
Od czasu „Czarnego czwartku” Krauzego w kinie polskim nic się nie działo. To znaczy działy się gnioty z głównym udziałem Macieja Stuhra, który gdyby nazywał się Kowalski nie zagrałby nawet w podłym teatrze w Koziej Wólce.
Ale wracając do „Czarnego czwartku”, to wreszcie mamy film na miarę Krauzego. Jest to „80 milionów” Waldemara Krzystka. Fabuła oparta jest na autentycznych wydarzeniach - 3 grudnia 1981działacze dolnośląskiej Solidarności, przewidując wprowadzenie przez władze PRL stanu wyjątkowego, pobierają ze związkowego konta we wrocławskim banku 80 milionów złotych. Ale ta akcja jest jakby w tle. Ponieważ na plan pierwszy wychodzi działalność SB. Jestem w szoku! Jak bardzo Solidarność była inwigilowana, rozpracowywana. Najbliższy kumpel okazywał się SBekiem! Przed oczami mamy reżim pokazany od środka, który gnębi działaczy legalnej Solidarności. I wreszcie przypomniano jak ważna była rola Kościoła w walce z PRLem. Świetna lekcja historii. Brawo za scenariusz! Na szczególną uwagę zasługuje też aktor Piotr Głowacki w roli kapitana SB. Zagrał koncertowo – bez krzykliwości, ale mocno i sugestywnie. Ten młody aktor gra bez kompleksów, przyćmiewając tak znakomitych aktorów jak Stroiński, Frycz czy Ferency.
Film nie ma ciągu dalszego. Czyli nie opowiada dalszej historii tych 80 milionów. Ciekawe – co się stało z tą forsą? Na to pytanie może odpowie kierowca autobusu Władysław Frasyniuk?
„80 milionów” jest polskim kandydatem do Oscarów 2013. Uważam, że Oscara nie będzie – jakie jury takie Oscary (obym się myliła).
pozdrawiam Noworocznie