1 kwietnia 2020, czyli tradycyjny Prima Aprilis, czyli dzień żartów, robienia sobie psikusów, kawałów i jaj, w tym roku zrobił nam w w pewnym sensie purnonsensowym, a nawet tragikomicznym, taki zawijas, że normalność, spokój i porządek to coś, co jest dzisiaj dla wszystkich odległą abstrakcją, o której wszyscy marzymy. Może wreszcie zaczniemy takie trywialne elementy życia doceniać? Ha, ha, ha – Prima Aprilis!
Zostałem zbombardowany oburzeniem rzeszy moich miłośników (niewielu), oraz sarkastycznymi uwagami dużej grupy moich faultfinderów ( inaczej – castigator, caviller, censurer, criticizer, disparager, hypercritic, knocker, niggler, nitpicker, denouncer, belittler, carper , bellyacher, complainer, crybaby, fusser, griper, grouch... - a kto jeszcze nie wie co to, to niech poszuka w słowniku), że przestałem publikować moje zapiski. W pełni ich rozumiem – odebrałem im karmę, lub tylko tak dzisiaj modny suplement diety, by mogli się twórczo wyzłośliwiać.
Więc dzisiaj co nieco – krótko, zwięźle i optymistycznie.
Obawy senatora Jana Filipa Libickiego.
Chyba nieelegancko byłoby zacząć, że – wyskoczył jak Filip z konopi.
Po pierwsze Filip to drugie imię Pana PT Senatora, a po drugie – konopie w dzisiejszych czasach mają złe konotacje, A zapewniam, że Pan PT Senator nie był ujarany.
Stwierdził Pan PT S bardzo stanowczo i dobitnie, że nie da się przeprowadzić w maju wyborów prezydenckich w sposób zdalny, bo jest to technicznie niemożliwe.
Zdziwiłem się. Jak to się nie da? Czy senator ma na myśli przysłowiową wg. Niemców polską bylejakość? No tak... on jest z Poznania, a tam mają bliżej do Berlina niż do Warszawy (Poznań – Berlin 272 km, Poznań – Warszawa – 312 km), więc tradycyjna niemiecka kultura Ordnungu przeważa nad polską genialną zdolnością do improwizacji i rozwiązywania problemów.
Osobiście się przekonałem w pojedynku Polacken vs. szkop, pływając z Niemcami na wyrafinowanym gazowcu – produktowcu, głównie do przewozu ciekłego etylenu w temperaturze minus 104 degC, jakie między nami są różnice. Gdy niemieccy oficerowie i mechanicy zajmowali się trywialnymi sprawami – załadunkiem, przewozem i wyładunkiem, to ja, polski kombinator, bez przerwy pracowałem nad tym, by wszystko grało, co przez Niemców było nie do opanowania mentalnie. Na przykład jak w porcie Vada we Włoszech wyładować ciekły etylen o temperaturze – 102 degC, tak by w papierach było wymagane – 104 degC.
Albo jak błyskawicznie w ciągu 36 godzin przygotować zbiorniki na załadowanie VCM – Vinyl Chloride Monomer, lekko pachnący przeźroczysty gaz, bardzo niestabilny i ekstremalnie łatwopalny, materiał do produkcji PCV, plastiku, który mamy wszędzie, w każdym naszym domu.
Normalnie, zgodnie z podręcznikami, taka wymiana ładunków gazowych zajmuje od 3 do 4 dni (bez mycia zbiorników ze specjalnej dupleksowej stali kwasoodpornej). Czyli od 72 do 96 godzin non-stop.
Niemiec nigdy tego nie zrobi, a Polak tak.
Tak więc pan Libicki z całym przekonaniem twierdzi, że głosowanie z domu jest technicznie niemożliwe, bo po prostu myśli po niemiecku. Czemu się specjalnie nie dziwię, bo wszyscy POlatfusi z Tuskiem na czele i ich stado lemingów myśli wyłącznie po niemiecku. Słynne: "Po co budować takie lotnisko, jak już jest takie w Berlinie", jest kwintesencją takiej lokajskiej filozofii.
Lecz zapewniam, z czym Niemcy nie mogą sobie poradzić, Polacy dadzą radę. Zauważył to kiedyś nawet sam Bismarck.
Lecz po paru godzinach trafił mnie szlag.
Dotarła do mnie wiadomość, wypowiedziana bodajże przez zastępcę rzecznika rządu, że oni tam u Morawieckiego rozumieją głosowanie korespondencyjne dosłownie, czyli wyłącznie cały XIX wieczny aparat – poczta, listy i kurierzy.
Mamy 20 rok XXI wieku. Trzylatki bawią się smartfonami. Pięciolatki z dużą łatwością korzystają z tabletów. A nieco starszym z okazji Pierwszej Komunii daje się w prezencie wypasiony laptop.
Światem rządzi internet. Wszystkie przyzwoite banki na świecie mają świetne platformy komputerowe, gdzie każdy klient bardzo bezpiecznie może dokonywać operacji na swoich kontach, lokatach, czy innych produktach. Oczywiście tak jest również w Polsce. Rząd wreszcie się obudził i wprowadza cyfryzację przeróżnych katalogów posiadanych przez administrację państwową. Nie musimy już wozić przy sobie w samochodzie dowodu opłaty ubezpieczenia, czy dowodu rejestracyjnego. A już wkrótce nawet prawo jazdy nie będzie potrzebne. Kontrolujący policjant ma już wszystkie dane w swojej sieci. Tak samo e-recepta, która zaczęła działać w styczniu. Pan doktor wypisuje u siebie, wprowadza do systemu, pacjent nawet nie musi byc w gabinecie, tylko u siebie w domu i tam dostaje od doktora łatwy czterocyfrowy PIN, który wraz z własnym PESELem, wystarcza by odebrać lekarstwo z jakiejkolwiek apteki.
A tu nagle nie można stworzyć platformy cyfrowej do obsługi przez internet procesu głosowania wyboru prezydenta Rzeczypospolitej? Wolne żarty!
Dla pewności skontaktowałem się z ekspertem, z amerykańskim doświadczeniem, od tworzenia i – co ważne – uruchamiania takich ważnych, nowych platform internetowych. Poszerzyłem problem maksymalnie, czyli od pomysłu aż do umieszczenia produktu na rynku.
W ten sposób chcieliśmy uniknąć oskarżenia, że senator powiedział – to jest technicznie niemożliwe – a ja zająłem się tylko kwestią wyłącznie technologiczną, czyli wypracowania algorytmów, stworzenia, albo wykorzystania istniejących baz danych, opracowania programu i niezbędnych aplikacji, testy, korekcja błędów, walidacja, cyberbezpieczeństwo i reszta komputerowej roboty. Natomiast "technicznie" może też oznaczać sprawy formalno – prawne, zezwolenia, licencje, logistykę, zdobycie podzespołów i co chyba najważniejsze – stworzenie zespołu pracowników i zapewnienie im warunków pracy i odpoczynku, oczywiście za wyjątkową płacę. Także przeanalizowanie, jak wysoki procent głosujących Polaków głosowanie elektroniczne może objąć i opracowanie rozwiązania możliwości głosowania dla wszystkich tych, którzy w żaden sposób głosować internetowo nie mogą.
Co do opracowania działającej platformy do głosowania tak, by można ją użyć 10 maja 2020, to zgodziliśmy się, że tak – to jest do wykonania, jeśli nie będzie jakichkolwiek obstrukcji ze strony zespołu kryzysowego premiera Morawieckiego.
Natomiast całe przedsięwzięcie w praktyce, z zabezpieczeniem całości realizacji, jest raczej trudne do wykonania. Ale nie niemożliwe.
A konkluzja jest taka: nie wiadomo jakiego genialnego pomysłu władza by nie użyła, to i tak antypis będzie wrzeszczał i wył, że Andrzej Duda został wybrany nielegalnie.
Zobaczycie...
Światełko w tunelu.
Jesteś Drogi Czytelniku w Norwegii, w miasteczku Aurland, niedaleko wjazdu do najdłuższego tunelu na świecie - Tunelu Lærdal, długości 24 510 metrów, blisko Króla Wszystkich Fjordów – Sagnefjord (polecam – jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie).
24 kilometry tunelu i chociaż pod górkę i z górki, a ty bez większego wysiłku możesz maszerować 6 kilometrów na godzinę, to pokonasz tę dziurę w ziemi w 4 godziny. Minął właśnie marzec, kiedy w Europie, a także w Polsce zaczęła się epidemia. A my własnie w tym wymyślonym marszu przez ciemny tunel, zaczęliśmy schodzić na dół do wyjścia i już, już miga nam światełko oznajmiające, że widać koniec wędrówki. Żadne tam światło pędzącego pociągu, czy kolumny TIRów, jak to kpiarze dopowiadają do tej tunelowej metafory. Widać pewien koniec.
Może nie koniec całej sprawy z Wuhan i spocznij, można się rozejść, tylko koniec bardzo ważnego etapu.
Nie wiem, czy wszyscy się ze mną zgododzą, co jest najważniejsze w naszej walce z tym wirusem i wywołaną przez niego pandemią.
Ja uznałem, że najważniejszą sprawą z punktu szeroko pojętego człowieczeństwa, jest ratowanie każdego życia ludzkiego.
Obrzydzeniem napawają mnie decyzje rasistowskich drani, którzy już nie od wczoraj zaczęli decydować, że ratowanie emerytów, czyichś ojców i matek jest nieistotne i gdy trzeba wybierać, to lepszy jest młody, zdolny do pracy gość i kobieta w wieku rozrodczym, niż bezużyteczny starzec, czy starucha.
Tak, taka segregacja, taki podział wg. wieku, to też pewna forma rasizmu. Hitlerowscy Niemcy, zanim zabrali się za Żydów, Romów i Polaków, rozpoczęli eksterminację od osób upośledzonych, niepełnosprawnych i homoseksualnych.
Ratowanie każdego życia zawsze jest najważniejsze. Cała reszta – stadna odporność, zniszczenie wirusa, gospodarka, to sprawy wobec walki o życie są drugorzędne.
Gdy zgadzamy się i tak patrzymy na obraz tego, co się dzieje, to priorytetem numer jeden w naszej walce z pandemią, pomijając oczywiście wszystkie sposoby zapobiegania się rozprzestrzeniania zarażenia poprzez higienę i izolację, jest jak najszybsze wyprodukowanie leku na COVID-19.
I uczciwie dodaję, mniej ważny jest lek, który zniszczy wirusa, tak, jak antybiotyk bakterię, tylko lek, często nazywany przez medyków objawowy, który położy tamę umieraniu, poprzez uduszenie się w cierpieniach, chorych.
I taki lek już jest blisko. To jest właśnie to światełko które widać w tunelu pandemii.
Czy to nie brzmi lepiej?
- No dobrze, zachorowałem. Teraz będę miał za swoje, gorączka, kaszel paskudny, duszności, rozbicie i łamanie w kościach. ALE NIE UMRĘ!
Jeszcze parę lat temu diagnoza AIDS, to był wyrok śmierci. Ile nawet dramatycznych filmów nakręcono. Teraz częściej używa się określenia HIV i gdy tylko jest dostęp do leczenia, to już się nie umiera. Są leki na HIV.
Tak samo są leki na Ebolę i inne gorączki krwotoczne.
Laboratoria i światowe instytuty badawcze, szczególnie w USA, bo to najbogatszy kraj świata w nagłym zagrożeniu, gdzie prezydent Trump prosto powiedział lekarzom i naukowcom: - Macie nieograniczone możliwości, nie ma żadnych barier, jak najszybciej macie przynieść lek na COVID-19.
Może uznałbym to za pobożne życzenia i czcze przechwałki, gdyby coraz bardziej nie zaczęły wyciekać informacje z zespołów badawczych, że pod koniec kwietnia możemy się spodziewać zasadniczego przełomu w tej światowej epidemii.
Momentem, który opróżnił czarę wątpliwości był wywiad George'a Friedmana, który udzielił Michałowi Rachoniowi paę dni temu. Ponieważ była to końcówka świetnej rozmowy na temat efektów geopolitycznych po wygaśnięciu pandemii, to może parę słów rzuconych przez Friedmana na koniec, uszło uwadze telewidzów. Nie mniej, nie więcej powiedział on, że już wie, że ważne ratunkowe rozwiązania są gotowe i wkrótce będą ogólnodostępne.
Moje zaufanie do niego jest na tyle duże, że mu wierzę. Tym bardziej, że jest to podbudowane wcześniejszymi przeciekami z placówek badawczych.
Natomiast autentycznym szokiem dla mnie, gdyż to całkowicie się pokrywa z filozofią leczenia mojego zmarłego ojca, są słowa wypowiedziane przez kapitana, doktora Jacka Siewierę, szefa polskiej delegacji wojskowych medyków do samego jądra zarazy, do włoskiego Bergamo.
Mówię z głowy, lecz pewnie można to odszukać w internecie.
Po pierwsze – nieprawdą jest, że koronawirus bardziej atakuje osoby starsze. Seniorzy, jak i niektórzy chorzy po prostu szybciej demonstrują objawy zarażenia. Młodsi zostają identycznie zaatakowani, tylko u nich objawy COVID-19 pokazują się o wiele później.
- Teraz, gdy wirus pozbył się już osób starszych tutaj – powiedział doktor – na salach leżą sami młodzi ludzie. A w budynku na przeciwko, leżą małe dzieci. I chorują tak, jak osoby starsze.
Jednakże znacznie ważniejsze było to, co powiedział później.
Otóż z wiedzy którą uzyskał od włoskich kolegów z pierwszej linii walki, oraz własnych i swoich ludzi obserwacji, wynika, że panujący do tej pory schemat radzenia sobie z chorymi był całkowicie nieprawidłowy.
COVID-19 jest chorobą dwu etapową. Pierwszy etap po rozwinięciu się zarażenia jest powszechnie znany – wysoka gorączka powyżej 38 stopni, bardzo dokuczliwy kaszel, duszności, ogólne złe samopoczucie, jak również katar.
Natomiast jeżeli choroba przejdzie do drugiego etapu, co medialnie określa się niewydolnością oddechową, analogiczną do ostrego zapalenia płuc, to w rzeczywistości mamy do czynienia z ostrym, rozległym stanem zapalnym w płucach, prowadzącym do całkowitego zablokowania wymiany tlenowej.
Co w takiej sytuacji medycyna czyni? Wszelkimi sposobami zwalcza jak najszybciej stan zapalny.
I tutaj mamy pierwszy zgrzyt. Mamy dobrze w pamięci wypowiedzi wszelakich autorytetów medycznych twierdzących, że mamy stanowczo unikać aspiryny i wszelkich pozostałych tak zwanych NLPZ – niesteroidowych leków przeciwzapalnych, bardzo powszechnych bez recepty, jak ta aspiryna/polopiryna, ibuprofen/ibum, diklofenak, naproksen i wiele innych. Jak boli głowa, albo jest gorączka, to mamy brać paracetamol. A to własnie jest lek który absolutnie nie jest przeciwzapalny.
A tutaj doktor Siewiera, publicznie szerokim rzeszom telewidzów mówi, że właśnie odwrotnie – zapalenie płuc trzeba intensywnie zwalczać. I to nie tylko słabymi popularnymi NLPZ, ale najmocniejszą bronią – kortykosteroidami ( zazwyczaj nazywane sterydami).
Początkowo negatywne podejście do używania tego przy koronawirusie wiązało się z immunosupresyjnym, czyli osłabiającym odporność, działaniu tej grupy leków. Zakładano, że mechanizm odpornościowy człowieka powinien być jak najmocniejszy, wtedy sam zwalczy skutki działalności wirusa.
Niestety, jak to zbadano we Włoszech na tysiącach przypadków, w drugim etapie choroby, człowiek jest tak słaby, że odporność nie ma żadnego znaczenia i stan zapalny należy atakować lekami na wszystkie możliwe sposoby.
Widać więc, że we wielu miejscach na świecie (u nas w Krakowie) intensywnie pracuje się nad lekami. I widać, że droga do pełnego sukcesu jest bliska końca.
Spodziewam sie już w przyszłym tygodniu wypracowania prawidłowych procedur medycznych leczenia zakażenia koronawirusem, a przynajmniej zapobieżeniu wysokiej śmiertelności.
Nawet bez WHO, która nie po raz pierwszy daje dowód swojej indolencji, albo jak nawet mówią niektórzy, korupcji.
Chciałbym, żebyśmy wszyscy, zanim zakwitną kasztany, przestali się bać, że możemy umrzeć zarażeni przez chińskie paskudztwo.
A może na Wielkanoc zając już coś przyniesie?
.
Jeśli niby to takie proste, to dlaczego w USA w zasadzie głosowanie przez internet nie istnieje? Pewnie poszli trochę do przodu po kompromitacji z 2010 (proszę się spytać tego eksperta o ośmieszenie pilotażowego systemu w Dystrykcie Columbia), chociaż niedawne zamieszanie z prawyborami u Demokratów w Iowa pokazuje, że mogli pójść nie w tę stronę co trzeba...
I jak pan widzi, rozbiliśmy to na dwa poziomy - pierwszy/ praca informatyków nad postawieniem platformy i drugi/ cały projekt zatwierdzony i gotowy do użytku.
Dlaczego w USA nie istnieje? Raz, bo to państwo federalne; dwa są pewne procesy kostytucyjne i trzy/ kochają Las Vegas i takie maszyny do głosowania, które są dobre i Amerykanie to lubią, więc po co cokolwiek zmieniać. My mamy system prehistoryczny więc można by nad tym popracować.
Ps. Dlaczego niby ekspert? Wie pan o kim mowa i zna go pan? Aha, rozumiem, to pan jest prawdziwym ekspertem po MIT. Szacunek
Ale tak, czasu faktycznie mało (ale jak ja miałem, za 500$ za dzień i praca na okrągło, to nasi by chyba w 20 dni postawili).
Dalej... Forma państwa federalnego w USA w niczym nie ogranicza wybór rodzaju głosowania. I co? I nic. Mają swoją Krzemową Dolinę, ale nawet w Kalifornii dalej zasuwają do punktu głosowania. I stąd się mniej lub bardziej delikatnie nabijam z tego pańskiego eksperta. No bo jak to jest, że gość z amerykańskim doświadczeniem jest taki pewien, że tak błyskawicznie uda się stworzyć system do głosowania online. A jednocześnie amerykańskie doświadczenia z próbą wprowadzenia głosowania elektronicznego są długie i pełne porażek. Nawet z tymi ichnimi maszynami do głosowania są ciągle problemy. Nie muszę kończyć MIT żeby wiedzieć, że coś tu nie gra. To jakie stoją za nim rekomendacje? Co ma nam do zaoferowania? Próbę wdrożenia teorii, która nigdzie w rzeczywistym świecie nie zafunkcjonowała?
Trzy rzeczy:
1. "...ja, polski kombinator, bez przerwy pracowałem nad tym, by wszystko grało, co przez Niemców było nie do opanowania mentalnie" - i jest dobrze póki jest dobrze. Jeśli jest źle, to Niemcy nie walą tutką w brzozę, bo nie opanowali tej czynności mentalnie. Nie, to co my.
2. Żadna platforma internetowa (w rozumieniu maszyny i oprogramowania) nie zapewnia podstawowego wymogu wyborczego: jednorazowej własnoręcznej autoryzacji i jednocześnie anonimowego działania. W USA f-ma Diebold robi swoje Voting Machines więc to nie jest apka na pececie i luz. Pan patrzy jak oddać głos i to jest rzeczywiście do zrobienia na jutro. Ja patrzę jak zrobić, by Pan mógł oddać głos tylko raz i nikt inny nie mógł tego zrobić za Pana czyli co Pan musi mieć jako rzecz (pin, token, zdrapkę, epuap, dane biometryczne...) by zautoryzować Pana i jego aktywność oraz co ja muszę mieć, by zezwolić tylko na jednokrotną aktywność (z ustaleniem dopuszczalnego poziomu Pana błędów w działaniu, które nie mogą odebrać prawa do głosu, a są wynikiem np roztargnienia), a jednocześnie, bym nie mógł Pana zidentyfikować personalnie (i potem wsadzić do tiurmy albo szantażować) - tego się na jutro zrobić nie ma, bo sam soft już tu nie wystarczy, a dystrybucja sprzętu zabiera czas.
3. Tu coś ważniejszego, nie tylko na czas wyborów, a także poza nim:
https://wiadomosci.gazet…
Zapewniam Panią, że dla Polaków są na świecie miejsca adekwatne do ich wykształcenia, umiejętności i aspiracji.
Brak sąsiadom ludzi do szparagów, a ich tu przecież pełno.
Zamiast pitolić w sieci i dłubać w nosie, wyszliby na świeże powietrze i zrobili coś pożytecznego. Fakt... dla Niemców.
I dalej tym śladem
- nie istnieją autorytety;
- z założenia, każda informacja której nie znam jest podejrzana, a gość co to przekazuje, bardzo prawdopodobne, że zmyśla, albo kłamie.
Są powody historyczne, że tak jest.
Tylko dlatego, często na świecie nas nie lubią. Kiedyś już pisałem o zaniku wiarygodności, zaufania i co bardzo ważne - lojalności.
Siedem lat i siedem miesięcy temu ponownie, po roku blokady, zmianie dostawcy internetu, znalazłem się na Naszych Blogach.
Wszystko w porządku? Długo Cię nie słyszałem. Więc cieszę się, że jesteś.
Masz rację - cyberbezpieczeństwo to duży problem. Lecz czy zabójczy i ostateczny? Nie sądzę. To co można zrobić paskudnego z normalnym użytkownikiem sieci, nie oznacza, że to samo uda się z potężną korporacją, a taką też jest przyzwoite państwo. Nawet Estonia jakoś sobie radzi z frontalnymi atakami ruskich hackerów.
Sieciowi spece mają przekonanie, że tak, jak w świecie rzeczywistym, wiele ataków udaje si w skutek zdrady, szpiegostwa, przekupstwa, czyli zwykłych ludzkich grzechów, a nie wyrafinowanej technologii.
Serdecznie pozdrawiam
Nie musisz mnie przekonywać do rozproszonych baz danych. W przypadku klasycznych wyborów "kartkowych", BIP (biuro informacji publicznej) robiło wszystko by nie przekazać informacji o wynikach cząstkowych z komisji.
A mogli, wg. mojej opini byli bardzo blisko, gdyby nie jakieś durne wahania, w ogóle nie dopuścić do telefonii komórkowej, gdyby w odpowiednim momencie zaczęli rozwijać szybko telefonię satelitarną, opartą na niedużej ilości geostacjonarnych satelitów. Wiem co mówię, bo pracowałem przy projekcie Inmarsat, który funkcjonuje do dzisiaj.
Tak, że pod względem technicznym we wielu dziedzinach Ameryka nie może być brana za wzorzec odniesienia.
A ostatnim gwoździem do trumny jest niszczenie Amazona przez chińskiego Alibabę.
Poza tym wszytsko w teorii jest jak należy - żeby nie było, że sie czepiam.
Problem pasa wokółrównikowego został rozwiązany. Pokrycie również do obszarów polarnych.
Natomiast kłopoty zasłonięcia linii prostej przy niskich elewacjach blisko kół podbiegunowych, jak się sieć uzupełni LEO, znikają.
Irydium po bankructwie ma się dobrze korzystając z satelitów na orbitach 780 km. Zawsze w zapasie mieliśmy ze sobą taki telefon. Lecz głównie używaliśmy Inmarsat.
Więc co jest nie tak panie profesorze?
AIS chyba lepiej się sprawdza. Fakt, nie wszędzie.