W ośrodkach opiniotwórczych III RP trwają gorączkowe poszukiwania dobrych argumentów za dwudniowymi wyborami. Jak dotąd dominują uzasadnienia raczej błahe i wewnętrznie sprzeczne, żeby nie powiedzieć: wykluczające się wzajemnie. Jeśli chodzi o niekonsekwencję, to przodownikiem jest premier Donald Tusk, który wysforował się już tak dalece przed resztę, że doścignąć go niełatwo.
Na piątkowej konferencji prasowej w Gdańsku podzielił się swoimi przemyśleniami, że gdyby nie dwudniowe referendum, to byśmy nie weszli do Unii Europejskiej, pomimo że 80 procent Polaków chciało, żebyśmy weszli, ale nie mogli w ciągu jednego dnia zagłosować, więc byśmy nie weszli, a dzięki dwudniowym wyborom jednak weszliśmy.
Każdy, kto chociaż troszeczkę zna premiera, już teraz może się domyślić, że w następnym zdaniu z wdziękiem celebryty i bez mrugnięcia okiem sobie zaprzeczył. Opowiedział mianowicie o swojej intuicji, która zaszemrała mu w duchu, że dwudniowe wybory nie mają żadnego wpływu na wyniki w sensie, kto ile dostanie głosów, natomiast frekwencja będzie większa. Zatem teraz powinniśmy według premiera mieć dwudniowe wybory parlamentarne, chociaż sam twierdzi, że frekwencja nie ma wpływu na wynik. Być może premier sądzi, że dzięki frekwencji znowu gdzieś wejdziemy, jednak szczegółowej lokalizacji nie ujawnił.
Trzeba mimo wszystko oddać sprawiedliwość innym opiniotwórczym ośrodkom, że nie zasypują gruszek w popiele i w umiejętności sprowadzania do absurdu najprostszych kwestii usiłują dorównać premierowi. Wśród mediów na czoło wysuwa się Gazeta Wyborcza, która w tym celu zaangażowała aż całą koalicję organizacji pozarządowych „Masz głos, masz wybór” w osobie koordynatorki tej zbieraniny, Joanny Załuskiej. Opłaciło się Gazecie, bo jej rozmówczyni poszła na całość, co nie dziwota, bo nie po to organizacje pozarządowe biorą pieniądze również od rządu, żeby się krępować, gdy w grę wchodzi racja tegoż rządu.
Pani Joanna nie jest wcale gorsza od Tuska w tym sensie, że zaprzecza sobie z tą samą skwapliwością i szybkością, jaka prezentuje premier i już wkrótce może zagrozić jego niekwestionowanemu przodownictwu w tej dziedzinie. Szkoda, że nie ma już audycji satyrycznej „Dialogi na cztery nogi”, bo ta kobieta naprawdę się marnuje w organizacjach pozarządowych.
W jednym zdaniu z powagą godną sędziwego profesora socjologii oświadcza, że „nie ma badań, które by potwierdzały, że wysoka frekwencja służy jakiejś partii politycznej. To tylko intuicja, opinie niektórych polityków i publicystów”. Po czym dosłownie następnym tchem mówi, że są badania, które jej organizacja robiła i które wykazały, że spośród tych, których udało nam się przekonać do głosowania, 37 proc. zagłosowało na PiS, a zwolenników Platformy zareagowało na tę akcję ok. 50 procent.
Tak więc widzimy, że w kwestii uzasadnienia dwudniowych wyborów nie ma na razie przełomowego wynalazku, który mógłby dotrzeć nie tylko do idiotów. Natomiast powstaje całkiem nowy problem, bo z powyższych wypowiedzi wynika, że frekwencja nie ma żadnego wpływu na wynik wyborów, a zatem rodzi się pytanie, po co w ogóle zabiegać o frekwencję? Komu na tym ma zależeć, skoro to nic nie zmienia? Wydawałoby się, że właśnie premier Tusk powinien wyjaśnić zakręconemu narodowi, na czym w takim razie polega rzekomo dobroczynny wpływ frekwencji na demokrację, skoro nijak ma się rezultatu głosowania?
Niestety, premier nie tylko nie oświeca narodu, a wręcz sam wyraża pragnienie, żeby jego oświecić w tej materii - chciałby spotkać osobę, która uważa, że im większa frekwencja, tym mniejsza demokracja. Zatem jako spolegliwy obywatel postanowiłem pomóc premierowi wyjść z domu niewoli jego intelektu i podsunąć mu pomysł, jak rozwiać dręczące wątpliwości w tej konkretnej kwestii.
Otóż taką osobę i to niejedną premier niechybnie spotka w Wałbrzychu. Powinien koniecznie odwiedzić Wałbrzych. Oczywiście w tym celu musi odpuścić sobie jeden weekend w Sopocie albo po prostu wyjątkowo zacząć go później, jak to robią normalni ludzie, w piątek zamiast w czwartek. W mieście Wałbrzychu bowiem aż się roi od członków Platformy Obywatelskiej, którzy za pomocą różnych fantów nakłonili do głosowania ludzi, którzy w innym przypadku nie poszliby do urn wyborczych. W ten sposób wydatnie zwiększyli frekwencję wyborczą, a sąd uznał, że ten proceder właśnie zmniejszył demokrację.
Zatem premier Donald Tusk będzie miał z pierwszej ręki wyjaśnienie fenomenu ”im większa frekwencja, tym mniejsza demokracja”. Mało tego, dostanie od trzeciej władzy urzędowe potwierdzenie tego zjawiska na piśmie, że to jest autorski patent jego partii. Podróże bardzo kształcą.
http://niezalezna.pl/105…
http://wyborcza.pl/1,755…
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3277
Pozdrawiam:)
Nie, ja tylko usiłuję powiedzieć, że sukcesu PO nie da się wytłumaczyć bez przeanalizowania sprawy Wałbrzycha.
Pozdrawiam
Sorry, to nierealne.
Pozdrawiam
Dwudniowe wybory zostały przez Tuska wymyślone, żeby wałbrzyski proceder upowszechnić, żeby stał się normą.
Pozdrawiam
Pozdrawiam:)