Mówienie o niezależnych mediach przestało już być dla przeciwników PiS modne. Miejsce niezależności zajął święty obowiązek walki o zagrożoną demokrację. Walki nietrudnej i mało ryzykownej, zważywszy, że owe mityczne zagrożenia dla wolności i demokracji istnieją tylko w sfanatyzowanych głowach polityków i publicystów niechętnych prawicy.
Włodzimierz Iljicz Lenin z pogardą mówił o „burżuazyjnym obiektywizmie”. Leninowskie hasło przekuł w stal niemiecki koncern Ringier Axel Springer Polska (RASP). Jak widać, w redakcjach należących do tego koncernu nie wystarczy być dziennikarzem świadomym tego, że w Polsce umacnia się dyktatura, a wolności obywatelskie są gwałcone na skalę porównywalną bodaj tylko z Koreą Północną. Nawet zawodnicy o tak twardych ideologicznie kręgosłupach muszą być napominani przez niemiecką dyrekcję specjalnymi pismami. Metoda znana od wielu dekad, bowiem w latach trzydziestych XX wieku doktor Joseph Goebbels zwoływał na specjalne spotkania przedstawicieli czołowych gazet, przekazując im szczegółowe instrukcje, co i o czym pisać. Bo w Niemczech tamtego czasu nie istniała cenzura. Podobnie, jak nie istnieje w postępowych koncernach. Linię mają trzymać sami dziennikarze.
Skandal wokół springerowskich instrukcji pokazał, że uporządkowanie rynku medialnego w Polsce jest sprawą niecierpiącą zwłoki. Nie oznacza to, że może być ona zrealizowana metodą znaną z „Pana Tadeusza”: Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie, Ja z synowcem na czele, i jakoś to będzie. Nie będzie „jakoś”, bo i przeciwnik potężny, i Komisja Europejska tylko czeka, by punktować każde potknięcie polskiego rządu. Nie można powtórzyć błędu z ustawą o podatku handlowym. Eksperci ostrzegali, że przyjęty model zostanie z miejsca zakwestionowany przez Brukselę – i… wykrakali.
Przede wszystkim trzeba rozróżnić dekoncentrację od repolonizacji. Pierwszej Komisja nie powinna zakwestionować, drugą – o ile będzie ujęta expressis verbis – zakwestionuje na pewno.
Stwórzmy zatem mechanizmy, które pozwolą na dekoncentrację i w rezultacie na wejście na rynek polskich podmiotów. W sposób zgodny z unijnymi regulacjami i – co także ważne – biorący pod uwagę sytuację na rynku prasy. Tak, by nie okazało się, że dekoncentracja przyczyni się do upadku wielu tytułów.
Zanim powstanie ostateczny projekt ustawy, należy przeprowadzić konsultacje ze środowiskiem dziennikarzy i wydawców. Nie tylko po to, by nie było zarzutu, że nowe prawo jest wprowadzane tylnymi drzwiami. Także dlatego, by nie powtórzyć ewidentnego błędu kierownictwa Sejmu z grudnia ub. roku, które - bez konsultacji ze środowiskiem dziennikarzy, choć ci o to od miesięcy apelowali - próbowało narzucić praktyczny zakaz wstępu dla nich do gmachu parlamentu. Pamiętamy dobrze, jak wykorzystała to opozycja, która przez kilka tygodni okupowała Sejm.
Po prostu mogą pojawić się rozsądne i ciekawe pomysły. Także ze strony zagranicznych wydawców, którzy rozumieją, że obecny stan rzeczy nie może być dłużej utrzymywany. A zwłaszcza tych, którzy widzą, iż arogancja RASP szkodzi ich interesom.
Polonizujmy – ale sprytnie. I skutecznie. Drugiej szansy nie będzie.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1717
I nie uzywajmy zadnych skrotow RASP. Ringier Axel Springer brzmi jak z filmu o SS-manach, dlatego trzeba te nazwe mowic do znudzenie w pelnej wersji :)
Pomysł dobry, ale obawa o "upadek wielu tytułów" zagadkowy. Chodzi aby upadły dotychczasowe media, w których dominuje niemiecka socjalistyczna propaganda. Ich dominacja wynika tylko ze stworzonej uprzednio regulacji i decyzji po uważaniu, jak ze zgodą na pojawienie się GW, albo pozwoleniem min.Kozłowskiego z rządu mazowieckiego dla RMF i radia Zet.
Znając "lub czasopisma" i bezradność w walce o małych sklepikarzy przy zaradności władz w innych kwestiach, już się boję tych "stwarzanych mechanizmów".