Mundurowi modlą się o pogodę

Przy okazji awantury o ACTA dowiedzieliśmy się, że ta umowa  została przyjęta przez Unię Europejską na posiedzeniu komisji rolnictwa i rybołówstwa. Taka bowiem  jest unijna procedura w przypadku, gdy żadne państwo nie zgłasza uwag. Dokumenty  można wtedy przyjmować podczas obrad dowolnego gremium.

Ten przypadek dowodzi, że mamy do czynienia z wyższą szkołą jazdy i nawet nasz sprytny premier im do pięt nie dorasta. A tymczasem Gazeta Wyborcza radzi Tuskowi, żeby w zbliżających się negocjacjach budżetu unijnego negocjował twardo, bez białych rękawiczek. Ale co on może zrobić, jak przyjedzie na szczyt i się dowie, że budżet już został przyjęty na  komisji kultury, bo nie było żadnych uwag?

Przy takich procedurach każdy sprzeciw zostanie z łatwością odparty. A gdyby ktoś się zdziwił, dlaczego nie było żadnych uwag do tak kontrowersyjnego budżetu? - Ponieważ artyści nie zgłosili zastrzeżeń. To jest naprawdę pożyteczna metoda! Czuję, że już wkrótce dobrodziejstwo unijnych procedur dotrze do nas. Wówczas minister Sikorski będzie mógł złożyć sprawozdanie z polityki zagranicznej przed połączonymi komisjami sportu i transportu. Też nie będzie uwag.

W poprzednim wpisie ktoś mi zarzucał, że robię sobie jaja z poważnej sprawy, ale jak można to traktować serio?! Minister Boni pociesza nas, że wstawimy sobie dodatkową klauzulę do umowy; premier Tusk uspokaja, że jakby co, to nie ratyfikujemy ACTA, a wiceminister spraw zagranicznych Szpunar twierdzi, że choćbyśmy nie podpisali i nie ratyfikowali, to i tak umowa będzie dla nas wiążąca, jako przyjęta przez Unię. No ludzie, przecież to jest  humor satyra, jak mawiał bohater radiowej powieści-słuchowiska „W Jezioranach”. Już nawet z tego śmiechu nie chce mi się dochodzić, który z tych trzech delikwentów łże w żywe oczy.

Jakby nie było, nasz premier się uczy od unijnych filutów, co widać choćby w sprawie podwyżek dla mundurowych. Sejm przegłosował wczoraj na wniosek Platformy poprawkę do budżetu, która ma załatwić podwyżki dla strażaków, pograniczników i funkcjonariuszy więziennictwa oraz ochrony rządu. Pod warunkiem, że dopisze pogoda.

Podwyżki te bowiem mają obowiązywać od 1 października, a finansowane będą z rezerwy budżetowej na sytuacje nadzwyczajne. W związku z tym mundurowi muszą się modlić (bo co innego im pozostało?!), żeby nasz kraj nie nawiedziły żadne klęski żywiołowe, czy inne dopusty boże. Plusem dodatnim tej polityki Tuska może być masowe zgłaszanie się mundurowych do nieodpłatnego usuwania zatorów lodowych na rzekach oraz umacniania wałów przeciwpowodziowych.

Jednak już w żadnym razie nie powinni dawać wiary obietnicom dobrej pogody, które będzie im zapewne składał premier Tusk. W prognozowaniu premier bowiem skompromitował się ostatecznie, kiedy obiecał śnieg na Boże Narodzenie, a tymczasem lało jak z cebra. Może on jeszcze zostanie Wielkim Językoznawcą, lecz Wielkim Meteorologiem już na pewno nie.

Jednak  gdy dopisze pogoda, to i tak nie ma pewności, czy mundurowi nacieszą się podwyżkami. Wszak każdy, kto wertował kalendarz Majów wie dobrze, iż na 21 grudnia jest zapowiedziany koniec świata. Zatem nawet, gdy będziemy mieli piękną wiosnę i lato tego roku, to i tak funkcjonariusze służb mundurowych mogą się spodziewać najgorszego. Chyba że Tusk wyda inną przepowiednię albo w ogóle odwoła koniec świata. W to jednak nie wierzę, żeby on taki wpływ miał na kalendarz Majów, skoro jednego Schetyny nie może na stałe odwołać.

Dlatego moim zdaniem strażacy, pogranicznicy, strażnicy więzienni i ochroniarze rządowi powinni twardo domagać się od premiera Tuska podwyżek już teraz. Przed wiosennymi powodziami i letnimi pożarami lasów. No i przed końcem świata. Jeśli nie przekonają premiera, to pozostaje im wyłącznie modlitwa. Z tym że  mam wątpliwości, czy dadzą radę wybłagać się jednocześnie od klęsk żywiołowych i końca świata. Może powinni prosić o wojnę powszechną narodów?  W takich razach rząd raczej nie skąpi podwyżek mundurowym.