej solidarności niczego nie wskórał.
Tak właśnie… Z przeciwnikami kierunku budowy polskiej obronności, nakreślonego przez Antoniego Maciarewicza, nie ma co rozmawiać. Ich intencje są oczywiste. Dla nich ma to dalej istnieć w karykaturalnej postaci – kadłubowe, w stosunku do potrzeb i możliwości, wojsko ma być łatwo sterowalne odgórnie przez ludzi autoramentu nie polskiego przede wszystkim; przerost korpusu oficerskiego ma zostać zachowany jako wskaźnik stały, paraliżujący autonomiczną zdolność obronną. Jeśli następcy Maciarewicza nie okażą się realizatorami jego doktryny, pokażą to już najbliższe miesiące, to w obliczu nieustannej wrażej intrygi, sprawy obronności należy uznać za jeszcze ważniejsze niż widzimy to dzisiaj. Poparcie dla osoby niedawnego ministra obrony, należy poszerzyć o wspieranie jego konkretnych inicjatyw. Dla przykładu, jeśli strzelnice miały zostać ukończone za pół roku, to należy ten termin przyspieszyć o dwa miesiące. A gdy będą gotowe, należy je zacząć bezzwłocznie rozsądnie wykorzystywać.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 4582
2. Gdzie się polski dowódca obojętnie w jakim stopniu ma nauczyć działania w zagrożeniu?
Na Mszach Jasnogórskich?.
3. Jak na razie, pod światłym przewodnictwem Antoniego rozbudowywane było mięso armatnie zwane dla niepoznaki WOT, oraz obsadzane spółki w PGZ zajmujące się przelewaniem z pustego w próżnego, za sowite wynagrodzenie.
do 2, 3. Odpowiedniego zagrożenia nie ma, a tu mięso armatnie - sprzeczność.
do brakującego 4. Meritum mojego wpisu to twierdzenie, że silna polska armia przeszkadza zamiarom żydokomuny. Jakie jest tu Pańskie zdanie?