Motto muzyczne: http://www.youtube.com/watch?v=gKPE_CFeqGw&NR
Pijarowcy Tuska ogłosili nasz remis z Grecją oszałamiającym sukcesem polskiej jedenastki, której media mainstreamowe wróżyły mistrzostwo Europy.
Przed chwilą Niemcy roznieśli Greków strzelając im na pełnym luzie cztery bramki.
Na widowni, w dalszych rzędach, uniżony premier Tusk przycupnął jak myszka pod miotłą w cieniu pani kanclerz Merkel, która nie dała mu się dzisiaj poklepać po plecach w świetle kamer.
Ordung muss sein! Tak się robi globalną politykę! Bo to była tylko przygrywka do Unii Zjednoczonej Europy ze stolicą w Berlinie.
Na tym właśnie polega różnica między Świętami Bożego Narodzenia a Świętami Wielkiej Nocy.
I to by było na tyle, jaki zwykł mawiać nieodżałowany profesor.
Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)
Patrz również:
http://salonowcy.salon24.pl/428859,mial-jednak-racje-sp-profesor-jan-tadeusz-stanislawski
http://www.youtube.com/watch?feature=endscreen&v=KwZDX26Gt9s&NR=1
http://salonowcy.salon24.pl/428257,polacy-nie-idzcie-ta-droga
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 4197
Pozdrawiam serdecznie,
Krzysztof Pasierbiewicz
Krzysztof Pasierbiewicz
Pozdrawiam serdecznie,
Krzysztof Pasierbiewicz
"Wracajac do meczow kiedys wiedzialem ze jest wygrana, remis, porazka. Teraz dowiaduje sie ze jest wygrany remis, porazka z moralnym zwyciestwem :):):) coz, dostaje czasem BULU glowy sluchajac dzisiejszych wiadomosci...".
Odpowiadam:
Odpowiem Panu fragmentem z mojej powieści pt. „Magia namiętności”, którą w zeszłym roku wydały „ARCANA”. Zaznaczam, że powieść oparta jest na wydarzeniach autentycznych. W latach siedemdziesiątych piękna Polka wyjeżdża z belgijskim dyplomatą do Brazylii gdzie się zderza z etosem pozytywnego myślenia i poprawności politycznej, cytuję:
Wczesnym rankiem Bernard jak zwykle pojechał do Ambasady.
Ewa kończyła z dzieciakami śniadanie w ogrodowym patio.
– Bom Dia! – rozległo się chóralne powitanie.
Do ogrodu wchodziła właśnie grupa czarnoskórych mężczyzn, taszczących ogrodowe narzędzia.
– To nasi ogrodnicy – wyjaśniła Lusesita, kalecząc angielski. – Pedro zajmuje się sprawdzaniem, czy do basenu nie wlazły nocą jakieś gady, a także wyławianiem liści – wskazała najwyższego, z długą tyczką w dłoni. – Jesus pielęgnuje trawy niskie – poklepała po plecach kurdupla z sekatorem. – Palladino podcina trawy wysokie – spojrzała w kierunku wspartego o drabinę wyrośniętego chudzielca. – Diego zajmuje się kwiatami – uśmiechnęła się do rubasznego grubasa. – A Mario....
– Dosyć! Już dosyć! Bo i tak nie spamiętam – złapała się za głowę Ewa.
Słońce wspinało się coraz wyżej i zaczynało się robić upalnie.
Dryblas coś meldował po portugalsku.
– O co chodzi? – zapytała Ewa.
– Pedro mówi, że przeglądnął basen i można się kąpać.
– Huraaa! – uradowały się dzieci.
– Proszę nie wchodzić beze mnie do wody! – napomniała Ewa. – Jak tylko się przebiorę, poływamy razem.
Pływała do utraty sił, nie spuszczając oka z dzieci. W końcu znudzona monotonnym pokonywaniem basenu wte i wewte, przysiadła na brzegu, przyglądając się rozbawionym brzdącom. Nie była do końca pewna, czy Pedro wystarczająco spenetrował basen.
– Chryste! Ale nuda! – westchnęła, i znów wskoczyła do wody.
Próbowała się opalać, lecz słońce prażyło zbyt mocno.
Znowu dała nurka.
Pływam jak foka w zoo – pomyślała ze złością.
– Hello! Hello! Good morning! – piały, szczerząc zęby sąsiadki, żony dyplomatów, które, zgodnie z obietnicą, przyszły pograć w kometkę.
– Good morning Mary! Good morning Kate! – ucieszyła się gospodyni.
– Jak się czujesz? – zapytały chórem.
– Strasznie mi się nudzi – wyznała szczerze Ewa. – A wy?
– Wspaniale! – zaszczebiotała Mary. – Fantastycznie! – zapiszczała infantylnym głosikiem Kate.
Nestor przyniósł rakietki i rozciągnął siatkę w zacienionej części ogrodu.
– Piękny dzień! Nieprawdaż? – spytały sąsiadki chórem.
– Tak, ale straszny upał! – zgasiła je Ewa.
Boisko było gotowe do gry. Sąsiadki grały przeciw pani domu.
Mary zaserwowała tak beznadziejnie, że lotka ledwie, co przeleciała za siatkę.
– Wow!!! Ależ fantastyczne uderzenie! – zapiała z podziwu Kate.
– Jeśli to był dobry serw, to ja jestem mistrzynią Wimbledonu – pomyślała Ewa.
Po serwisie pani domu, lotkę odbiła pokracznie Kate.
– Wow!!! Super!!! Cóż za fenomenalny return! – zachwyciła się Mary.
No nie! Odbiła jak ostatnia łajza, a tamta ją chwali!
Po krótkiej wymianie Kate wpakowała lotkę w siatkę.
– Prawie idealnie! Cudowne zagranie! – Mary znowu chwaliła partnerkę.
To chyba jakieś kretynki!, mruknęła do siebie pod nosem Ewa i celowo zepsuła serwis.
– Wow!!! Kapitalnie!!! Prawie as! – wykrzyknęły chórem sąsiadki.
Gdy po raz któryś z rzędu, po ewidentnym błędzie, zapiały z zachwytu, Ewę ogarnęła furia.
Jak jeszcze raz wpadną w podziw po jakimś szmatławym zagraniu, to mnie krew zaleje i powiem tym dziumdziom, co o nich myślę! – przygryzła ze złości wargi.
Kate wywaliła lotkę na dwumetrowy aut.
– Ależ cudowne zagranie po linii!!! Prawie boisko! – cmoknęła z uznaniem Mary.
Ewa nie wytrzymała:
– Jak to fenomenalne? Przecież to był ewidentny aut!
Sąsiadki spojrzały wymownie po sobie, zgorszone jej reakcją.
– Ewa! No, może był aut! Ale jakie uderzenie! Pamiętaj! Zawsze trzeba myśleć pozytywnie! – tłumaczyły jedna przez drugą.
Nie wiem! Być może przesadzam! Ale to jakieś kompletne przygłupy – pomyślała Ewa, składając się do serwisu.
Grały jeszcze z dziesięć minut i w tym czasie padło więcej pochwał, wyrazów podziwu, uznania, olśnienia i fascynacji niż na wimbledonie.
– Fantastycznie sobie pograłyśmy, nieprawdaż?! – uznały zgodnie rozanielone sąsiadki, odsłaniając zęby w hollywoodzkim uśmiechu.
Ewa zbyła je milczeniem, pomyślawszy skrycie: Jeśli mam z nimi grywać, co rano, to chyba poproszę Bernarda by mi kupił bilet powrotny do Polski.
– Bay, bay, darling! Jutro znów zagramy! – trajkotały na odchodnym..., koniec cytatu.
Tak było w Brazylii w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. A teraz den debilizm przywędrował do Polski.
Dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz