Z pozoru spektrum medialne oszałamia różnorodnością, zarówno form przekazu, jak i liczbą nośników. Tymczasem coraz częściej owo bogactwo przypomina mi sklep wędliniarski oferujący wyłącznie kaszanę w rozmai tych flakach. W wersji dla estetów mogę zamienić trywialną zagrychę na globalną potiomkinowską wioskę, która za fasadą blichtru skrywa jedną, monstrualną gazetkę ścienną klasy tej ze szkoły w Zapiecku, Taplarach czy w modelowej placówce wedle sznytu MEN, z tęczowymi piątkami oraz stuprocentową frekwencją na lekcjach edukacji zdrowotnej i ety ki.
Wystukawszy powyższy akapit wstrzymałem wenę, by oszacować czy popadam w paranoję czy twórczo rozwijam myśl Herberta McLuhana, że świat to globalna wioska. Krakowskim targiem wybrałem wariant pośredni, utrzymany w ryzach logicznego wywodu, lecz pozwalający na snucie teorii spiskowych, mnożenie paradoksów, szarganie świętości, podważanie dogmatów, wciskanie kitu, odkrywanie Ameryki, i takie tam chwyty retoryczne.
Zacznę zatem od odkrywczej tezy, że przerost formy nad treścią, jako znak czasów, osiągnął stan krytyczny. Służę garścią egzemplifikacji zaczerpniętych losowo z dorobku ludzkości. Współczesny oręż ewaluował od czasów maczug i mieczy w arsenał zdolny w tri miga unicestwić nasz gatunek. Ale mentalnie pozostajemy na poziomie jaskiniowców żądnych skalpów swych wrogów. A o wrogów nie trudno, zwłaszcza w sąsiedztwie. Izrael kontra palestyński Hamas, Rosja kontra Ukraina, Indie kontra Pakistan, Kurdowie bez ojczyzny kontra Turcja, że o afrykańskim kotle nie wspomnę. Do tego bardziej cywilizowane sugestie zmiany granic, Katalonia kontra Hiszpania, Szkocja kontra Wielka Brytania, USA kontra Dania w targach o Grenlandię czy apetyt prezydenta Trumpa na Kanadę.
Nie unikałbym też ambicji Ruchu Autonomii Śląska, dzielnicy, która w Drugiej Rzeczpospolitej miała własny parlament. Tylko wówczas nie istniała Unia Europejska sprzyjająca tworzeniu landów, wróć, regionów wypierających tradycyjne państwa. Niegdyś, w wynaturzonej formie taki twór nosił nazwę Trzeciej Rzeszy.
Powyższą jeremiadę spointuję w miarę optymistycznym stwierdzeniem Einsteina, że nie wyobraża sobie trzeciej wojny światowej, ale czwarta z pewnością będzie walką na maczugi.
Teraz dla odprężenia przecisnę się przez tłum podziwiający w Luwrze portret Mony Lisy, dojmujące świadectwo absolutu sztuki wieszczące zgodny z przekleństwem Kaina, jej upadek. Bo z jednej strony stagnacja w sztuce oznacza jej śmierć jako nośnika piękna, prawdy i dobra, lecz z drugiej absolut jest właśnie formą stagnacji, bowiem nie sposób rozwijać doskonałości. A tworzyć trzeba. Zatem Mona Lisa sportretowana dajmy na to przez Picassa byłaby jedynie epigonalną kopią.
Dlatego następcy Leonarda co rusz zmieniali kryteria absolutu. I jakiś czas nawet im to wychodziło, żeby wspomnieć impresjonistów. Ba, naszkicowanego jedną kreską konia Kandinskiego uważam za arcydzieło. Pal sześć, u gnę się też przed dadaizmem, kubizmem, a nawet przed puszką zupy pomidorowej Campbella.
Jednak pacykarze bez talentu, cyniczni krytycy, manszardzi bez skrupułów i zwykli hochsztaplerzy, znaleźli czy wręcz stworzyli target snobistycznej do cna klienteli zdeformowanego rynku sztuki, targowiska próżności współczesnej awangardy. Przepustkę do tej elyty nawiedzonych artystów stanowi z reguły jakiś drobny akcencik ateistycznego lewactwa, na przykład męskie genitalia na krzyżu. Oczywiście twórcza inwencja ma swoje granice. I próżno wśród arcydzieł szukać gwiazdy Dawida jako elementu kobiecej anatomii czy Mahometa obcującego z Buddą. Pojechałem po bandzie? Gdzie tam, chciałem po prostu wniknąć w klimat progresywnej bohemy.
Ponieważ wyjątki potwierdzają regułę, wspomnę na marginesie o pewnych odstępstwach od dominacji formy nad treścią w kinie autorskim. Najprostszym zabiegiem jest rezygnacja z kolorów, poza czernią i bielą oraz nudny montaż… Przy czym przyznaję, że nie wiem czy natłok bełkotu można uznać za bogactwo treści.
W teatrze karykaturalnym, wróć, kreacyjnym ów wyjątek polega na tym, że magowie inscenizacji masakrując przesłania dramaturgów, lasują mózgi widzom spektaklami bez
dekoracji i kostiumów z epoki, co niby ma świadczyć o uniwersalności widowiska.
A wracając do globalnej gazetki ściennej, we wszystkich jej odsłonach, od inskrypcji na ścianach szaletów, przez muł internetowy, po tradycyjne media, bulgocą bezwartościowe pomyje, fakt, że z pozoru pachnące, bo radio i telewizja nie emitują jeszcze zapachów, zaś gazet nikt nie czyta.
Oryginalnych myśli, pogłębionych analiz, rzetelnych informacji wykraczających chociażby na jotę poza frazesy przekazów dnia, jest tam tyle, co kot napłakał. Ba, z góry wiadomo, co komentatorzy obwieszczą na wszelakie tematy jutro, za tydzień, itd., tym bardziej, że autorzy bez żenady ujawniają sedno swych przyszłych informacji, ocen i analiz. I oczywiście nie ma w tych wynurzeniach krzty profetycznych przewidywań. Bo nikt nie zawraca sobie głowy faktami. Istotne jest jedynie wypełnianie słowotokiem gotowych sztanc.
Napięty do granic ustawowych budżet wynika z ośmiu lat pisowskiej nieudolności. W ogóle zresztą PiS jest praźródłem wszystkich kłopotów rządu. Sam niewypał z budową elektrowni w Ostrołęce kosztował nas miliard złotych. Ten przykład pada w wolnych mediach mniej więcej co godzinę.
Żałosne poczynania prezydenta, wróć, wystarczy Nawrockiego, dyletanta we wszystkich dziedzinach, od ekonomii po sprawy zagraniczne, sprawiają, że ludzie wstydzą się przyznawać do głosowania na tego bufona wetującego co popadnie. Na szczęście te bezsensowne veta wkrótce obrócą się przeciw niemu.
Kaczor, nomen, omen, już wita się z gąską i wierzy, że PiS wygra za dwa lata wybory. A tymczasem Konfederacji coraz bliżej do KOPO. I być może frakcja Menzla uzupełni pstrokatą koalicję…
Wszak ostatnio najmocniejszym potwierdzeniem wszechwładzy sztancy informacyjnej są komentarze po spotkaniu prezydenta Nawrockiego z prezydentem Trumpem. Wprawdzie do tej rozmowy dojdzie dopiero we środę, lecz cyngle syndykatu reżymowych mediów już mają gotowe teksty. , rzecz jasna nieprzychylne dla Nawrockiego. Wzorcowy konspekt takiego komentarza podkreśla wasalną postawę naszego prezydenta, brak w rozmowie tematów niewygodnych dla Trumpa, brak jakichkolwiek realnych korzyści dla polski i kilka propagandowych fotek. Reasumując, w sumie nawet nie petarda, a raczej kapiszon, w światowych mediach w rubrykach: różne w skrócie.
Dla pełnej jasności wyjaśnię, że teksty spod sztancy nie są wyłącznie domeną generatorów rzeczywistości urojonej. Sam stosuję niekiedy tę metodę, na przykład z definicji nisko oceniając gabinet Tuska i w ogóle elity 3 RP, a Polskę nazywając landem. jednak pochlebiam sobie, że sztanca sztancy nie równa.
Właściwie tu powinienem postawić kropkę, nawet bez pointy. Ale pokuszę się jeszcze o drobny suplement, w porywach genderowy. W tym festiwalu pustosłowia, manipulacji i zwykłych bredni,, brylują hurtowo produkowane przez uczelnie w swej masie na poziomie Akademii Smorgońskiej, profesory i doktory politologii i socjologii oraz naturalnie redaktory wolnych mediów. Pomijam prymusy koalicji 13 grudnia, bo trajkotanie bez sensu to ich powinność partyjna. Wrażliwym lingwistom wyjaśniam, że do prezentacji owego grona zacnych dam użyłem feminatywów w mianowniku liczby mnogiej, gdzie na przykład prymusy to nie kuchenki gazowe, lecz w konserwatywnym slangu prymuski.
Aż dziw, że obcując wirtualnie z tymi gigantkami, nazwiska miłosiernie przemilczę, intelektu i erudycji, nie zostałem jeszcze mizoginem albo co gorsza… Nie kończę, by nie wyjść na homofoba.
Tym suplementem zweryfikowałem ostatecznie mylne przekonanie, że uczelnianą masówkę stanowili przez lata absolwenci, a zwłaszcza absolwentki wydziałów marketingu i zarządzania.
Sekator
Ps.
– Jakoś nie kojarzę nikogo, kto studiował na Akademii Smorgońskiej – główkuje mój komputer.
– Podobno jej absolwentem był walczący pod Monte Casino Wojtek. I nie pytaj o nazwisko, bo niedźwiedzie zwykle ich nie mają. – puszczam oko do Eustachego i wyjaśniam, że Wojtek był misiem, a Akademia Smorgońska szkoliła właśnie niedźwiedzie.
"myśl Herberta McLuhana, że świat to globalna wioska"
To była prorocza teza. Mieszkam na zabitej deskami wiosce. Ale dzięki środkom komunikacji mogę się komunikować z wielkimi miastami i wielkimi koryfeuszami myśli współczesnej. Na przykład na NB. Widzę jak świat bohatersko walczy o pokój. Co zapewne skończy się jak zwykle, czyli wielką wojną światową.
Ale od dawna wiadomo, że liberałowie-aferałowie bohatersko walczą z problemami, które sami tworzą. To są znane sprawy :) POprzednio za pierwszego Tuska skończyło sie wojenką na Ukrainie, strach pomyśleć czym skończą się "rządy" drugiego Tuska :) :) :)
Kończy się wojenką liberałów-aferałów z budżetem aż stał się wielką czarną dziurą.
Nie żeby przypadkiem, ale przy okazji wtrącę ;),
Póki bąbelki piwa zasłaniają niektórym rzeczywistość do tego stopnia, że są gotowi wymordować wszystkie krowy i wieprzki na naszej planecie w imię wolnego handlu. A propos, to promil tego, co wydobywa się z ziemi (nie z kup i zadów) każdego dnia https://www.youtube.com/… Zjawisko jest na tyle powszechne, że "odnawialne złoża gazu" zostały zaakceptowane naukowo. Na południu Polski znajduje się rzeczka, która bąbelkuje jak jacuzzi i wcale nie potrzeba przykładu Arktyki. https://www.youtube.com/… Jeżeli gdziekolwiek nie rozpoczęto wydobycia gazu w celu przeciwdziałania globalnemu ociepleniu wniosek jest prosty: Gaz trzeba wydobywać wszędzie. Liberalne poglądy proekologiczne rzekomo miały biznesowe podłoże w wolnym rynku. Dopóki nie zmusi się podcasterów i naukowców, którzy zbyt często zmieniają zdanie, do rzetelnej analizy dostępnych materiałów, nie skłoni ich do myślenia i znikną jak domki w finałowej scenie.