Przejdź do treści
Strona główna

menu-top1

  • Blogerzy
  • Komentarze
User account menu
  • Moje wpisy
  • Zaloguj

Stadion Olimpijski

St. M. Krzyśków-Marcinowski, 11.04.2015
  
  Wtedy wyznaczano różne dziwne godziny rozpoczęcia meczów. O jedenastej  na Stadionie Olimpijskim snuły się jeszcze resztki nadodrzańskiej mgły, które niechętnie ustępowały przed słonecznym południem. Do zaspanego klimatu niedzielnej sielanki przyczyniała się nostalgia właściwa Wrocławiowi. Jej składowymi były i drewno w  konstrukcji trybun i garstka tylko cichych widzów. Drugoligowa ranga piłkarskiego spotkania pomiędzy miejscowym  Śląskiem a Olimpią Poznań też z góry określała skończoną lokalność tego co się tu działo. Mecz, jakich tysiące, przebiegał w zgodzie z ówczesnymi schematami. Obydwie drużyny grały zachowawczo, sytuacji podbramkowych prawie nie było. Mówi się „mecz bez historii” i tak pewnie napisali w gazetach. Ale choć nie rejestrowały tego kamery, i „fotografa przy tym nie było”, czyjeś oko patrzyło tam gdzie trzeba i czyjaś pamięć zapisała na tle tego nic nieznaczącego sportowego wydarzenia – ponadczasowy incydent. Wciąż bulwersujący, bo przez dziesiątki lat nie powtórzyła się możliwość rejestracji podobnej niezawoalowanej brutalności, niedającej się wpisać w kanon akceptowalnych, zdarzających się na boiskach od czasu do czasu  nieczystych zagrywek.
  Po jednym z kontrataków Olimpii na środku pola karnego pozostał, poszkodowany w ostrym starciu, napastnik z numerem 9. Dłuższą chwilę leżał nieruchomo. Potem z trudem zmienił pozycję; siedział tyłem do bramki, nogi wyprostowane. Wyglądało to na uraz kolana, bo właśnie jego okolice  obmacywał  sobie poznaniak.
  Nie przerywano w tamtych latach gry z byle powodu, wymagano od zawodników większej niż dziś twardości, mniej liczono się z ich zdrowiem. Akcja toczyła się na połowie gości, na którą zdążyła się przenieść  nie tylko piłka, ale również prawie wszyscy zawodnicy obu drużyn - sędzia boczny stał blisko linii środkowej.
  Do siedzącego na polu karnym podszedł bramkarz  Śląska, młody Jan Tomaszewski. Rozmowy nie było słychać, ale przypuszczalnie miała ona miejsce; widać było tylko ruchy. Bramkarz  bierze „dziewiątkę” pod pachy i usiłuje go postawić na nogi, w czym kontuzjowany mu nie pomaga, a wręcz przeszkadza, podnosząc ręce i usztywniając nogi. Po chwili takiej szamotaniny, Tomaszewski  raptownie puszcza przeciwnika, oddala się nieco w stronę bramki, za chwilę wraca zdecydowanie do siedzącego i z zamachem kopie go szpicem buta w okolice nerek. Zawodnik Olimpii wygięty  w pałąk przewraca się na plecy i zwija z bólu. Na boisko, krzycząc i wymachując ubraniami  wypadają trenerzy i działacze z Poznania. Wówczas, a przecież i obecnie, była to niespotykana reakcja, świadcząca o skali wykroczenia, które ludzie z ławki rezerwowych obserwowali dokładnie, zastanawiając się zapewne nad ewentualną zmianą. Dopiero na widok trenerów i zawodników rezerwowych na płycie boiska, główny sędzia, wyraźnie zdezorientowany, przerywa grę. Następuje krótka przerwa na gorączkowe konsultacje sędziów i działaczy, i ku niezadowoleniu gości, gra potoczyła się, jak gdyby nigdy nic. Dalej w letnim tempie.
 
 
  Jan Tomaszewski stał wtedy na początku oszałamiającej kariery. Bramkarz to najbardziej eksponowana pozycja w zespole piłkarskim. On okazał się najlepszym bramkarzem w historii polskiej piłki nożnej, sporcie najbardziej popularnym, w którym konkurencja jest tak wielka, że trudno ją  porównywać z innymi kategoriami męskich rywalizacji. Udowodnił to najlepszymi wynikami w zespole narodowym – dwukrotnie był z nim w czołówce finalistów Mistrzostw Świata; potwierdził to fenomenalnymi interwencjami, broniąc np. strzał Clarka na Wembley, czy w meczu Śląsk - Polonia Bytom strzał Chojnackiego z 7 metrów, z woleja w okienko, gdzie potrzebne były nadzwyczajne umiejętności - i antycypacji gry  i odwagi realizacji  wyobrażenia w skutecznym działaniu. Do tego był potrzebny dziki instynkt. Tym Jan Tomaszewski przewyższał innych klasowych golkiperów.  Mniej ważne, że nie był bramkarzem równej formy i nie przyjął się w drużynie Legii.
  Dalszym ciągiem sukcesów, po zakończeniu gry, było zbudowanie sobie przez pana Tomaszewskiego pozycji niezależnego dziennikarza i mocnego działacza. W końcu stanął na czele Komisji Etyki.
   „Sąd zasiadł i otwarto księgi ” (Dn 7: 10).
  Opisane tu zdarzenie na Stadionie Olimpijskim, ten kilkusekundowy fragment bogatego życiorysu, to okazja tylko do porównania i zważenia tego co się dzieje na tej polskiej arenie; tego o co walczą ze sobą Dobro i Zło, tego co między heroizmem a podłością, co w bezwzględnej ocenie albo piękne albo szkaradne. Ten incydent - bandyckie  w istocie zajście, już jest darowane, w tej chwili. Nie z racji przedawnienia bynajmniej – Przewodniczący Komisji jest uniewinniony dla swych niezwykłych zasług i ze względu na konieczność życia miłosierdziem, jakie przystoi w chrześcijańskim społeczeństwie, choćby nie było traktowane jako kanon wiary a jedynie  jako obyczaj.  Zasłużył sobie na to swoją pracą. Konsekwencje wtedy wyciągnięte mogłyby przyhamować rozwój piłkarza, brak kary nie okazał się czymś złym.
  Teraz poprzeczkę swej moralności Jan Tomaszewski zawiesił znacznie wyżej. Dla dobra sprawy, którą jest usunięcie gangreny toczącej ten kraj od roku 1989, darowuje mu się z góry wszystkie inne nieetyczne postępki wyjątkiem jednego, niekoniecznie zaszłego a jedynie możliwego. Tym, co nie podlega darowaniu, co jest jak widać przestępstwem wiele gorszym od kopania leżącej ofiary, jest przynależność do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Jeśli Jan Tomaszewski nie był członkiem tej partii jest czysty, nieobciążony - może znęcać się swoimi werdyktami nad pojęciami etyka i moralność jak tylko potrafi. Jeśli jednak znalazł się w szeregach „kierowniczej siły narodu”, wtedy hola!  
  Komunistyczni uzurpatorzy mieli się ze swoją PZPR za komisje etyki dla całego narodu, który nie tyle został uciemiężony, co upodlony. Okazało się to w ciągu ostatnich kilkunastu lat, gdy większość wyborców trwała wiernie przy ciemnocie i zdradzie. Z długiej listy, tego co udziałowcy narzuconej komunistycznej władzy są winni Polsce, niech tu wystarczą tylko te dwa zarzuty podniesione przez jednych z najbardziej szlachetnych obywateli.
W środku epoki bolszewickich rządów, żyjący pod nimi a nie na emigracji, Stefan Kisielewski rzucił im w twarz, że są „dyktaturą ciemniaków”.  Była to kwestia li tylko odwagi, bo dla każdego światlejszego Polaka i dla samych adresatów, było to oczywiste, że zdanie jest prawdziwe. Na miano to zasłużyli wszyscy komuniści i ich spadkobiercy: ci posiadający jakąś szkołę i ci nieuczeni.
  Nie musiała tego pokazywać historia, wiedziała to większość przyzwoitych prostych ludzi, że wiedza ówczesnych władców – „linia marksistowsko-leninowska” była tylko pozorem i kpiną z mądrości, nie była oświeceniem, lecz sprzeniewierzeniem się jemu. Co gorsza, ciemnotę przez lata szerzono z pierwszorzędnym skutkiem w szkołach i środkach przekazu. Zatruto, okaleczono miliony osób; do tej chwili nie udaje się przywrócić równowagi moralnej, szacunku dla prawdy.
  Mentalność  zapisujących  się do PZPR za parę butów gumowych, dla jakiegoś innego przydziału, czy talonu, z żądzy władzy, tych uważających, że tylko głupi ludzie czytają książki,  dziedziczona jest przez kolejne pokolenia upychane w rozrastających się urzędach  i stacjach kontrolnych systemu. Postrzeganie w Polsce władzy dowolnego szczebla jako egoistycznej grupy dbającej przede wszystkim o swój interes, wywodzi się bezpośrednio z czasów nepotyzmu kacyków partyjnych i bezczelności  pazernych, ograniczonych udziałowców tego szwindlu. Bierze się z braku kary,  jakiegokolwiek formalnej retorsji wobec winnych  zbrodni przeciwko wolności. „P.łatni Z.drajcy P.achołki R.osji”, jak z trybuny sejmowej powiedział o nich i do nich Leszek Moczulski, rządzili i nadal rządzą Polską ubrani w inne piórka, tak samo jak dawniej obłudni, aroganccy, napasieni nieszczęściem ludzi, którym odebrali rozeznanie co dobre a co złe, na których głosy wciąż liczą, tak jak pewni są swojej bezkarności.

Napisane w roku 2005.
  • Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
  • Odsłony: 1620
St. M. Krzyśków-Marcinowski
Nazwa bloga:
Bez liczenia
Zawód:
nauczyciel

Statystyka blogera

Liczba wpisów: 258
Liczba wyświetleń: 776,917
Liczba komentarzy: 744

Ostatnie wpisy blogera

  • Pięćset plus
  • W tymczasowym szpitalu covidowym
  • Wariacje covidowe

Moje ostatnie komentarze

  • W świecie przyrody, ale nie dla katolika.
  • Mojego interlokutora - nawiązuję do rozmowy wspomnianej w moim wpisie - bardzo drażnią "dzieciory" hałasujące przy trzepaku. - Okna nie można otworzyć, a nawet przez nie popatrzeć, bo zaraz widzi się…
  • W systemie biologicznym jednostka, w tym rodzina, nie ma znaczenia - ogół, zbiorowisko, populacja, społeczństwo i procesy w nim zachodzące owszem.

Najpopularniejsze wpisy blogera

  • Niemieckie manipulacje
  • Hasło "Żydokomuna" w Wikipedii
  • Ekspres Poznań - Wrocław

Ostatnio komentowane

  • St. M. Krzyśków-Marcinowski, W świecie przyrody, ale nie dla katolika.
  • Jabe, Jednostka niczym, jednostka bzdurą.
  • St. M. Krzyśków-Marcinowski, Mojego interlokutora - nawiązuję do rozmowy wspomnianej w moim wpisie - bardzo drażnią "dzieciory" hałasujące przy trzepaku. - Okna nie można otworzyć, a nawet przez nie popatrzeć, bo zaraz widzi się…

Wszystkie prawa zastrzeżone © 2008 - 2025, naszeblogi.pl

Strefa Wolnego Słowa: niezalezna.pl | gazetapolska.pl | panstwo.net | vod.gazetapolska.pl | naszeblogi.pl | gpcodziennie.pl | tvrepublika.pl | albicla.com

Nasza strona używa cookies czyli po polsku ciasteczek. Do czego są one potrzebne może Pan/i dowiedzieć się tu. Korzystając ze strony wyraża Pan/i zgodę na używanie ciasteczek (cookies), zgodnie z aktualnymi ustawieniami Pana/i przeglądarki. Jeśli chce Pan/i, może Pan/i zmienić ustawienia w swojej przeglądarce tak aby nie pobierała ona ciasteczek. | Polityka Prywatności

Footer

  • Kontakt
  • Nasze zasady
  • Ciasteczka "cookies"
  • Polityka prywatności