Tolkien wymyślił pierścień, pierścień, którego właściciel nie mógł się wyrzec, który dawał władzę, który jednocześnie pochłaniał tego, kto go miał. Ten pierścień był zwieńczeniem wszelkiej władzy i potęgi. Być może w dzisiejszych czasach moglibyśmy przyporządkować temu pierścieniowi jakiś proces, funkcję, zjawisko. Może zakłada go każdy człowiek, no... niemal każdy. I gdy tylko założy świat wokół niego się zmienia, to znaczy wpada w inny świat. I już tam jest.
Tym pierścieniem jest ruch kciuka po ekranie komórki, albo palca wskazującego po kółku myszki. Tylko tyle i aż tyle. Niczego innego nie trzeba, żeby zostać władcą świata, jak to, co się wiąże z kontrolą nad następstwami tego prymitywnego, banalnego i "nic nie znaczącego gestu". A jednak - nie możemy przestać. Dzień po dniu, tydzień po tygodniu, nie możemy się oderwać od tego "pierścienia", bo ile razy przesuniemy palcem, tyle razy staje się fajnie, ciekawie, groźnie, interesująco, skandalicznie, dostojnie. I jeszcze raz, i jeszcze raz.
Czytałem relację pewnego pana, który z racji tworzonych przez niego treści wydaje się osobą o wysokim poziomie intelektu i zrozumienia świata, jak próbował przebić się z pewną swoją ideą, czy to w postaci dłuższego eseju, czy to w postaci książki na jakiekolwiek szersze wody. Dotrzeć do ludzi. I w końcu doszedł do wniosku, że to było łatwiejsze kiedyś, kiedy nie mógł wcale opublikować tego na swojej stronie internetowej, aniżeli teraz, kiedy może. No ale skoro możesz, to w czym problem? To właśnie jest wolność słowa, że możesz mówić co chcesz! Tyle, że to nieprawda, że jak zwykle diabeł siedzi w szczegółach, bo w wolności słowa, wcale nie chodzi o to, czy możesz, czy nie możesz mówić lub wyrażać pewnych treści. Chodzi w tej wolności o coś innego, o twoją zdolność do komunikowania ludziom tego, co masz do powiedzenia. Bo przecież w swojej toalecie, w pustym lesie i tak dalej, masz zawsze wolność słowa. Możesz mówić, co popadnie, co chcesz, choć coraz mniej chcemy, bo jaki to ma sens, bo w środku nas, coraz mniej jest do powiedzenia, bo wszystko jakieś staje się bez sensu, bo słowa więdną, tracą na wartości i materialności.
Więc w wolności słowa chodzi o komunikację z innymi, a nie o wypowiadanie czy emisję treści. Jeśli nie ma nikogo, lub jest to zgoła minimalistyczna liczba tych, co posłuchają, jeśli to co mamy do powiedzenia nie napotka na uszy, to po co mówić? Mówić - nikt ci nie zabrania, ale słuchać... słuchać ciebie nikt nie zechce, bo przesuwa palcem po ekranie, bo władcą tego, co trafia do człowieka, jest ten kto jest po drugiej stronie tego ekranu, kto decyduje jakie treści ty widzisz. Ty nie decydujesz, na co patrzysz i czego słuchasz. Tylko tak ci się wydaje. W rzeczywistości spora, czasem lwia część tego pochodzi od kogoś innego. Od Marka, od Leona czy Elona, od dziesiątek, setek innych. Pytanie jakie oni mają względem Ciebie nastawienie i intencje? Czy chcą dla ciebie dobrze? Czy może dla siebie, a dla ciebie jakby to tak delikatnie ująć, mają inne plany?
Więc o wszystkim decydują tak zwane zasiegi. A zasięgi robi się na parę sposobów. Raz można je kupić. Dwa należy szokować i ekscytować. Trzy trzeba znaleźć poparcie władców zasięgów. Inaczej, z żadną treścią się człowiek nigdzie nie przebije, bo precyzyjne działania inżynierów społecznych, sprawnie kanalizują takie przekazy w nicości, w dead end, w ciasnych uliczkach bez wyjścia. A przeciętny człowiek przesuwa dalej palcem po ekranie. I jeszcze raz. I jeszcze raz. Co nowego?
Gdyby ludzie nie oddawali swojej uwagi i świadomości tym, którym je oddają poprzez przeglądanie karmników (z ang. feed) świadomości, będących serwisami, stronami, kanałami "społecznościowymi", gdyby sami decydowali: ja chcę teraz czytać Kowalskiego albo Smitha, albo jeszcze kogoś lub coś innego. Gdy człowiek brał do ręki starą gazetę to miał przed sobą płachtę sporych rozmiarów i wzrokiem obejmował kilka, kilkanaście tematów, tekstów, autorów. Przerzucenie stron trwało sekundy i wybierał - co czyta. Teraz nie ma zmiłuj, po kolei do twojej świadomości trafiają odzywki polubionych osób. Trafiają, ale wtedy, gdy dysponent Mark, Leon czy Inny uzna, że powinny trafiać, a jak uzna, że nie powinny, to żadna z osób, która kiedyś polubiła twoje myśli już się o tym, co masz do powiedzenia - nie dowie. Bo przesuwa kciukiem. Bo lawina informacji jest tak duża, że nie sposób nawet zauważyć, czy gościu albo pani coś tam opublikowała. Ale oprócz kąsków, jakie w ludzi wrzucają dysponenci karników, redaktorzy stron, ląduje w Tobie cała masa syfu, który również dlatego, że jest syfem, jest ci przedstawiany, żebyś się oburzył, wkurzył, zareagował. Żebyś się usyfił. Żebyś zszedł nieco niżej, na nie tak już wyszukany poziom. Żebyś przestał myśleć, bo jest 345 wiadomości do zapoznania się jeszcze dzisiaj, więc nie masz już ani czasu, ani siły, ani energii na nic co nie jest aktywnością związaną z pierścieniem Saurona, to jest otwieraniem swojej świadomości na kolorowy gnój lejący się do twojej głowy z każdym ruchem twojego palca.
To jest przyjemne. Nie ma co ukrywać. Narkotyki też są przyjemne. Też nie ma co ukrywać. To co się ukrywa, to długofalowe konsekwencje osobiste i społeczne. O... o tym, to już ani mru, mru,, bo nie ma czasu. Bo ten polityk, bo ojczyzna, bo ... niekończąca się procesja zaczepek, obrzydliwości, śmieszności i ciekawostek.
Więc ludzie są literalnie pół-zahipnotyzowani i spędzają w karmiku swoim godziny każdego dnia. Za każdym razem wchodząc w "lepszy świat", gdzie wszystko takie pociągające, ciekawe. Więc ustaje wszelka forma realnej komunikacji, wszystkie kanały mogące realnie wpływać na ludzi są zamknięte i kontrolowane. Wprowadzony w trans tłum się budzi, idzie do pracy - jak ją ma, pije piwo albo herbatę, wlepia gały w kolorowy ekran, zasypia z bólem, bo ten syf zostawia w człowieku ból, który zalecza następna porcja przyjemnych nieczystości, coś jak klin z wódki na kaca.
Ten kto ma kontrolę nad tym, co ląduje w ludziach ma kontrolę nad światem. Ale ta kontrola nie bierze się i nie wzięła się znikąd. Wręczyli mu tę kontrolę sami ludzi. Dla własnej wygody. Dla własnej przyjemności. Stając się pół-zombie, szamocąc się z innymi na komendę. Nawet ginąc czasami, nieświadomi niczego, co się dzieje. Coraz bardziej niezdolni do komunikowania się ludzkiego, prawdziwego, normalnego. Coraz bardziej sformatowani, umniejszeni, uprymitywnieni, zdziecinnieni, agresywni i sfrustrowani.
I nikt, nic nie może zrobić, bo jeśli chcesz coś zmienić, to tak naprawdę masz przeciw sobie tłum. Większość. Większość ma racje. Większość tak chce. Większość jest bogiem, dlatego ten bóg jest tak bezwzględnie obrabiany przez kapłanów chciwości.
Wolność słowa i myśli umiera. Nie dlatego, że ktoś jej zabrania, tylko dlatego, że ludzie tego nie chcą. Chcą jeszcze trochę podniety, jeszcze trochę szarpania, chcą założyć na chwilę pierścień Saurona i poczuć, więc... sięgają po komórkę, potrząśnięcie lub przycisk, ekran się rozjaśnia i wreszcie można... - nie być. Boże, jaka to ulga.
"Co czytasz książę? Słowa,słowa,słowa"---cytat pewnego poety.
Ty też wstawiasz tu słowa,słowa,słowa,ale że nie jesteś poetą...to są tylko słowa!!
Jest pewna nadzieja w AI. Otóż Musk zapowiada drastyczne zmiany na X — zamiast dotychczasowych algorytmów i heurystyk promujących najgorszy badziew, ma tym zająć się Grok i oceniać wpisy merytorycznie. Tak sam Grok o tym mówi: (https://x.com/grok/status/1989642323924533694)
"Elon Musk planuje zastąpić heurystyki algorytmu X systemem opartym na Grok, który analizuje każdy post i wideo (ponad 100 mln dziennie), dopasowując treści do rzeczywistych zainteresowań użytkowników. Zmiany obejmują usunięcie biasów faworyzujących duże konta, co zwiększy widoczność nowych twórców i poprawi jakość rekomendacji. Gdy Grok przejmie selekcję, priorytetem stanie się prawdomówność oraz użyteczność, minimalizując promocję niskowartościowego kontentu – użytkownicy zyskają opcję dostosowania feedu bezpośrednio przez zapytania do mnie."