W tym roku założyła gniazdo pod dachem, na tarasie. Cierpliwie znosiła naszą codzienność, przetrwała przenikliwe zimno, wiatr targający pracowicie naniesionymi gałązkami i tumany deszczu, przed którymi okap nie był żadna ochroną.
Chwilami myśleliśmy, że ma dość, że porzuciła gniazdo przerażona hałaśliwością ludzkich spraw, ale ona zawsze wracała, przynosząc zamkniętym w skorupkach dzieciom zapach wolności.
Któregoś dnia zobaczyliśmy pod jej skrzydłami łebki maleństw, które właśnie sprowadziła na świat. Rosły na naszych oczach, ufne i coraz piękniejsze , aż nadszedł ten dzień, w którym postanowiły wzlecieć w niebo.
Ich pierwszy wspólny lot zakończył się na trawniku w szczycie domu. Zostały po nich tylko strzępki piór, rozrzucone w rozpaczliwej walce.
Synogarlica woła tak, że serce pęka. Lata wokół domu, siada na parapetach, bez lęku zagląda w oczy ludziom, jakby pytała „co zrobiliście z moimi dziećmi??”
A myśmy nic nie zrobili.
Nie dopilnowaliśmy tylko psa.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2349
Tak piękne, jak Pani. Tak smutne, jak ja.