Do niedawna sport był solidną ostoją konserwatyzmu. A segregacja płciowa lekceważąc ustalenia seksuologów, że istnieje kilkadziesiąt płci, dzieliła ludzki ród po prostu na kobiety i mężczyzn. Najprostszą weryfikację stosowali starożytni Grecy dopuszczając do igrzysk wyłącznie zawodników na golasa.
Oczywiście natura od zarania płatająca figle genetyczne dawała popalić rygorystom. Ale w zamierzchłych czasach jedyny wyznacznik płci stanowiło przyrodzenie. Potem wniknięto do głębi i nad światem sportu zawisło filmowe pytanie: czy Lucyna to dziewczyna? Jednak kategorii pośredniej nie wypreparowano. Panów nie dręczono podobnymi dociekaniami. Co najwyżej żartowano z niektórych w stylu: ach Tomasz, ach Tomasz, ach powiedz gdzie ty to masz?! Z genderowego punktu widzenia takie niejednakowe traktowanie stanowiło swoistą dyskryminację. A niedostatek kobiecości złamał niejedną karierę. Ofiarą takiej błędnie postawionej diagnozy padła na przykład stuprocentowa dama Ewa Kłobukowska.
Pierwszy wyłom w rajskich matrycach(Ewa, Adam i basta, nie licząc węża) uczyniono dla transseksualistów. Tyle, że z wyczynowego punktu widzenia korzyści może przynosić transformacja głównie w jedną stronę. Były facet w damskich konkurencjach natychmiast zyska przewagę, no może z wyjątkiem gimnastyki artystycznej, zaś samiec wyrychtowany z niewiasty niekoniecznie.
O swe prawa zaczynają upominać się także transwestyci. Pół biedy z dziwolągami w szołbiznesie, żeby wspomnieć Conchitę Kiełbasę z festiwalu Eurowizji.
Ostatecznie fałszywe kobiety z brodami od zawsze stanowiły atrakcję objazdowych lunaparków. Lecz gdyby nadobna Conchita zapragnęła uprawiać zapasy, to z kim powinna zmagać się na macie, z babą czy z chłopem? Odpowiedzi należałoby poszukać w rozwiązaniach sanitarnych, bo podobno w USA funkcjonują już toalety dla transwestytów.
Po epoce, w której znamiona płci kryły się w niewymownych i po latach, gdy o dostępie do wygódek z kółkiem, lub trójkątem decydował układ chromosomów(XX ona, XY on), igrzyska w Rio de Janeiro przypieczętowały najnowszą sportową definicję czystego profesjonalizmu. Poziom testosteronu! Na skali, poczynając od najniższego można to zwerbalizować następująco: Niewątpliwie kobieta. Kobieta. Czy jeszcze kobieta? Chyba już nie kobieta. Absolutnie nie kobieta, co wcale nie znaczy, że od razu mężczyzna, więc kto, do kroćset?!
Mężczyzna. Super samiec! koksiarz… Wkrótce zatem z szaletów mogą zniknąć kółka i trójkąty, a pojawią się poziomy testosteronu. Filozofowie mawiają w takich przypadkach: bądź mądry i pisz wiersze; birbanci: bez wódki nie rozbierjosz.
Ciekawe czy podobną skalę można by wycyzelować dla polityków? Jeśli tak, to klasycznie pojmowanych kobiet byłoby w tej grze jak na lekarstwo. I bardzo dobrze, bo osoby uprawiające szlachetną(?)sztukę zdobywania władzy nie powinny mieć płci, zwłaszcza nadobnej. I w gruncie rzeczy większość nie ma. Znacznie gorzej jednak, jeśli nie dzierżą one w stosownym miejscu pierwszorzędnych atrybutów męskości, bowiem kapłony sprawdzają się wyłącznie jako pieczyste.
I na koniec z zupełnie innej beczki. Nastał czas odlotów. Ponoć wśród bocianów widziano panią profesor Jadwigę Staniszkis. Żywię wszak nadzieję, że na wiosnę znów powróci.
Sekator
PS.
- Sądzisz, że to kwestia testosteronu? - docieka mój komputer.
- Co mianowicie?
- No, te odloty.
- Pojęcia nie mam – bezradnie rozkładam ręce.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1995