Po katastrofie powodziowej może rzeczywiście grozić nam zaciśnięcie pasa gdyż trzeba będzie z jednej strony likwidować jej skutki z drugiej zaś dokonywać pośpiesznie nakładów na zabezpieczenie się na przyszłość. W 1997 roku bowiem poprzestano na stwierdzeniu zagorzałego stronnika Komorowskiego – Cimoszewicza że kto się nie ubezpieczył niech sam ponosi tego skutki [przy okazji można pogratulować takiego stronnika].
Dziś jest to już niemożliwe, tym bardziej że powodzie „stulecia” przychodzą do nas znacznie częściej niż wskazywałyby na to wszelkie statystyki.
Dodatkowe nakłady muszą być poniesione w warunkach oczywistego z powodu powodzi spadku produkcji nie tylko rolnej.
Jest zatem powód do szczególnej mobilizacji naszego potencjału gospodarczego, ażeby sprostać zadaniom bez potrzeby obniżania i tak już niskiej stopy życiowej Polaków, ale jaki jest stan naszej gospodarki? Na to pytanie powinien odpowiedzieć rząd a szczególnie jego podstawowe źródło informacji czyli GUS. Rzeczywiście w końcu maja GUS przestawił ogólny stan sytuacji społeczno gospodarczej Polski w pierwszych czterech miesiącach 2010 roku. Niestety obraz naszej gospodarki nie przystaje do potrzeb wynikających nie tylko z tytułu klęski żywiołowej ale nawet do normalnego rozwoju kraju. Okazuje się bowiem że w ciągu czterech miesięcy 2010 roku produkcja sprzedana przemysłu wprawdzie była wyższa aniżeli w porównywalnym okresie ubiegłego roku ale niższa od osiągniętej w roku 2008 [wskaźnik 109,9 do 114, 4 w stosunku do średniej wartości].
Zdecydowanie spadła sprzedaż detaliczna wskaźnik– 96,0 w stosunku do 101,2 w 2009 i 114,6 w 2008. Wzrosło natomiast bezrobocie osiągając 12,3 % przy 10,9 % w 2009 i 103 % w 2008. Najgroźniejszy jest jednak wskaźnik 24,6 % bezrobocia wśród młodych ludzi, którzy w tej sytuacji nie mają innego wyjścia jak tylko kontynuowanie procesu ucieczki z Polski powiększając już i tak przeszło dwumilionową masę zarobkowej emigracji. Czym to grozi Polsce nie trudno sobie wyobrazić.
Z wyrywkowych i niekompletnych informacji GUS możemy jednak zorientować się że sytuacja ekonomiczna polskiego rolnictwa jest zatrważająco zła. Ceny skupu spadły bowiem we wszystkich podstawowych produktach rolnych. Najgroźniej wygląda to w skupie mleka w którym w roku 2008 płacono 1,08 zł. za litr, a obecnie 1,01 zł. i to przy wzroście cen środków produkcji. W skupie żywca wieprzowego w tym samym okresie cena spadła z 3,63 zł./kg do 3,57 zł. w drobiu z 3,40 do 3,27 itd. Ciekawe, ale w tym samym czasie ceny detaliczne tych artykułów nie tylko że nie spadły, ale nawet wykazały wzrost. Już w tej chwili obserwuje się groźne objawy skutków tej sytuacji chociażby w postaci spadku pogłowia trzody z 19 mln sztuk do zaledwie 14 mln. Co na to wszystko ma do powiedzenia odpowiedzialny za gospodarkę kandydujący na prezydenta etatowy „rolnik” i wicepremier obecnego rządu?
Równie źle wygląda sytuacja w budownictwie mieszkaniowym które oddało do użytku w pierwszych czterech miesiącach tego roku 43.400 mieszkań czyli aż o 19,7 % mniej aniżeli w ubiegłym roku. Pogłębia się zatem ciągle odziedziczony jeszcze po PRL deficyt mieszkań sięgający już około 2 milionów.
Relatywnie nienajgorzej przedstawia się sytuacja w handlu zagranicznym, wprawdzie ciągle notujemy ujemne saldo obrotów ale z tendencją do zmniejszania się w liczbach bezwzględnych. Niekorzystna dla Polski jednak jest struktura naszych obrotów zagranicznych, ciągle jesteśmy uzależnieni od Niemiec [25,8 % naszego eksportu, w porównaniu z następną Wk.Brytanią – 6,8 %], podobnie jest z importem – 21,3 % Niemcy przy następnych Chinach – 9,6 %.
Swoją dość szczupłą rzeczowo, ale rozbudowaną wskaźnikowo informację GUS konkluduje „świadectwem ubóstwa” Polaków wykazując że ubóstwem relatywnym [?] czyli dochodami poniżej 1.709 zł. miesięcznie na czteroosobową rodzinę objęte było w 2009 roku 6,5 mln. osób, ustawowym [dochód poniżej 1.404 zł.] 3,1 mln osób i skrajnym -2,1 mln osób. Przy okazji można tylko zdać pytanie w jaki sposób zostało wyliczone że czteroosobowa rodzina może się utrzymać za 1.400 zł. miesięcznie? Ponadto uzyskaliśmy pokrzepiającą wiadomość że relatywne ubóstwo w Polsce obejmuje 17% ludności, w Niemczech 15 %, Hiszpanii 20 %, we Włoszech 19 % i Wk.Brytanii 19 %. Jest to o tyle ciekawe że przeciętnie dochód narodowy w przeliczeniu na jednego mieszkańca jest w tych krajach dwukrotnie wyższy aniżeli w Polsce. Mamy zatem do czynienia z typowym triumfem statystyki nad zdrowym rozsądkiem w której to dyscyplinie GUS ma wyjątkowe osiągnięcia jeszcze z czasów PRL. Byłoby znacznie lepiej gdyby GUS zamiast żonglerki cyfrowej zajął się sprawą wyliczenia konkretnego „minimum socjalnego” które w krajach cywilizowanych służy za podstawę do określania minimalnego poziomu zarobków, emerytur, rent itd.
W sumie obraz jest zatrważający nie tylko swoim rzeczowym wyrazem, ale przede wszystkim brakiem jakichkolwiek przejawów działań rządu w kierunku zmiany sytuacji i chociażby nakreślenia perspektyw w kierunku pozytywnych zmian. Wprawdzie niektórzy optymiści stwierdzają że ten okręt gospodarki nie tylko polskiej ale całej UE dryfuje nie na skały ale tylko na mieliznę, jest to jednak niewielkie pocieszenie, a wyliczanie przez usłużnych „biegłych” 2,5 % wzrostu gospodarczego w bieżącym roku nie ma najmniejszego sensu oprócz oczywiście osławionej „propagandy sukcesu”.
Mamy ogromne zaległości cywilizacyjne, brakuje nam dobrych dróg, nie mówiąc już o autostradach, nasza komunikacja kolejowa ma zaległości kilkudziesięcioletnie i, co gorsze zamiast postępu, wykazuje wyraźny regres, niedostatki sieci wodno kanalizacyjnej idą w parze z brakami w innych dziedzinach infrastruktury cywilizacyjnej. Ostatnie powodzie wykazały kolosalne zaniedbania w gospodarce wodnej, równocześnie zalegamy z odpowiednim wyposażeniem miast i osiedli w podstawowe usługi komunalne.
Przy tym wszystkim zamiast skierować wszystkie dyspozycyjne siły w nadrabianie zaległości od wielu lat prowadzona jest w Polsce akcja ograniczania zatrudnienia we wszystkich dziedzinach poza biurokracją która wykazuje coroczny imponujący przyrost tak że mamy już przeszło milion dwieście tysięcy zatrudnionych na różnych szczeblach administracji [okrągło dziesięć razy więcej niż przed wojną].
Pomoc unijna w nadrabianiu zaległości ma znaczenie czysto symboliczne, to my sami mobilizując wszelkie siły powinniśmy dokonać zasadniczego „skoku” w rozwoju, ale jak dotąd nikomu nawet nie przyszło do głowy ażeby podjąć się takiego zadania choćby nawet w ograniczonym wymiarze.
Nasz postęp cywilizacyjny nie może być dokonany na zasadzie pomnażania długu publicznego jak to ma miejsce obecnie dla celów wyłącznie wegetatywnych, ale musi być związany z przyśpieszonym tempem rozwoju gospodarki szczególnie w kierunkach gwarantujących największy przyrost dochodu narodowego czyli w dziedzinie produkcji eksportowej i budownictwie, szczególnie w budownictwie mieszkaniowym. Wzrost dochodu narodowego powinien zapewnić środki niezbędne dla podniesienia poziomu naszego życia i dorównania pod względem cywilizacyjnym do czołowej grupy krajów europejskich.